Wywiad

Król wszystkich bankietów. Jerzego Gruzę wspominają przyjaciele

Król wszystkich bankietów. Jerzego Gruzę wspominają przyjaciele
Fot. Artur Pawłowski/Reporter

Mistrz komedii, król życia, as anegdoty, arbiter elegancji i niepoprawny kobieciarz. Jerzy Gruza jak mało kto potrafił w swoich filmach bawić do łez i jednocześnie pokazywać nam nasze śmieszności, lęki i słabości. Sam również nie był ich pozbawiony. Legendarnego reżysera wspominają przyjaciele: dziennikarka Anna Fuksiewicz i kompozytor Andrzej Korzyński.

Andrzej Korzyński: Na kobiety działał jak magnez

Jak poznał pan Jerzego Gruzę?

Przy okazji filmu ”Motylem jestem, czyli romans 40-latka”, czyli w latach 70. Jerzy postanowił w nim wykorzystać moją piosenkę. Duduś Matuszkiewicz nieco się wtedy zdenerwował, że to nie on skomponował główny temat. Ale Jurek bezkompromisowo wybierał zawsze to, co aktualne i atrakcyjne dla publiczności. “Motylem jestem” w wykonaniu Ireny Jarockiej było piosenką roku w 1973, więc umieszczając ją w filmie i zatrudniając popularną wtedy Jarocką, podbijał sobie bębenek.

Kiedy się zaprzyjaźniliście?

Za to odpowiedzialny był Franek Kimono. Płyta z moimi piosenkami wykonywanymi przez Piotra Fronczewskiego została albumem roku i cała Polska może nie śpiewała - bo te piosenki wcale nie było łatwo zaśpiewać - ale przynajmniej nuciła ich refreny. Jurek zadzwonił do mnie i mówi: “Słuchaj Andrzej, zróbmy musical oparty o piosenki Franka Kimono”. Ucieszyłem się, bo zawsze chciałem napisać operę albo musical. Tylko że to był stan wojenny, brak pieniędzy na cokolwiek… Ale miałem wtedy własne studio w domu i ustaliliśmy, że nagram gotowe podkłady, a wykonawcy będą śpiewać z pół-playbacku. Dzięki temu mogłem liczyć na tantiemy, bo sytuacja finansowa była trudna. Podobnie jak dzisiaj, kiedy z powodu koronawirusa artyści nie mają możliwości występowania.

Premiera w Teatrze Muzycznym w Gdyni się udała?

Całkiem. Pojechaliśmy na nią z Piotrkiem Fronczewskim samochodem. Piotrek prowadził. Po drodze ciągle zatrzymywały nas patrole, ale jak milicjanci widzieli za kierownicą Franka Kimono, uśmiechali się i pozwalali nam jechać dalej. Wcześniej Jurek namawiał Fronczewskiego, żeby wystąpił w tym musicalu, ale Piotrek się nie zgodził. Nie chciał nigdzie występować jako Franek Kimono. W końcu te nagrania zrobiliśmy jako żart i w najśmielszych wyobrażeniach nie przewidzieliśmy takiej popularności. Spektakl zrobił na nas duże wrażenie. Świetne kostiumy, jak zwykle u Gruzy. Publiczność zachwycona. Wszyscy najbardziej śmiali się w scenie z samolotem, którym wszyscy bohaterowie chcą uciec z Polski. Ale kiedy wsiadają, okazuje się, bo samolot leci w kierunku wschodnim… Spektakl cieszył się popularnością – zobaczyło go ponad 300 tys. widzów. Ale trzeba przyznać, że wtedy nie było wielkiego wyboru (śmiech). Jurek był tak zadowolony, że postanowił, iż zrobimy jeszcze jeden musical.

Miał pan kolejny pomysł?

Wtedy już od jakiegoś czasu myślałem o historii, którą zatytułowałem “Czarna dziura”: w przestrzeni międzyplanetarnej znajduje się planeta- kosmiczny śmietnik i na tym śmietniku żerują najróżniejsze potwory i dziwolągi. Główną bohaterką jest królowa tego miejsca - Gloria Galaxy. Tym razem Stefek Friedman z Jurkiem napisali z scenariusz. Ja wymyśliłem potwory, które oni wykorzystali w tekście oraz napisałem i nagrałem piosenki. Historia była zabawna: stan wojenny, zmaltretowane życiem małżeństwo kładzie się do łóżka. Kobieta jest młoda, chciałaby jeszcze coś przeżyć, ale mąż w łóżku natychmiast zasypia i chrapie. Wtedy otwiera się dziura w ścianie i Gloria Galaxy zabiera naszą bohaterkę do zwariowanego świata na spotkanie przeróżnych przygód. Trafiają między innymi do kasyna, które prowadzi bezlitosny i żądny władzy mały, biały karzeł, który rządził na tej śmieciowej planecie… Piosenki z musicalu cieszyły się potem popularnością, a jedną z nich “Kasa i seks” Maryla Rodowicz śpiewa do dzisiaj.

Lubił pan pracować z Jerzym Gruzą?

To zawsze była zupełnie fantastyczna przygoda. Jak podczas przygotowań do filmu “Pierścień i róża”. Spędzaliśmy wtedy czas u mnie - mieszkałem w małym domku na ulicy Płatowcowej i tam na tarasie piliśmy duże ilości whisky. Świetnie nam się pracowało - Jurek podrzucał tematy, a mi całkiem sprawnie szło tworzenie prostych piosenek. Mieszkańcy pobliskich domków byli naszą widownią – towarzyszyli nam w pracy i śmiali się z dowcipów Jurka. Najbardziej lubiłem go za nieprawdopodobne poczucie humoru.

Nieustannie tryskał anegdotami i dykteryjkami. Na spotkaniach towarzyskich czy bankietach po premierach bawił ludzi do łez. Był urodzonym showmanem. Taki facet w Stanach Zjednoczonych pewnie miałby własny, popularny program komediowy.

Często się widywaliście?

Jurek lubił wpadać wieczorami, czasem bez zapowiedzi, a czasem dzwonił tylko, żeby powiedzieć, że zaraz się pojawi. Myślę, że dobrze z nami czuł - za mną i moją żoną. Poza tym często dzwonił i prosił, żebyśmy poszli razem z nim na jakieś przyjęcie. Wtedy spędzaliśmy czas w czwórkę: moja żona, ja, Jurek i Tania Sosna-Sarno. Kiedyś pojechaliśmy w tym składzie do Paryża. Spędziliśmy tam urocze dwa tygodnie. Pewnego wieczoru postanowiliśmy pójść do dyskoteki na Champs-Elysees. Podchodzimy do wejścia, a tam w drzwiach stoi wysoki, czarnoskóry ochroniarz w eleganckim garniturze. Dokonywał selekcji. Byłem przekonany, że nas nie wpuści, ale gdzie tam - nie tylko wpuścił, ale jeszcze zaprowadził nas do bardzo dobrych miejsc z widokiem na Champs-Elysees. Siedzimy przy stoliku patrząc na to, co się dzieje na ulicy i nagle podjeżdża Rolls-Royce. Wysiada szofer, otwiera drzwi i z samochodu wysiada kobieta w futrze, złocie i brylantach. Podchodzi do drzwi dyskoteki, ale bramkarz daje jej znak, że jej nie wpuści. Kobieta wsiada do Rolls-Royce’a i odjeżdża. Mówię do Jurka: “Jak to możliwe, nam pozwolił wejść, a jej nie wpuścił?”. A Jurek na to: “Wpuścił nas, bo mnie rozpoznał. Ja jestem znaną osobą”.

EN_00137420_0015
Plan serialu Czterdziestolatek
East news

Miał jakieś wady?

Niektórym przeszkadzała jego złośliwość. Lubił się kimś pobawić. Najczęściej wybierał sobie na ofiary nowobogackich bufonów. Punktował wtedy bezwzględnie. Robił to jednak w sposób tak wyrafinowany, że często ci, którzy byli obiektem jego żartów, zupełnie się nie orientowali. Obserwatorzy konali ze śmiechu, a zainteresowany był zadowolony, że o nim mówią. Kiedyś byliśmy razem w nadzwyczaj eleganckiej restauracji, takiej, w której kelner zanim naleje wino, długo mówi o jego bukiecie i nutach. Ja zazwyczaj wtedy protestuję - mam na codzień aż za dużo nut i nie chcę żadnych w winie. Jurek przy takich okazjach uważnie przyglądał się osobom na sali i komentował. W pewnej chwili zobaczył gościa, który zamówił sobie homara i nie bardzo wiedział, jak się za niego zabrać. Jurek podszedł do niego i mówi: “Bardzo pana przepraszam, widzę, że pan sobie doskonale radzi. Czy możemy mi pan wyjaśnić, jak się coś takiego je?”. Często potem takie historie wykorzystywał w swoich filmach. Słyszałem też o Jurku, że był sknerą. Ale moje doświadczenia były zupełnie inne. Uwielbiał mnie i żonę zapraszać do restauracji i nigdy nie pozwalał nam zapłacić. Faktem jest, że zapraszał nas do restauracji, w których miał zniżki.

Jerzy Gruza był uważany za playboya.

Miał niewątpliwy talent do podrywania kobiet. Tacy normalni faceci zawsze trochę się krępują podejść do obcej kobiety i nawiązać rozmowę. Ale nie Jurek. On miał fantastyczną umiejętność zwracania na siebie uwagi. Co potem z tym wyprawiał, to już tajemnice alkowy. Ale potrafił co wieczór pokazywać się z inną kobietą. Pamiętam jak pewnego wieczoru siedzieliśmy przy stoliku w trójkę: ja, Rewiński i Friedman. Byliśmy rozczarowani, bo Jurek, z którym mieliśmy się spotkać, siedział z boku z jakąś panią. My czekamy, a on tymczasem rozpościera przed nią swój pawi ogon… Janusz Rewiński się zdenerwował i woła na cały głos: “Niech pani go nie słucha, bo panią wy…”.

Ale umiał się też zaangażować. Jego ostatni związek, z aktorką Tatiana Sosną-Sarno, trwał długo.

To prawda, chociaż i jej dawał do wiwatu. Jurek miał zdolność nawiązywania intensywnych relacji z kobietami. Miłość do nich miał w naturze, a one były pod jego urokiem. Myślę, że kobiety dobrze się czują w towarzystwie opowiadaczy i żartownisiów, lubią być rozweselane. Jurek działał na nie jak magnez. Musiała się z tym pogodzić jego żona, a potem kolejne partnerki. W jakiś sposób wszyscy uznawali, że jemu więcej wolno. Ale jednocześnie zawsze pozostawał w dobrych relacjach z osobami, z którymi był wcześniej w związku. Wiem, bo znam kilka jego partnerek.

Kiedy spotkaliście się ostatni raz?

Niestety, nie byłem na premierowym pokazie ostatniego filmu Jurka “Dariusz”, ale jego też na nim nie było. Organizacją zajęła się Tania. Jurek nagrał mowę, która jak słyszałem była doskonała i bardzo śmieszna. Nie mógł pojawić się na premierze, bo z powodu złamanej miednicy trafił do szpitala. Często rozmawialiśmy przez telefon. Narzekał, że jest unieruchomiony. Taki stan był wbrew jego naturze. Czułem, że się bardzo męczy. Miał zmienne nastroje - raz wypełniała go nadzieja, że wszystko będzie dobrze, a potem przyznawał, że chciałby, żeby to wszystko się już skończyło.

 

Aneta Fuksiewicz: Pozorna lekkość bycia

Długo pani znała Jerzego Gruzę?

Chyba z pięć dekad. Poznałam go, kiedy oboje byliśmy jeszcze bardzo młodzi. Był wtedy narzeczonym mojej przyjaciółki. Potem przez lata utrzymywaliśmy kontakty - i osobiste, bo był zaprzyjaźniony też z moim mężem Jackiem [Fuksiewiczem - znanym krytykiem filmowym, przyp. red.], i zawodowe - jako dziennikarka wielokrotnie przeprowadzałam z nim wywiady radiowe.

Lubiła pani z nim rozmawiać?

Niezwykle. Te rozmowy były pełne humoru i ironii, a jednocześnie głębokich przemyśleń, przenikliwie obserwacji na temat ludzi, ich zachowań i relacji. Co świetnie widać w jego filmach. Chociaż Jerzy oprócz tego, że miał ogromny talent do komedii, gatunku trudnego i wymagającego precyzji, był też autorem świetnych spektakli teatralnych według klasycznej literatury, jak “Romeo i Julia”,  "Mieszczanin szlachcicem",Wizyta starszej pani” czy “Rewizor”. Grali w nich najwięksi polscy aktorzy: Łomnicki, Kobiela, Fronczewski. Gruza fantastycznie pracował z aktorami. Potrafił zobaczyć ich potencjał. To, że w “Czterdziestolatku” postawił na Andrzeja Kopiczyńskiego, który wtedy był po roli Kopernika w filmie Ewy i Czesława Petelskich, było ryzykownym krokiem, ale okazało się świetną decyzją. Kopiczyński stworzył polskiego everymana, z którym w tam czasie wszyscy mogli się identyfikować. W ogóle w historii Magdy i Stefana Karwowskich, głównych bohaterów “Czterdziestolatka”, Polacy widzieli siebie oraz widziany ironicznie wnikliwy obraz rzeczywistości PRL-u. Filmy Gruzy były jak lustro, w którym mogliśmy się przeglądać. Ciekawe, że czasy się zmieniały, a on nie tracił ostrości widzenia - zawsze potrafił doskonale pokazać nasze śmiesznostki, lęki, słabości. Co ważne, te spostrzeżenia mimo, że miały charakter satyryczny, zawsze były ciepłe, pełne sympatii dla człowieka.

Jerzy Gruza ukończył szkołę filmową, ale zdecydował się zacząć karierę od telewizji. 

Pytałam go, dlaczego nie chciał, jak wielu jego kolegów zacząć od poważnego filmu artystycznego. Jego odpowiedź była prosta: wtedy powstawało zaledwie kilka filmów rocznie, a telewizja właśnie stawiała pierwsze kroki, była lądem jeszcze nieznanym i pełnym możliwości. Uznał, że to najlepsze miejsce dla jego pomysłów. I tak było. Najpierw programy “Poznajmy się” czy “Małżeństwo doskonałe”, które realizował z Bogumiłem Kobielą i Jackiem Fedorowiczem, a potem nadal po latach zabawny serial “Wojna domowa”, pokazały, że jest twórcą nowoczesnym i oryginalnym. Myślę, że polska telewizja dużo mu zawdzięcza. Zresztą wspaniale opowiadał o początkach jej funkcjonowania, kiedy wszystkie programy realizowano się na żywo. Opowiadał też, że kiedy zapytano mistrza francuskiej komedii Renee Claira o najzabawniejsze wydarzenie podczas jego pobytu w Polsce, powiedział, że była to wizyta w studio polskiej telewizji, gdzie w trakcie nadawania na żywo spektaklu teatralnego, pomysłowość i ofiarność realizatorów musiała rekompensować ciasnotę studia i ubogie środki techniczne.

EN_00137420_0045
EAST NEWS

Jaki miał stosunek do własnej popularności?

Nieoczywisty. Trochę się z niej podśmiewał, ironicznie powtarzał, że jest playboyem i celebrytą, a jednocześnie ta rola mu odpowiadała: lubił bywać, a na premierach czy bankietach zawsze otaczali go fotoreporterzy. Pokpiwał też na temat pozowania na ściankach, ale lubił być celebrowany i chętnie przy nich stawał. Muszę przyznać, że był najbarwniejszą postacią, jaką spotkałam w życiu. Pamiętam, że w ostatnim naszym wywiadzie pytałam go o znaczenie humoru w życiu. Powiedział mi, że bez humoru nie ma życia, a sam ma takie ma odchylenie - zdarzenia w życiu własnych czy innych ogląda od strony zabawnej. Co nie znaczy, że jest obserwatorem jednostronnym.

Jego zdaniem nawet najbardziej mroczne sprawy mają swoją śmieszną stronę. To jego poczucie humoru, pozorna lekkość bycia i wynikająca z tego towarzyska atrakcyjność sprawiały, że miał ogromne powodzenie u kobiet.

To powodzenie stało się częścią jego legendy.

Wszystko dlatego, że potrafił słuchać kobiet. Był nimi zaciekawiony. W ogóle był ciekaw ludzi, ich punktu widzenia. Interesowała go także sama relacja między kobieta i mężczyzną. Był charyzmatycznym, ciekawym rozmówca i miał tego świadomość. Kiedy opowiadał, stawał się showmanem - zmieniał głosy, przybierał pozy, robił miny. I lubił odnosić sukcesy w towarzystwie. Kiedy organizowaliśmy z mężem spotkanie towarzyskie, było jasne, że zaproszenie Jerzego sprawi, że przyjęcie się uda. A Gruza będzie królem wieczoru. Jedynym, bo nie przepadał, żeby ktoś mu tę pozycję próbował odebrać. Miał swoje śmiesznostki, jak każdy.

Chyba najmniej radził sobie w relacjach rodzinnych.

Te sprawy miał nieco pokręcone. Trudno go uznać za osobę przesadnie rodzinną. Zapewne dlatego, że najbardziej był skoncentrowany na sobie, pracy i tym, co go otaczało. Myślę, że mimo całego swojego uroku musiał być trudnym partnerem. Nie wydaje mi się, żeby był zaangażowanym ojcem swoich dwóch synów, ale co ciekawe, jako dziadek nieco się uaktywnił i opowiadał o wnukach.

Wszyscy go lubili?

Jego otwartość i łatwość w nawiązywaniu kontaktów sprawiała, że miał bardzo wielu znajomych, choć przyjaciół pewnie kilku. Niektórzy za nim nie przepadali. Potrafił być ironiczny, lubił prowokować. Jeśli ktoś nie potrafił odbić tych jego złośliwych piłeczek, mógł nie czuć się najlepiej w jego towarzystwie. Ale trzeba przyznać, że Jerzy był też niepozbawiony autoironii i śmiał się również z siebie. Ostatnio często żartował na temat swojego wieku, wynikających z niego ograniczeń i śmierci. Mawiał: “Ostatnio pisze coraz krótszymi zdaniami, jakby w obawie, że nie zdążę”. Gruza był regularnym gościem w Czytelniku, gdzie siadywał przy stoliku z Gustawem Holoubkiem, Januszem Głowackim, Tadeuszem Konwickim. Ze smutkiem myślę, że nikogo z nich już nie ma i zamknął się jakiś rozdział.

Swój ostatni film Jerzy Gruza musiał sfinansować z własnej kieszeni.

Był rozżalony, że nigdzie nie mógł zdobyć pieniędzy na nakręcenie “Dariusza”. Wiem, że starał się bez skutku także w telewizji. W efekcie tworzył go mozolnie, przez kilka lat. Sam zagrał w tym filmie głównego bohatera – podstarzałego, niechcianego aktora, geja, który nie może się znaleźć w tej nowej rzeczywistości. Poświęcił temu filmowi ostatnie lata życia i bardzo chciał być na premierze. Ale wtedy niestety nie mógł już wyjść ze szpitala, do którego trafił po nieszczęśliwym upadku ze schodów. To było dla niego na pewno wielkie rozczarowanie.

Zmienił się pod koniec życia?

Dużo mówił o śmierci. Zapewne prowokowała go do tego nie najlepsza sytuacja zdrowotna: choroby, rozrusznik serca, operacje. Powtarzał, że jego lekarz mawia: “Panie Jerzy, gdyby pan w środku wyglądał tak jak na zewnątrz, to byłbym spokojny”. Ktoś inny w jego wieku i stanie pewnie siedziałby w domu i pielęgnował zdrowie, ale nie on. Jerzy wychodził praktycznie co wieczór. Miał taki patent, że sypiał w ciagu dnia, a wieczorem: przyjęcia, premiery, bankiety… To niesamowite, że miał w sobie tyle żywotności. Mówił: “to, że ktoś umiera, nie oznacza jeszcze, iż jest interesujący”.

 

Jerzy Gruza (1932–2020) Reżyser, scenarzysta, aktor, publicysta. Autor programów telewizyjnych tworzonych z Bogumiłem Kobielą i Jackiem Fedorowiczem. Reżyser wielu spektakli Teatru TV. Największy sukces przyniosły mu seriale telewizyjne „Wojna domowa” i „Czterdziestolatek”. W latach 80. był dyrektorem Teatru Muzycznego w Gdyni, gdzie reżyserował musicale. W 2017 roku podczas festiwalu w Gdyni otrzymał Platynowe Lwy za całokształt twórczości. Trzy razy żonaty. Ojciec dwóch synów. Przez ostatnie lata życia związany z aktorką Tatianą Sosną-Sarno.

Anna Fuksiewicz Od kilkudziesięciu lat zajmuje się w radiu publicystyką kulturalną. Zaczynała na antenie Trójki, następnie pracowała w Paryżu w polskiej sekcji Radio France Internationale. Po kilkunastu latach za granicą wróciła do pracy w Polskim Radiu (Radio BIS i do dzisiaj Drugi Program Polskiego Radia). Autorka audycji o tematyce filmowej. Zdobywczyni m.in. prestiżowej nagrody radiowej – Złotego Mikrofonu.

Andrzej Korzyński Kompozytor, aranżer, muzyk i twórca piosenek. Jeden z założycieli Studia Rytm (lata 60.). W latach 70. lider zespołu Arp Life. Twórca postaci i repertuaru Franka Kimono, w którego wcielił się Piotr Fronczewski. Autor muzyki do filmów Andrzeja Wajdy, Andrzeja Żuławskiego i Sylwestra Chęcińskiego, a także muzyki oraz piosenek do filmów „Akademia pana Kleksa” i „Podróże pana Kleksa”. Ma 80 lat.

Tekst ukazał się w magazynie PANI nr 06/2020
Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również