Wywiad

Agata Kulesza: "Dobrze wykorzystałam czas życiowych zawirowań"

Agata Kulesza: "Dobrze wykorzystałam czas życiowych zawirowań"
Fot. Aldona Karczmarczyk/Van Dorsen Artists/ TS 07/24

W "Skazanej" Agata Kulesza gra kobietę, której dobre życie nagle zmienia się w tragedię. Gdy zaczynała pracę nad serialem, też miała trudny czas. Musiała podjąć poważne decyzje. Dziś Agata Kulesza jest już po kryzysie. Mówi, że okres zawirowań można dobrze wykorzystać. Nie tylko by się podnieść i zgromadzić nowe siły, ale też by nie powtarzać starych błędów. Co pomogło jej wrócić do równowagi?

Agata Kulesza o roli w serialu "Skazana"

Twój STYL: Rozstaje się pani z sędzią Alicją Mazur. Intensywna, soczysta rola. Nie będzie jej pani brakowało?

Agata Kulesza: Nie. Gdy kończę film, zamykam rozdział. Kilka miesięcy temu na planie innego filmu spotkałam młodziutką Nikę Wichłacz. Grałam matkę Simony Kossak, ona moją wnuczkę. Kiedy jechałyśmy na ostatni dzień zdjęć, Nika zapytała: „Agata, czy jest ci smutno, że kończymy film?”. Odpowiedziałam: nie, nigdy nie jest mi smutno. Była zdziwiona. Nie chciałam być cyniczna, powiedziałam prawdę. Lubiłam pracę w Skazanej, ekipa była świetna, zżyliśmy się. Ale... pora się rozstać. 

Pani czuje, że czas filmu się wypełnia? Istnieje coś takiego jak aktorska busola?

Tak. Przymierzaliśmy się nawet do pociągnięcia fabuły, zaproponowałam: może wypuśćcie mnie już z więzienia, zrobię studia, będę przychodziła i pomagała tym dziewczynom z zewnątrz. Ale uznaliśmy, że historia Alicji Mazur definitywnie dobiegła końca. Szanuję decyzję producentów. Serial ma oglądalność, osiągnął sukces, także finansowy. To odważne, żeby zakończyć go w tym momencie. I uczciwe, skoro scenariusz się wyczerpał. Byłam już zmęczona brzydotą, która mnie tam otaczała – więzienne uniformy, przygnębiające wnętrza. Agresja, brutalność. To była jedyna praca, w trakcie której, gdy miałam dzień wolny, robiłam sobie makijaż. Z reguły go unikam. Potrzebowałam uciec od obskurności tamtego świata. 

Z takiej roli wychodzi się szczególnie trudno?

Nie. Trudniej mi wchodzić w rolę, niż wychodzić. Po prostu wracam do domu, muszę się wyspać, zrobić pranie. Nie identyfikuję się psychicznie z bohaterką poza planem, nie biorę jej emocji na siebie. Używam ich, gram je, ale mam trzecie oko, które kontroluje granicę przenikania. Ale ta rola zostawiła we mnie mocną refleksję. O tym, jak trudno kobietom w więzieniu zachować godność, żeby nie być traktowaną przedmiotowo. Zastanawiałam się, czy wierzę w powrót do normalnego życia po długim pobycie w opresyjnym wyizolowaniu. Czy resocjalizacja w ogóle jest możliwa. Nie wiem, ale podejrzewam, że w realnym życiu te kobiety nawzajem dużo dla siebie robią. Że wiele z nich zawdzięcza przetrwanie koleżankom spod celi. Myślę też o tym, że wystarczy jeden nieuważny krok, głupia decyzja, żeby się tam znaleźć… 

Pojawiła się myśl w kontrze: cokolwiek trudnego działo się u mnie, w porównaniu do tych kobiet, mam jednak dobre życie?

Tak. Praca w tym serialu była lekcją uważności. W przebodźcowanym świecie powinniśmy sami sobie nakazywać zatrzymywanie się co jakiś czas, żeby poczuć: jestem, żyję. Docenić to, co mamy. Staram się tak robić. Jeżdżę do mojego domku nad morze. Mam tam ulubiony obowiązek. Goście idą na plażę, a ja zmywam – na trawie, w miskach. Czasem słyszę: Agata, mogłabyś tu sobie zrobić wygodniej, wstawić zmywarkę. Oczywiście. Ale chcę tam, w prostszych warunkach po prostu czuć, że każda, najprostsza nawet czynność ma swoje trwanie. Te naczynia muszę zebrać, posegregować, zagrzać wodę – zajęcie medytacyjne. Jestem skupiona na byciu tu i teraz. I to jest dla mnie dobre. (...).

Agata Kulesza o terapii i ulubionym podcaście

Czy zostawienie za sobą tego, co było, i patrzenie tylko przed siebie, to dobra metoda na nowym etapie pani życia?

(...) Nie rozpamiętuję, nie płaczę, nie czuję żalu. Zależało mi na tym, żeby wyciągnąć wnioski i ruszyć do przodu, a nie utknąć w przeszłości. Mam refleksję: dobrze wykorzystałam czas zawirowań życiowych. Widocznie potrzebowałam tak silnych bodźców, żeby zacząć inny rodzaj pracy nad sobą. Teraz trudno wyprowadzić mnie z równowagi – niektórzy próbują, ale się nie udaje. Umiem zdecydować, czym się przejmuję, a czym nie. Pilnuję, by nie dopuszczać do siebie „emocyjek” i myśli, po których mogłabym się rozpaść. Słucham ciekawego podcastu Ze stoickim spokojem doktora Tomasza Mazura. Okazało się, że dużo rzeczy, które dla siebie wymyśliłam, to jest... praktyka stoicka! Usłyszałam tam prostą radę: Zastanów się, czy to, co robisz w tym momencie, jest dla ciebie ważne. Parę dni temu gram sobie w sudoku i nagle myślę: Serio? Nie masz w tej chwili nic ważniejszego do zrobienia? No mam – i odłożyłam granie. Cieszy mnie ta praca nad sobą. Choć pilnuję, żeby mój dobrze rozumiany egoizm był zdrowy. W terapii mówi się: ja jestem ważna, mój dobrostan, moja pełnia, ale… nie można z tym przegiąć.  Bo być może ktoś bliski czeka na nasz telefon, żeby usłyszeć: jak się masz? Dla mnie zajmowanie się sobą jest również zajmowaniem się relacjami. Staram się nie przegapiać spraw przyjaciół, bliskich, przede wszystkim córki. 

Agata Kulesza o córce Mariannie

Marianna jest lekarką weterynarii, dorosłą kobietą. To trud czy przyjemność patrzeć na dziecko, które stało się w pełni samodzielnym człowiekiem?

Ona zawsze będzie dla mnie córeczką. Jest teraz na stażu w klinice w Anglii, szykuje się do specjalizacji, chce być anestezjolożką. Kiedy ją odwiedziłam, pokazywała mi swój świat, zajmowała się mną, opiekowała. Z jednej strony widzę, jaka jest dorosła, z drugiej wciąż uważam ją za dziewczynkę, o którą powinnam zadbać. Ale generalnie mogę odetchnąć, bo się o nią nie boję. Patrzę, jak Marianka idzie za tym, czego chce – otwarta, odważna. Jestem z niej bardzo dumna. Mam poczucie wypełnienia przyjemnego obowiązku, jakim było wychowanie człowieka. Oczywiście czasami się wkurzam, np. kiedy muszę odbierać na poczcie jej mandat. Wtedy Marianka pisze: „Mamo, jak ci mogę zadośćuczynić?”. Odpowiadam: „Kategorycznie proszę, żebyś jeździła zgodnie z zasadami”. Przeżywam wszystko, co jej dotyczy. Ostatnio zdałam sobie sprawę, że jeżdżąc po Warszawie, rozpoznaję zmieniające się miasto „małą Marianką”: tutaj spacerowałyśmy, a tutaj chodziła na tańce. Dla mnie Warszawa to bardziej mapa jej dzieciństwa, czyli moje miejsce w roli matki. 

Cały wywiad można przeczytać w lipcowym wydaniu Twojego STYL-u.

okladka bez kodu TS07_2024 RGB

 

 

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również