Jako aktorka Agnieszka Żulewska idzie swoją ścieżką. Jej skandynawska uroda skrywa niepokorny charakter i kreatywność. Utalentowana, pracowita, otwarta na ludzi. Szczęśliwie zakochana, Niedawno została mamą, o czym opowiedziała tylko nam.
Spis treści
Ten rok był dla niej naprawdę dobry. Na początku premiera filmu „Nie zgubiliśmy drogi” Anki i Wilhelma Sasnalów, w którym zagrała. Obraz był pokazywany na prestiżowym festiwalu Berlinale. We wrześniu do kin weszła „Cicha ziemia”. W dobrze przyjętym debiucie fabularnym Agi Woszczyńskiej wcieliła się w główną bohaterkę. Od października będzie ją można zobaczyć także w serialu Netfliksa „Wielka woda” w reżyserii Jana Holoubka i Bartłomieja Ignaciuka.
Agnieszka Żulewska nadal występuje również na scenie TR Warszawa, gdzie konsekwentnie wybiera role trudne i kontrowersyjne. Nigdy nie boi się podejmować ryzyka. Od czasu filmu „Chemia” Bartka Prokopowicza krytycy piszą o niej „aktorka wybitna”. Klasę potwierdziła w „Demonie” Marcina Wrony i produkcjach takich jak „Rojst”, „1983” czy „Ślepnąc od świateł”.
Spotykamy się w Iluzjon Café Bar na Mokotowie. Mieszka nieopodal. Przychodzę pierwsza, zajmuję stolik. Agnieszka od razu po przywitaniu proponuje przeniesienie stolika w inne miejsce ogródka. Tam, gdzie będzie nam wygodniej i ciszej. Bezpośrednia, ale rozważnie dobiera słowa, świadoma tego, co i ile powinna o sobie powiedzieć.
Zawód aktora wymaga „bycia w obiegu”, czyli także udzielania wywiadów. Zgadzam się, jeśli coś ważnego mogę przekazać o nowym filmie, sztuce i promować wartościowe propozycje. Całej reszty, „ścianek”, dzielenia się prywatnością nie potrzebuję. Nie wiem, komu miałoby to być potrzebne – słyszę.
Agnieszka Żulewska przyznaje, że ma teraz dobry czas. – Ale trudno nieustannie cieszyć się swoim szczęściem, macierzyństwem, kiedy na naszych oczach co chwilę kończy się świat – mówi. – Od sierpnia zeszłego roku w przygranicznych lasach walczą o swoje życie ludzie próbujący przedostać się do Unii Europejskiej. Jak pomagać, jak o tym czytać, jak cieszyć się z nowego życia we mnie, kiedy na naszych oczach umierają ludzie?
Miała silną potrzebę zaangażowania się. Nie było to jednak łatwe. – Jak miałam, będąc w ciąży, aktywnie uczestniczyć w pomocy? Z kolei, gdy wybuchła wojna w Ukrainie, byłam na miesiąc przed porodem. Znów wulkan uczuć i niemożność przyjęcia do domu uchodźców, bo czeka się na małego człowieka.
Teraz jesteśmy świadkami śmierci rzeki Odry. Syn ma cztery miesiące, a od początku jego istnienia złe wydarzenia wzbierają. Najważniejsze: chronić go, chronić siebie, czyli czasem unikać wiadomości, nie wiedzieć.
Ponad rok temu wynajęła na kilka dni dom pod Warszawą. Pojechała tam z bliskimi. Postanowiła celebrować wejście w 35. rok życia. - Nie bardzo lubiłam swoje urodziny, choć są 26 czerwca i nawet jak pada, jest pięknie – mówi. - Postanowiłam to zmienić. Wspaniale spędziliśmy ten czas. Niedługo potem okazało się, że jestem w ciąży. W ten sposób symbolicznie zamknęłam etap młodości, luźnego, nieskrępowanego obowiązkami życia.
– Aga jest teraz w bardzo dobrym momencie: szczęśliwa mama, ale i w świetnej formie zawodowej - mówi przyjaciółka Marta Ojrzyńska, aktorka. – Jeszcze w pandemii spędziliśmy kilka dni pod Warszawą, świętując jej urodziny. Były wspólne śniadania, przepyszne jedzenie, wieczorne rozmowy, tańce i dużo śmiechu. Pandemia zweryfikowała relacje, niektóre się pokończyły, inne wzmocniły. Mieliśmy mniej pracy, więc dużo rozmawialiśmy najpierw na różnych komunikatorach, a potem spotykaliśmy się i celebrowaliśmy czas razem. W Warszawie mieszkamy bardzo blisko siebie i często się widujemy, ale ostatnio zbliżyło nas macierzyństwo, ja mam sześcioletniego synka. Aga świetnie odnajduje się w nowej roli, jest czułą i uważną mamą Gucia. Z przyjemnością patrzę, jak się rozwija ich relacja, a często ten pierwszy okres macierzyństwa bywa trudny. Przed porodem dałam jej list, co się zmieni, na jakie momenty powinna uważać. Przypięła go do lodówki. Ale ona ma ogromną intuicję i jej słucha.
– Macierzyństwo Agi jest dla mnie wzruszające – dodaje przyjaciółka Justyna Wasilewska, aktorka. - Gdy zobaczyłam ją pierwszy raz z synkiem na rękach, poczułam od nich błogi spokój. Taki, który pamiętam. Bił od Agi, kiedy po całonocnych wyprawach po mieście na jakiejś ławce zaskakiwał nas warszawski świt. Czasem tęsknię za tymi czasami. Ale równie mocno cieszę się tym teraz i jestem ciekawa, jak jeszcze będzie się jej to życie napełniać, cieszę się naszą przyjaźnią i tym, że mogę ją obserwować na przestrzeni czasów, zdarzeń, widzieć, jak się zmienia i jak zostaje sobą.
Agnieszka przyznaje, że macierzyństwo to miłość, o której istnieniu nie wiedziała. - Dopiero teraz zrozumiałam historie o matkach, które są w stanie podnieść tira - wyznaje. - To siła, która się w nich rodzi, aby obronić dziecko, gdy coś mu grozi. Wcześniej grała matkę. W „Chemii” wcieliła się w chorą na raka piersi Lenę Zybert, która dowiaduje się, że jest w ciąży. – Lena podejmuje decyzję, że dziecko przyjdzie na świat, a ona może zniknąć na zawsze z jego życia. Ale i daje mu życie. W serialu kryminalnym „Żmijowisko” musiałam się zmierzyć z tematem straty dziecka. W „Wielkiej wodzie” gram Jaśminę, hydrolożkę, która także jest matką, ale nie miała przez lata kontaktu z córką. Klara o mało co nie ginie w powodzi… Serial rozgrywa się podczas powodzi tysiąclecia we Wrocławiu i okolicach, w 1997 roku. Agnieszka urodziła się na Śląsku Opolskim, jej region dotknięty był tragedią.
To nie tylko moje doświadczenie, ale i Polski – mówi. - Ta powódź jest jak pieczęć w naszej pamięci, każdy wie, gdzie wtedy był, co robił. W serial wmontowane są też poruszające archiwalne zdjęcia z tego czasu, które oddają tamtą grozę. – Aga miała 10, ja 17 lat. Na szczęście nie siedzieliśmy na dachu domu, ale obraz zalanego Opola, a potem lata remontów wracania do normalności, mamy wciąż przed oczyma - mówi brat aktorki Grzegorz Żulewski, przedsiębiorca, fan rowerów, właściciel hostelu Red Bike Apart’s.
Wychowali się w Turawie, wiosce otoczonej lasem i jeziorami. Niedaleko ich rodzinnego domu stoi osiemnastowieczny poniemiecki pałac von Garnierów. Gościł w nim Hitler, gdy odbierał budowę zbiornika retencyjnego Turawa-Stausee. Po wojnie w pałacu mieścił się dom dziecka, w którym pracowała jako opiekunka mama Agi i Grzegorza - Teresa.
Tata z kolei prowadzi teatr dziecięcy i uczy muzyki w szkole. - Mama dała nam wzór bycia sprawczą i służenia ludziom- opowiada Agnieszka. - Teraz jest na emeryturze i sprawuje funkcję sołtyski. Działa dla lokalnej społeczności. Nieraz się dziwię, skąd ona bierze tyle energii. Wyjście z nią na spacer na wsi to wieczne przystanki i zbieranie po drodze śmieci. W mieście, gdy przyjeżdża, to uciążliwe, bo tych śmieci jest więcej. Ale mama taka jest. Otwarta, troskliwa, wesoła, kochająca.
Jaśmina z „Głębokiej wody” i Anna z „Cichej ziemi” nie zaznały takiej miłości. Obie mają jej deficyt, co wpływa na ich problemy emocjonalne. Ja jestem szczęściarą, bo dzięki mądrej miłości rodzicielskiej można tak wiele zrobić w życiu - podkreśla aktorka. Od dziecka obserwowała dobrą relację rodziców, szacunek ojca do mamy, jego zaangażowanie. - Może dzięki temu sama wybrałam dobrego partnera, w dodatku nie aktora – śmieje się. - Bardzo pięknego Człowieka, Wiktor jest całą górą dobroci, wspierający, mądry i bardzo silny. Mam bardzo dużo szczęścia, że na niego trafiłam.
– Poszedłem kiedyś w szkole w Łodzi do rekwizytorni - wspomina przyjaciel Agnieszki, Wacław Mikłaszewski. - To taka dziupla na strychu, przy schodach na półpiętrze, na ścianach zobaczyłem przedziwne, piękne freski. Zapytałem, kto je zrobił. Ktoś odpowiedział: Agnieszka Żulewska. „Co to za czarodziejka?”, pomyślałem.
Potem poznaliśmy się, ona była na pierwszym roku, ja na trzecim. I tak przyjaźnimy się już z 15 lat. Agnieszka to yin i yang, czasem lekko tylko zaburzone przez spontaniczność. Aga to nie tylko Iga Świątek i Robert Lewandowski polskiego aktorstwa, ale też harmonia, wrażliwość i ciepło. Bywa i „żandarmem z Saint-Tropez”: tylko spróbuj dotknąć kaszy, którą przygotowała, zanim upiecze i ozdobi ją grzanką, to już po tobie. Ma charakter, ale i doskonałe poczucie humoru.
Gdy się widzimy, bawimy się jak na podwórku, często wymyślając niebywałe melodie. Na dyktafonach mamy pełno takich nagrań. Wielokrotnie zresztą dzięki niej mogłem odkryć różne muzyczne terytoria. Ma też niebywałą wyobraźnię plastyczną, czasem mam wrażenie, że myśli kolorami, a z patyka, kawałka szmatki i sznurówki robi piękną instalację.
Kilka lat temu, z Agą i Wasią (Justyna Wasilewska - przyp. red.) wybraliśmy się do Porto i tak się sprawy potoczyły, że w zachodzącym słońcu leżeliśmy godzinami na rozłożystym drzewie, będąc lampartami. Wprawdzie zgubiliśmy dowody osobiste i na drugi dzień skradaliśmy się (nie wiadomo czemu) przez żywopłoty do ambasady, aby wyrobić tymczasowe paszporty, ale za każdym razem, jak sobie przypominam te momenty, to jeszcze bardziej doceniam jej wielką umiejętność oddziaływania na rzeczywistość w taki sposób, że „wszystko się zgadza” metafizycznie i praktycznie - mówi Wacław.
Przed łódzką filmówką było sześcioletnie liceum plastyczne w Opolu. Myślała o ASP, ale w pewnym momencie wybrała teatr i aktorstwo, bo wydawało się jej, że to miejsce dające większe możliwości artystyczne.
Agnieszka Zawsze była charakterną, ciekawą świata istotą – mówi jej brat.– W dzieciństwie dużo rysowała, malowała, rzeźbiła. Wybrała też średnią szkołę plastyczną. Kiedy po jej skończeniu zdecydowała się zdawać na aktorstwo do Łodzi, byłem zaskoczony. Ale wspierałem ją, woziłem na egzaminy, a potem razem czekaliśmy godzinami na korytarzach filmówki.
W Łodzi tęskniła za zadbanym, czyściutkim Opolem. To był 2006 rok, trafiła na moment, gdy miasto dopiero zaczynało się zmieniać. Nawet szkoła filmowa znajdowała się w sąsiedztwie niebezpiecznych osiedli. Widywała dużo biedy, ludzi, którzy nie dostali szansy, żeby żyć inaczej. Czuła ten smutek. - Łódź potrafi być magiczna, ale i bywa potworna - dodaje.
- Za to szkoła była jak wyspa na tym szarym morzu. Poznałam tam bardzo wielu wspaniałych ludzi, którzy dzisiaj mocno „zasilają” polskie kino i teatr. Agnieszka ma swoich guru w zawodzie i cieszy się, że należy do pokolenia, które jeszcze miało szczęście stykać się z dużymi postaciami polskiej sceny.
Opiekunem jej roku był Janusz Gajos. Wielka miłość studentów, erudyta o wielkiej kulturze osobistej i skromności. Zawsze inspirowały ją też polskie aktorki.
Piękne, silne lwice – mówi. - Jeszcze jako młoda widzka Teatru im. Kochanowskiego w Opolu podziwiałam Judytę Paradzińską, która była moją pierwszą sceniczną miłością. Ale nie wyobrażam sobie siebie w tym zawodzie bez obserwowania Gabrysi Muskały, Doroty Kolak, Krystyny Jandy i wielu jeszcze innych wyjątkowych kobiet aktorek, których talent podziwiam i bardzo szanuje.
Pytam Agnieszkę, czy nie doświadczyła przemocy, o której dziś opowiadają absolwenci artystycznych uczelni. - My, urodzeni w latach 80., byliśmy wychowani w opresji – odpowiada.
Ta przemoc egzystowała od przedszkola przez szkołę po studia, wydawało się nam, że jest potrzebna do utrzymania ludzi w ryzach. Każdy z nas się z nią stykał, więc byliśmy przyzwyczajeni do przezroczystej przemocy. Cieszę się, że to młodsze pokolenie ma dużo większą czujność i się na to nie zgadza. Ruch #MeToo poruszył środowisko i ludzie mają większą świadomość nadużyć. Dopiero teraz wypracowuje się nowy język, który nazywa zjawiska niebezpieczne, kiedyś uznawane za normę.
JAK ZNALEŹĆ SWOJĄ DROGĘ
Żulewska przyznaje, że aktorstwo to zawód, który w jakiś sposób uszkadza: - Oddaje się siebie w ciągłym przepływie różnych emocji, nie naszych spraw, które dotykają naszej duszy, tkanek. Każda rola to próba przepuszczania przez siebie czegoś, co jest nowe i obce. To tak, jakby nam do śpiwora uszytego z nas samych władowywali się często obcy ludzie. Są także momenty, że trzeba się mierzyć z krytyką. Można się do tego przyzwyczaić, ale potrzeba czasu.
- Byłam chyba na drugim roku i zagrałam w „Na Wspólnej”- wspomina. - Zostałam nową dziewczyną Igora granego przez Kubę Wesołowskiego. W internecie pojawiły się teksty: „Co za ohydny ryj”, „Chodzi jak facet”, „Ma nogi jak kaczka”. To były okrutne komentarze, a gdy jest się na początku drogi, przeżywa się to bardzo. Trzeba znaleźć siłę, żeby tego nie czytać, a już na pewno się nie przejmować.
Swoje serialowe początki wspomina nie najlepiej także z innych powodów. Jak mówi, ekipie płacono śmieszne pieniądze, nie przestrzegano czasu pracy, karmiono potwornym jedzeniem. Teraz jest już inaczej. - Gdy ktoś nadużywa władzy, zachowuje się źle, ludzie nie chcą z nim pracować. To dotyczy aktorów, reżyserów, producentów. Dobrze, bo nikt nie powinien czuć się nietykalny. Każdy musi ponosić odpowiedzialność. Nie ma już powoli immunitetów dla używających przemocy w jakiejkolwiek formie.
Z Łodzi Agnieszka uciekła drugiego dnia po zrobieniu dyplomu. Warszawa wydawała się odświeżająca. Żulewska i wielu jej znajomych ze studiów dostali role w sztuce „Maszyna do liczenia” w Teatrze 6. piętro. Mieli pomysły, marzenia, byli gotowi podbijać świat, ale jakoś w tym teatrze nie udało się wykorzystać energii młodych. Potem pracowała w teatrach w Wałbrzychu, Bydgoszczy. Nabierała doświadczenia na scenie, poznała zespoły. Uważa, że teatr jest najbardziej wymagający i wypracowuje warsztat.
– Dopiero później dowiedziałem się, że nie było jej zbyt łatwo w Łodzi - mówi Grzegorz Żulewski.- Nie dawała tego po sobie poznać. Jest samodzielna i zdeterminowana. Ciężko pracuje, wydeptuje swoje ścieżki i choć wie, że może liczyć na rodzinę, radzi sobie sama. Jestem z niej dumny, bo odnalazła się w tym trudnym zawodzie bez taty aktora. Gra w rzeczach ambitnych, niekomercyjnych, często wybiera niszowe projekty. Kroczy swoją ścieżką, może trudniejszą i mniej okraszoną dolarami.
– Aga wybiera tylko te projekty, które ją interesują – mówi Marta Ojrzyńska. – Jest w pracy skupiona i uważna na partnera. Zawodowo jesteśmy na innych ścieżkach, ale się inspirujemy, dopingujemy sobie. To ważne, ale też przyszło z czasem. - Wie, czego chce, a jej decyzje artystyczne dodają skrzydeł jej i otoczeniu - komentuje Wacław Mikłaszewski.
– W aktorstwie byłyśmy na dwóch biegunach. Aga precyzyjna, zdyscyplinowana, rzetelna i mocna, ja raczej rozproszona, improwizująca. Mam wrażenie, że pracując razem, zbliżyłyśmy się do siebie. Aga się troszkę „rozpuściła”, a ja zaczęłam zwierać szyki - mówi Justyna Wasilewska, z którą razem pracują w TR Warszawa. - Aga zawsze imponowała mi profesjonalizmem, rzetelnością i dyscypliną, ale najbardziej zawsze ceniłam i cenić będę Agę za jasność, światło, ogień i „czy jest między nami dromader”, czyli za świetne poczucie humoru. Jesienią Agnieszka ma nadzieję wrócić na deski TR.
Trafiła tam w 2016 roku i zachwyciła się niesamowitą energią tego miejsca. Ma tam przyjaciół, zagrała świetne role m.in. w „Innych ludziach” w reżyserii Grzegorza Jarzyny. Jednak od kilku miesięcy trwają protesty przeciwko prowadzeniu instytucji przez niego i przez Natalię Dzieduszycką.
- Bardzo dużo już zostało powiedziane w mediach o tym konflikcie – mówi Agnieszka. - Ograniczę się do tego, że ten teatr zawsze był dla mnie domem i tak zostanie. Wysiłkiem zespołu i naszą solidarnością sprawimy, że nie zniknie i będzie nadal ważnym miejscem sztuki i wymiany myśli. Bardzo przeżywa tę sytuację, jednak stara się myśleć optymistycznie.
„Agnieszka widzi jasną stronę życia i to jest coś, czego się od niej uczę. Mnie bliższe są te ciemne i dlatego nam się to równoważy. Zaprzyjaźniłyśmy się przez Justynę Wasilewską, którą znam jeszcze z liceum -mówi Aleksandra Terpińska, reżyserka i kontynuuje:
– Mnie się bardzo podoba to, co robi Aga. Kibicuję jej projektom i pracy, ale to, co nas łączy, jest o wiele wartościowsze. W tym świecie, w którym tak łatwo ze sobą rywalizować, szczególnie cenne jest dostrzeganie drugiego człowieka, wartościowe bycie obok. Aga jest fantastyczną kompanką, potrafi „umagicznić” każde miejsce, zachwycić się drzewem, krajobrazem. Jest sensualna, wrażliwa na przyrodę, nawet spacer z nią parku w Warszawie bywa inspirujący. Dużo rozmawiamy i to odkrywcza, intelektualna przygoda. Możemy długo gadać, ale także bezpiecznie ze sobą milczeć. Bo paradoksalne ważne, żeby w nie zawsze wesołej rzeczywistości było z kim się pośmiać, pobawić, czasem pożalić, a przede wszystkim żyć.
Wywiad ukazał się w najnowszym numerze magazynu PANI