Gael García Bernal wielu fanom kina kojarzy się z rolami w "Amores perros" i "Babel" Alejandro Gonzáleza Iárritu czy "I twoją matkę też" Alfonso Cuaróna. Teraz wystąpił w filmie "Another End" Piera Messiny. Aktor opowiada nam o miłości i stracie w XXI wieku, oraz o tym, jak technologia zmienia współczesne relacje międzyludzkie.
Marcin Radomski: Twój pierwszy film „Amores Perros” Alejandro Gonzáleza Iñárritu z 2000 roku uczynił z ciebie międzynarodowe odkrycie. W filmie w tragicznym wypadku zderzają się życia trojga spośród dwudziestu milionów mieszkańców Mexico City. Jaki wpływ na twoje życie miał ten udział w „Amores Perros”?
Gael García Bernal: Wtedy miałem dwadzieścia dwa lata i czułem się niesamowicie. Miałem wielkie szczęście, ale byłem też bardzo świadomy odpowiedzialności, jaka się z tym wiązała. Zacząłem dostawać telefony z całego świata z propozycjami pracy, a to zawsze jest bardzo ekscytujące. Zwłaszcza, że nie byłem jeszcze pewien, czy chcę być aktorem. Chciałem być reżyserem, robić teatr. Dopiero po trzech filmach wiedziałem, że moim zawodem i pasją jest aktorstwo.
M.R.: Kilka lat później w filmie „Babel” z wielowątkową fabułą, dziejącym się w czterech krajach: Maroku, USA, Japonii i Meksyku. Grałeś tam postać z mroczną osobowością. Dlaczego takie role ci się podobają?
G.G.B.: Gram postacie, które są ludzkie. Mają wiele różnych stron. To zależy od tego, jak je postrzegasz - czy szukasz ciemności czy światła. To zawsz trochę jak patrzenie w głąb siebie. Gdy widzę postać, którą gram, wiem, że to nie jestem ja, ale z drugiej strony, zawsze jest w niej moja cząstka. To rzeczywiście dziwne uczucie. Poza tym, zawsze analizuję swoją grę i często mówię sobie w myślach: Mogłeś to zrobić lepiej.
M.R.: Twoim oryginalnym językiem jest hiszpański, ale biegle władasz angielskim. Czy trudniej jest ci wyrazić siebie w jednym języku niż w drugim?
G.G.B.: To inne klawisze muzyczne. Trzeba myśleć w inny sposób. Tak naprawdę wszystko jest praktyką. Mówię też po portugalsku. Są jeszcze inne języki, którymi zamierzam mówić poprawnie - francuski i włoski. Prawie mi się to udało.
M.R. Co skłoniło cię do wzięcia udziału w filmie „Another End” włoskiego reżysera Piera Messiny? Akcja rozgrywa się w niedalekiej przyszłości. W tym świecie śmierć partnerki nie musi być jednak końcem relacji? Czy temat miłości silniejszej niż śmierć cię zainspirował?
G.G.B.: Temat z pewnością był interesujący. My, ludzie, mamy skłonność do zadawania egzystencjalnych pytań, rozmyślania nad tematami życia, śmierci, miłości. Film porusza te wątki i pokazuje, jakich rozwiązań chwytają się ludzie, gdy śmierć zmienia całe ich życie. Mnie szczególnie ciekawiły filozoficzne kontrowersje tej historii i odpowiedź na pytanie, jak ważną rolę odgrywa ciało. W tradycji judeochrześcijańskiej oddziela się ciało od umysłu. Mówi się, że jest ciało i jest dusza, czyli właściwy zapis tego, kim jesteśmy. Ciało traktowane jest raczej jako naczynie, opakowanie. Moim zdaniem to błędne myślenie, bo nie możemy oddzielić siebie od natury. Ciało też jest częścią naszego życia, a wraz z nim wszystkie biologiczne i chemiczne procesy. Nasze ciała też składają się na cud życia.
M.R.: W jaki sposób technologia wpływa na nasze emocje - miłość, pamięć i pożądanie. Czy uważasz, że technologia zmienia współczesne relacje międzyludzkie?
G.G.B.: W filmach sci-fi, zawsze fascynował mnie dialog jaki ten gatunek prowadzi z teraźniejszością. Już od dawna istnieją sposoby na utrwalenie pamięci, takie jak fotografie czy filmy. Samo patrzenie na zdjęcie kogoś, kogo znamy, może obudzić odległe wspomnienia. Myślę, jednak, że główną paralelą, jaką mógłbym wyciągnąć z filmu w odniesieniu do teraźniejszości, jest to, że nowoczesna technologia pozwalająca przywrócić świadomość może złagodzić ból i pomóc ludziom, którzy doświadczyli traumy, straty. Obecnie taką funkcję próbują spełniać środki przeciwbólowe, o których dużo się ostatnio mówi, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych. Prawda jest taka, że życie z natury boli, a jeśli nie boli, to dlatego, że nie żyjesz. Zaczynamy to odczuwać szczególnie wtedy, gdy jesteśmy starsi. Tak więc technologia, którą widzimy w filmie, wcale nie odbiega tak bardzo od teraźniejszości. Czy kiedyś doczekamy się wskrzeszania świadomości? Nie wiem, ale wydaje mi się, że powstanie technologii podobnej do tej ukazanej w filmie wcale nie jest tak nieprawdopodobne.
M.R.: Czy siła uczucia rzeczywiście może być większa niż śmierć? Co motywuje twojego bohatera do skorzystania z usług tej technologii?
G.G.B.: Wiele czynników – miłość, tęsknota, poczucie winy, trauma. Bardzo łatwo było mi się wczuć w sytuację Sala, zrozumieć jego motywację. On bardzo cierpi, przeżywa wewnętrzny konflikt. Nie umie poradzić sobie ze stratą, ale z drugiej strony obwinia siebie za śmierć ukochanej. Siostra jednak dostrzega w nim pewną szansę na pogodzenie się z tą startą i dlatego oferuje mu możliwość ponownego odzyskanie Zoe.
M.R.: Czy idea, że możemy odzyskać zmarłą osobę nie jest dla ciebie przerażająca?
G.G.B.: Zgadzam się, emocjonalnie, to pewnie straszne doświadczenie. Dlatego, gdyby rzeczywiście technologia dawała nam taką możliwość, pewnie bym się na nią nie zdecydował. Jestem zbyt kruchy i na pewno nie mam w sobie tyle siły co Ava. To moim zdaniem najlepsza postać w historii, bo jako jedyna akceptuje życie takim, jakie jest. Wie, że od pewnych spraw nie ma ucieczki. Ja jestem moim bohaterem Salem, który za wszelką cenę chce coś poczuć, ale ostatecznie wpada w pułapkę.
M.R.: Dlaczego tak zainteresował cię temat straty? Czy odebrałeś go osobiście?
G.G.B.: Dla mnie to właśnie moment rozłąki, nieważne czy spowodowany śmiercią czy po prostu rozstaniem, jest tym momentem, w którym intensyfikują się wszystkie przeżycia i wspomnienia z tą osobą. Gdy kogoś tracimy, w bardziej zdefiniowany i intensywniejszy sposób odczuwamy to, czego doświadczyliśmy.
M.R.: W filmie obok ciebie występuje wschodząca gwiazda kina norweska aktorka Renate Reinsve. Jaką jest aktorką?
G.G.B.: Świetną. Dużo rozmawialiśmy między ujęciami, ponieważ nasze drogi zawodowe mają ze sobą wiele wspólnego. Oboje z Renate wywodzimy się z teatru i myślę, że to pomogło nam nie stracić głowy. W teatrze jest więcej miejsca na ekspresję, na popełnianie błędów, bo cały proces przygotowywania sztuki polega na próbowaniu różnych rozwiązań i czasem nie od razu znajdujesz to najlepsze. Nigdy nie myślałem o pracy w kinie w ten sposób, myślałem, że nie ma tam tyle przestrzeni na poszukiwania, ale kiedy zacząłem pracować w tak wielu częściach świata, zacząłem zaspokajać tę ciekawość.
M.R.: Masz ogromne doświadczenie i uznanie międzynarodowe. A czym dla ciebie jest aktorstwo?
G.G.B.: Dla mnie ważne jest też to, by zachować pewien dystans do wszystkich wzlotów i upadków, bo one są ciągle obecne w tym zawodzie. Kilkanaście lat temu przeżywałem trudny okres, może nawet kryzys twórczy. Czułem, że aktorstwo nie daje mi tej samej radości i ekscytacji co wcześniej. Stałem na rozdrożu, zastanawiając się w jakim kierunku zmierza moja kariera. Wtedy zagrałem w filmie „Nie” chilijskiego reżysera Pablo Larraína, który na nowo rozbudził we mnie radość z grania. Ta radość trwa do dziś, tak więc dobry film naprawdę może odmienić życie. Zarówno aktorowi, jak i widzowi.
Film "Another End" w kinach od 20 września.