Wywiad

Wojna w Ukrainie: "Trafiłam do piekła, a spotkałam w nim anioły", mówi dziennikarka Bianka Zalewska

Wojna w Ukrainie: "Trafiłam do piekła, a spotkałam w nim anioły", mówi dziennikarka Bianka Zalewska
Fot. Akpa

Bianka Zalewska relacjonuje wojnę w Ukrainie od początku. Jest autorką wstrząsających reportaży z frontu. Dla wielu ryzykowała życie, a niektóre zapisy były tak mocne, że nie mogła ich pokazać widzom. Ona musiała zatrzymać je w pamięci. Reporterka TVN i wolontariuszka została laureatką nagrody International Women of Courage, przyznawanej przez Departament Stanu USA. Wręczyli ją: pierwsza dama Jill Biden i szef dyplomacji Antony Blinken. Może dla ludzi z końca świata, którzy nie wiedzą, gdzie leży Ukraina, to jedyna szansa, by zrozumieć, dlaczego trzeba pomagać anonimowym żołnierzom?

Małym samochodem podrzuca mnie do kawiarni, w której będziemy rozmawiać. Mogłybyśmy cieszyć się przejażdżką po słonecznej Warszawie, ale coś blokuje nastrój beztroski. Tył auta Bianka załadowała kolejnym zapasem pomocy dla żołnierzy, tym razem to śpiwory. Wielokrotnie wspomni o rozdarciu między dwoma światami – pokojowym i wojennym. Przychodzi mi na myśl obrazek z jej Instagramu narysowany przez czternastoletnią Ukrainkę Sofiję: postać, której połowa to kobieta w kolorowej sukience, a druga połowa – żołnierka w bojowym mundurze.

Bianka Zalewska o odwadze kobiet walczących w Ukrainie 

Twój STYL: Odwaga kobiet w czasie wojny imponuje i w jakimś stopniu przeraża. Nie chcemy być żołnierkami jak postać z tego rysunku.

Bianka Zalewska: Namalowała go czternastoletnia dziewczynka, która półtora roku temu uciekła z mamą z Ukrainy. Poznałam ją. Podejrzewam, że ogląda takie kobiety często. Czy ich siła imponuje? Mnie raczej inspiruje. Obserwuję takie dziewczyny od 2014 roku, od kiedy trwa wojna. Nie urodziły się w mundurach. Chciały żyć jak ich rówieśniczki w spokojnym świecie – umawiać się z chłopakami, plotkować o miłości i ciuchach, chodzić na zajęcia tańca. A wylądowały w okopach.

Do odwagi się dojrzewa?

Odwaga nie jest czymś danym ot tak. Ona się w nas budzi. Wraz z niebezpieczeństwem pojawia się strach i musimy zdecydować, czy postąpimy zgodnie z sumieniem i wartościami mimo ryzyka. Odwaga to nie brak strachu, tylko działanie pomimo strachu. Marina, o której materiał robiłam we Lwowie, w pierwszych dniach wojny powiedziała: „Myślałam, że gdy nastąpi atak, pójdę walczyć. A przestraszyłam się i uciekłam na zachód Ukrainy”. Nie wstydziła się tego wyznać. Ale uciekła nie dlatego, by się schować, tylko żeby pomagać z bezpiecznego miejsca. We Lwowie stała się duszą sztabu koordynującego nadsyłaną pomoc, głównie z Polski. Rozsyłała ją na front. Jest historykiem i nauczycielką, pisze książki o kobietach, które działały w konspiracji albo walczyły jako żołnierki, sanitariuszki podczas drugiej wojny. Prowadzi blog „Kobiety wolności”. Powiedziałam jej: „Nie zauważyłaś, kiedy stałaś się jedną ze swoich bohaterek…”. Rok po realizacji naszego materiału Marina służy na Donbasie w szeregach batalionu Azow. 

W twoich reportażach widziałam też dziewczyny, które już nie mieszkały w Ukrainie, a jednak wróciły, żeby walczyć.

Wiele z nich poznałam jeszcze na Majdanie w 2013 roku. Zjawili się tam ludzie, których znałam ze spotkań biznesowych przed Euro 2012, bo pracowałam wcześniej dla UEFA. Niektórzy, jak Andriana, bohaterka moich materiałów, przylecieli spoza kraju. Ona pracowała w Stanach jako brand manager, zna kilka języków, była tłumaczem. Chciała, by Ukraina była w Unii Europejskiej. Gdy prezydent Janukowycz nie podpisał umowy stowarzyszeniowej, ludzie wyszli na ulice i zaczął się Euromajdan. Andriana wróciła, by dołączyć do protestujących. Po aneksji Krymu wiele z tych osób wprost z Majdanu pojechało na Donbas tworzyć bataliony ochotnicze, które miały pilnować demokratycznych wyborów prezydenckich po odsunięciu Janukowycza. Niestety, było mnóstwo prowokacji, wybory zrywano w wielu miejscach. Zaczęły się ataki wojsk rosyjskich, a w końcu wojna. Większość moich znajomych tam została. Pojechałam za nimi. Na Donbasie zobaczyłam śmierć i cierpienie. Jednak była i druga strona tej tragedii. Trafiłam do piekła, a spotkałam w nim anioły. Fantastycznych wolontariuszy, również kobiety. To mnie zatrzymało.

 

Siła tych kobiet jest źródłem twojej odwagi?

Te dziewczyny dają niesamowity przykład. Mam przyjaciółkę, która od 2014 roku pomagała żołnierzom w Kijowie w szpitalu wojskowym. Zajmowała się rannymi: karmiła ich, myła, zmieniała pampersy, woziła na spacery. Od początku zabierała ze sobą młodszego brata, miał wtedy 12 lat. Rozmawiał z chłopakami, pokazywali mu zdjęcia, odznaczenia. Pewnego dnia powiedział: „Kiedy dorosnę, też będę żołnierzem”. Gdy skończył 18 lat, wstąpił do armii. Gdy wojska rosyjskie zbierały się wokół Ukrainy i było wiadomo, że inwazja nastąpi, pojechał do Mariupola, do „morpiechów”, czyli piechoty morskiej. Po kilku miesiącach walk został ciężko ranny, trafił do niewoli. Do dziś nie ma z nim kontaktu. Ta dziewczyna od roku szuka informacji o bracie. Gdy jest wymiana jeńców, jedzie setki kilometrów, by pokazać jego zdjęcie, wypytać. I... pracuje w fundacji, która zajmuje się pomocą m.in. tym, którzy wrócili z niewoli. Stała się podporą dla innych. Nie poddaje się, jest w niej wielka siła. 

Mówisz: odwaga musi zawrzeć kompromis ze strachem. Ty po dziewięciu latach relacjonowania wojny boisz się mniej?

Przeciwnie. Mój strach z wyjazdu na wyjazd jest większy. Przekonałam się, jak kruche jest życie, i nabrałam pokory. Każdy, kto otarł się o śmierć, zmienia perspektywę. 

Bianka Zalewska o niebezpiecznych sytuacjach podczas reporterskiej pracy w Ukrainie 

Widziałam twój film: ostrzał, leżysz na ziemi, a ukraiński żołnierz osłania cię swoim ciałem i uspokaja jak dziecko.

Ten film został nakręcony w okolicy Ługańska, parę dni przed moim wypadkiem. Trwały walki o lotnisko, byłam tam z żołnierzami batalionu Ajdar. Włączyłam kamerę, by nagrać, jak żegnają się przed odjazdem na front. Protestowali: nie nagrywaj przed drogą, bo będzie nieszczęście. Są przesądni. Uważają, że robienie zdjęć komuś, kto śpi albo wyrusza w podróż, przynosi pecha. Wyłączyłam kamerę, już miałam wsiadać do samochodu, gdy nagle zaczął się ostrzał. Usłyszałam: „Na ziemię, padaj!”. Tuż obok stał wóz opancerzony, wczołgaliśmy się pod niego w kilka osób. Nie powinno się tego robić, bo pojazdy i technika wojskowa są głównym celem ostrzału, ale nie zdążylibyśmy do okopu. Spadały kolejne rakiety, odłamki jednej trafiły kolegę w nogę. Mój telefon, którym chciałam rejestrować sytuację, wpadł w trawę, ale nagrywał cały czas. Kiedy usłyszeliśmy świst pocisków już blisko, ten żołnierz przykrył mnie swoim ciałem. Pytałam go: „Po nas strzelają?” (po ukraińsku to znaczy „do nas” – red.). Powtarzał: „Po nas, po nas, ale spokojnie…”. Nie znałam go wcześniej. Okazało się, że był dyrektorem szkoły pod Charkowem, na front poszedł jako ochotnik. Gdy spotkaliśmy się po jakimś czasie, zapytałam: „Dlaczego mnie wtedy chroniłeś? Przecież mogłeś zginąć”. Odpowiedział: „Ważne, żebyś ty żyła i przekazała innym prawdę o tym, co się tu dzieje. Ja nie mam takiej mocy, więc ty musisz przeżyć”. 

Kilka dni później ostrzeliwany samochód, którym jechałaś, miał wypadek. Wciąż odczuwasz skutki – trudno ci siedzieć, twój obojczyk jest metalową protezą.

Wtedy nawet nie zarejestrowałam, co się wydarzyło. Wszystko działo się tak szybko. Dopiero w szpitalu dowiedziałam się, że mam złamany kręgosłup, obojczyk i żebra. 

Zadałaś sobie pytanie: czy warto dalej pchać się w niebezpieczeństwo? Przyszło zawahanie: może już wystarczy?

Wtedy nie. Byłam pewna, że będzie ze mną dobrze, chociaż nikt w to nie wierzył, łącznie z lekarzami. Słyszałam rokowania, że nie stanę na nogi. Pytanie, czy powinnam dalej jeździć na front, stało się szczególnie dotkliwe po rozpoczęciu pełnowymiarowej wojny. Jedna z wolontariuszek powiedziała: to, co przeżyliśmy w 2014 roku, to był kurs przygotowawczy. Ogrom zbrodni, zła i tragedii, które oglądałam przez ostatnie półtora roku, jest tak obciążający psychicznie, że miałam chwile zwątpienia, czy dam radę to udźwignąć. Ludzie, którzy oglądają tragedie w telewizji, prędzej czy później o nich zapominają. Ja nimi nasiąkałam codziennie, do szpiku kości. Nawet gdy nie byłam w Ukrainie, to w Polsce robiłam materiały o uchodźcach, którzy opowiadali historie, których czasem nie mogłam puścić do emisji, bo były zbyt drastyczne. W porannym programie przeznaczonym dla widzów 13+ nie mogłam przecież opowiedzieć o kobiecie, która stojąc przy płocie ze swoją córką, widziała, jak rosjanie (na prośbę Bianki piszemy słowo małą literą – red.) gwałcą, a potem mordują uderzeniami w głowę jej sąsiadkę. Są obrazy, zdjęcia, przeżycia, których już nigdy nie zapomnę.

 

Bianka Zalewska o najtrudniejszych momentach, podczas relacjonowania wojny w Ukrainie 

Najcięższe z nich to…

Borodzianka, miasteczko pod Kijowem. Byłam tam tuż po jej odbiciu. Wjechaliśmy na osiedle, wieżowce jak na Ursynowie. A w każdym dziury od pocisków o objętości kilku pięter. Czołgi stały naprzeciwko i strzelały wprost w cywilne bloki. To były pierwsze momenty, gdy ludzie, którzy siedzieli całą okupację w piwnicach, przyszli zobaczyć, co zostało z ich mieszkań. Pracowała służba do spraw sytuacji nadzwyczajnych i wojsko. Traktory, dźwigi... Wydobywano spod gruzów ciała. Nagrałam kobietę, która mówi: „Tam jest mój dom, to znaczy był. Męża wpuścili, może coś wyciągnie. Tylko my stamtąd rzeczy ratujemy, a tu pod ruinami leżą nasi sąsiedzi”. Świadkowie opowiadali, że przez prawie tydzień po bombardowaniu spod gruzów było słychać krzyki, płacz, błagania o pomoc, skamlenie psów, miauczenie kotów. A rosjanie… zrobili tam piknik. Nie pozwalali nikomu podejść, grozili rozstrzelaniem. Po tygodniu w gruzach zapadła cisza. 

Bestialstwo budzi w tobie poczucie bezradności?

Jak w każdym. Ciężko poradzić sobie z myślą, że tak mogą zachowywać się ludzie. Opowiem o innej sytuacji. Z Pawłem Bobołowiczem z Radia Wnet byliśmy na zniszczonym podkijowskim osiedlu. Kilka bloków na odludziu, mnóstwo gruzów. I przerażająca cisza. Ani jednego człowieka. Chodziliśmy po ruinach, filmowałam i nagle zobaczyłam zakrwawionego psa leżącego w kupie szkła. Ruszał się, żył. W pewnej chwili wstał i podszedł do mnie, oparł głowę o moje nogi. Wtedy, pierwszy raz w życiu, stało się ze mną coś strasznego. Spojrzałam na ziejący dziurami blok, na tego psa i poczułam, jakby ktoś podciął mi kolana. Nogi się pode mną ugięły, padłam na ziemię. Do dziś niełatwo mi o tym opowiadać… To był duży, piękny pies. Szedł za nami, ale co parę kroków kładł się z wycieńczenia. Uznaliśmy, że nie możemy go zostawić. Pomogli wolontariusze z Kijowa. Ostatecznie trafił do Polski i teraz mieszka z Pawłem w Warszawie. Jest z nim szczęśliwy. Nazwaliśmy go Ajdar. To momenty jasne, ale przeważają te, kiedy trudno radzić sobie z emocjami.

Jak sobie pomagasz? Masz receptę na odreagowanie?

W tym roku musiałam już zrobić sobie wakacje. Ale wstawiłam tylko jeden post z Lazurowego Wybrzeża, były w nim głównie spostrzeżenia na temat rosjan, którzy mimo sankcji swobodnie podróżują po Europie. Miałam wyrzuty sumienia: tylu znajomych jest teraz w Ukrainie, nie tylko żołnierzy i wolontariuszy, ale też dziennikarzy. Oni nie pojechali na urlop, są w tych strasznych miejscach… Tę samą niestosowność czułam w Stanach, gdy poleciałam odebrać nagrodę: ja chodzę po Waszyngtonie, jestem bezpieczna, ładnie ubrana i czysta, a w Ukrainie giną ludzie. Musiałam przepracować to w głowie. Wytłumaczyć sobie, że jestem tu po coś. Amerykanie, którzy nie zajmują się polityką, zadawali mi pytanie: o co tam w ogóle chodzi? Dlaczego Rosja napadła na Ukrainę? Albo inaczej: Dlaczego Ukraina i Rosja są w stanie wojny? Założyłam, że ci ludzie, słysząc rzetelnie wyjaśnienia ode mnie, przekażą je dalej, uświadomią następnych. To ma znaczenie. 

Bianka Zalewska: "Pierwszą ofiarą wojny jest prawda"

Poprzedni i obecny prezydent Ukrainy uhonorowali cię Orderem Księżnej Olgi – za pracę zapobiegającą dezinformacji. Na współczesnej wojnie informacja jest potężnym narzędziem.

Tak. Pierwszą ofiarą wojny jest prawda. Zanim wystrzelą armaty, strzela propaganda. Już w 2014 roku obserwowaliśmy, jak Rosja próbuje wprowadzić „ruski mir” na terytorium Donbasu. „Idziemy tam, by wyzwalać rosyjskojęzycznych obywateli spod władzy kijowskiej junty i nazistów” – tak nazywali obóz władzy i prezydenta Poroszenkę, który w odróżnieniu od Janukowycza nie był prorosyjski. Wmawiali ludziom, że Ukraińcy z zachodniej części kraju… piją krew rosyjskich niemowląt i jedzą noworodki. I wiele osób w to wierzyło! Rosjanie są mistrzami wpływania na najniższe ludzkie instynkty.

Czy rosyjska propaganda działa także u nas?

Tak, i bardzo mi zależy, żeby o tym mówić. Ta propaganda jest aktywna w naszych social mediach, na grupach facebookowych. Nagle pojawia się post napisany niezgrabną polszczyzną: „Jestem Polką, matką małego dziecka. Siedziałam dzisiaj z córką na izbie przyjęć dziesięć godzin, ale nie udzielili nam pomocy, bo powiedzieli, że pierwszeństwo mają Ukraińcy”. Albo: „Spędziłam pół dnia w urzędzie, ale mnie nie obsłużyli, ponieważ ważniejsze były sprawy Ukraińców”. Na grupach kobiecych znane były ogłoszenia ze zdjęciami pięknych, lekko roznegliżowanych dziewczyn i tekstem: „Jestem Ukrainką, szukam polskiego męża. Nawet jeśli masz żonę, nieważne, pozbędziemy się jej. Polki nie są tak fantastyczne jak my”. Niestety, nie wszyscy, którzy to czytają, weryfikują prawdziwość takich postów. Te działania mają obudzić naszą niechęć, może nawet nienawiść wobec Ukraińców. Próbujemy z tym walczyć. Polscy i ukraińscy dziennikarze stworzyli organizację StopFake. Od dziesięciu lat tropią i ujawniają fałszywe informacje, zachęcają ludzi do sprawdzania źródeł. Musimy być świadomi, że często podlegamy mechanizmom manipulacji.

 

Czasem nie weryfikujemy źródeł, bo wypieramy trudne treści, wolimy się nie angażować. Ale może sytuacja jest zbyt poważna, by odwracać wzrok?

Mój ulubiony zespół Farben Lehre ma mocną piosenkę: „Nie zamykaj oczu, kiedy płacze Ukraina”. Uważam, że teraz zamykanie oczu to już konkretny, znaczący wybór. Bo wszystko jest jasne. To jawna agresja jednego państwa na drugie. Nie można się zasłaniać: nie wiedziałem, po której stronie stanąć. Nie chcę nikogo oceniać, ale myślę, że każdy z nas, patrząc pod koniec dnia w lustro, powinien się zastanowić, ile zrobił dla Ukrainy i jak się z tym czuje sam ze sobą.

Jak traktujesz nagrodę od amerykańskiego Departamentu Stanu? To powód do satysfakcji czy nowa odpowiedzialność?

Zdecydowanie odpowiedzialność. Ta nagroda otworzyła przede mną dużo drzwi. Zanim ją przyjęłam, wahałam się, myślałam: przecież jest tylu ludzi, którzy robią więcej, narażają się bardziej. Wytłumaczyłam sobie, że nagroda należy do nich, a ja ją odbiorę jako symboliczna przedstawicielka. Dedykuję ją Ukrainkom, ale także Polkom. Tym, które wyjechały na front jako dziennikarki, wolontariuszki, medyczki, ale i tym, które tu, na miejscu, otworzyły serca, domy, przyjęły uchodźców, pomagają im do dziś. Traktuję to wyróżnienie jako kolejną okazję do mówienia o wojnie. Dziewczyny, które dostały nagrodę razem ze mną – było nas 11 – pochodzą z innych kontynentów. Z Europy byłam tylko ja i Ukrainka Julia Pajewska. Laureatki są opiniotwórczymi autorytetami w swoich krajach, często członkiniami parlamentu, działaczkami politycznymi. Gdybym nie poznała Meazy, afrykańskiej opozycjonistki i dziennikarki, która kilka razy siedziała w więzieniu, nie mogłabym dotrzeć z informacjami o Ukrainie do Etiopii. Nagroda to nowa szansa, nie zamierzam jej zmarnować. Czasem jestem pytana: teraz już chyba dasz sobie spokój, to wyróżnienie jest zwieńczeniem twojej pracy. Ja widzę to inaczej. Czy będę dalej jeździć na wojnę? Tym bardziej tak.

Mówisz dobrze po ukraińsku. Skąd ta umiejętność?

Gdy pracowałam przy Euro 2012, szef UEFA zarządził, że w biurze nie mówimy po rosyjsku, co było ewenementem. Nawet sekretarce odbierającej telefony, zabronił mówić „Zdrastwujtie” – miało być „Dobroho dnia”. Dostałam trzy miesiące na naukę ukraińskiego. Zmieściłam się w czasie. 

Jak jest po ukraińsku „odważna kobieta”?

Smiliva żinka.

Ładnie. To o tobie. Podwieziesz mnie do metra?

Jasne. A zniesiesz muzykę Farben Lehre w samochodzie? Punk rock. Lubię go, to jedna z tych rzeczy, które czyszczą mi głowę.

 

 

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również