Atak rekinów spotyka rocznie kilkadziesiąt osób. Ci, którzy przeżyli spotkanie z rekinem, utworzyli Bite Club, czyli społeczność osób, które wspierają się w traumie wywołanej atakiem rekina.
Spis treści
Spośród 548 gatunków rekinów tylko 13 może być niebezpiecznych dla ludzi. Większość incydentów to ugryzienia „na próbę”. Drapieżnik chce sprawdzić, czy pływak lub surfer jest zwierzęciem znajdującym się w jego menu, a po uzyskaniu negatywnego wyniku szybko się oddala. Każdego roku na świecie dochodzi średnio do 77 takich niebezpiecznych spotkań, w których ginie od sześciu do dziesięciu osób.
Według Międzynarodowego Raportu o Atakach Rekinów prawdopodobieństwo bycia napadniętym przez tego rodzaju rybę wynosi zaledwie 1 do 11,5 miliona. To właśnie ta liczba sprawia, że tak trudno było znaleźć inne osoby, które przeżyły podobną przygodę – dopóki Dave Pearson tego nie zmienił.
Trwało to dziesięć sekund, po czym nagle wszystko ucichło – a woda wokół Dave’a Pearsona zabarwiła się na ciemnoczerwono. Surfer został nagle zaatakowany przez trzymetrowego żarłacza wielkogłowego u wschodnich wybrzeży Australii, wciągnięty za rękę w głębiny, po czym wypchnięty z powrotem na powierzchnię: Wykonaliśmy mały taniec pod wodą, dopóki rekin nie stracił mną zainteresowania – mówi Pearson.
Tego dnia dekadę temu 48-letni wówczas mężczyzna stracił nie tylko 40% krwi, ale także swoje poczucie wolności w oceanie. Z tym ostatnim nie chciał się pogodzić i założył najbardziej ekskluzywne towarzystwo na świecie: Bite Club (Klub Ugryzionych).
Po swoim „tańcu” z żarłaczem wielkogłowym Australijczyk zaczął zbierać artykuły z gazet o ofiarach rekinów, odwiedzać poszkodowanych w szpitalach i rozmawiać z nimi. Po powrocie do zdrowia w 2013 roku założył Bite Club.
Bite Club stanowi grupę wsparcia dla przeżywających traumę po ataku rekinów. Wśród jego pierwszych działań mających na celu przezwyciężenie traumy było nurkowanie z innymi ocalałymi w zbiorniku z rekinami wąsatymi.
Jeden z członków klubu nie chciał otworzyć oczu, dopóki nie wziąłem go za rękę – wspomina Pearson.
Dlatego pierwsza zasada klubu brzmi: mów o tym. Ponad 400 członków z całego świata komunikuje się ze sobą online, a raz do roku spotyka na żywo. Składają sobie nawzajem życzenia z okazji „rekinich urodzin”, zachęcają do powrotu do wody, dzielą się doświadczeniami. I to działa!
Rzeczywiście, badania wykazały, iż rozmowy mogą pomóc osobom cierpiącym z powodu traumy w jej przezwyciężeniu. Naukowcy odkryli na przykład, że członkowie grup Anonimowych Alkoholików, gdzie idea wspólnoty jest kluczowa, rzadziej sięgają po butelkę niż próbujący zerwać z nałogiem na własną rękę. Podobnie działa zamknięta społeczność klubu na Facebooku. Daje to ofiarom, z których wiele cierpi na zespół stresu pourazowego, poczucie więzi.
Oprócz ocalałych mile widziani są również ich krewni, ratownicy i przyjaciele. – Najmłodszy członek klubu w momencie ataku miał trzy lata – opowiada Pearson. – W grupie mamy dużo dzieci wraz z rodzicami. W takich wyjątkowych sytuacjach rodzice walczą na dwóch frontach jednocześnie. Z jednej strony muszą przezwyciężyć własny szok, a z drugiej – traumę pociech. – Zabierasz swoją córkę na plażę, a w następnej chwili leci helikopterem do szpitala – mówi Pearson. Do tego dochodzi postrzeganie swojej relacji z naturą, które w przypadku ataku rekina zmienia się diametralnie w ciągu kilku sekund.
– Najgorsza była myśl, że zostanę zjedzony żywcem – wspomina Pearson. I rzeczywiście, kognitywistka Andrea Roberts widzi przyczynę zespołu stresu pourazowego w uwarunkowaniach ewolucyjnych:
Ataki zwierząt są wysoko na liście szczególnie traumatycznych przeżyć. Nagłe zdanie sobie sprawy, iż nie jest się na szczycie łańcucha pokarmowego, dla wielu ofiar okazuje się trwałym szokiem. Do tego dochodzi poczucie bezradności w środowisku, w którym człowiek nie jest w stanie się obronić.
Pearson wie, że trauma związana z atakiem rekina może towarzyszyć całe życie. Jeden z jego znajomych cierpiał z powodu choroby Alzheimera – oraz silnych koszmarów: Jego sny dotyczyły ataku rekina, który miał miejsce w 1955 roku. Ponad 60 lat temu! Często nie pamiętał mojego imienia, ale opisywał atak, jakby doszło do niego wczoraj.
Także Pearson do dziś nie może zapomnieć tego wydarzenia, mimo wielu sesji terapeutycznych z innymi klubowiczami. Ale przynajmniej nauczył się akceptować swoją rolę w przyrodzie. To dlatego dzisiaj znowu wchodzi do wody w poszukiwaniu idealnej fali. Tak jak 90% ofiar ataków rekinów odważył się wrócić do morza – miejsca, w którym narodziła się jego trauma. Jednak dla członków klubu ich kontakt z naturą nigdy nie jest już taki jak przedtem.
Wszyscy wiemy, iż za każdym razem ocean może być tym miejscem, w którym skończy się nasze życie – wyjaśnia Dave Pearson.