Historie osobiste

Mąż był wiecznie bez pracy i pieniędzy. Teraz ma poczucie krzywdy, że go zostawiłam

Mąż był wiecznie bez pracy i pieniędzy. Teraz ma poczucie krzywdy, że go zostawiłam
Fot. Getty Images

Decyzja o zakończeniu małżeństwa nigdy nie jest łatwa. To moment, w którym splatają się emocje, wspomnienia, nadzieje i rozczarowania. Moja historia nie jest wyjątkiem. To opowieść o w sumie fajnym facecie, który jednak nie traktował życia poważnie i chciał przez nie przemknąć tanecznym krokiem. Ktoś powie - nie bił, nie pił. Ja jednak przeżyłam z nim prawdziwą mękę. A on chodzi po znajomych i opowiada, że to ja rozbiłam małżeństwo.

Przez lata żyłam w związku, który stopniowo stawał się źródłem frustracji i zmęczenia. Mój mąż był wiecznie bez pracy, a dzieci, które powinny być radością naszego domu, wydawały się go irytować. Nie chodzi o to, że on zawalał pracę. Przeciwnie. Wykazywał się w niej dużym entuzjazmem... ale przez chwilę. Po początkowym zapale zaczynał narzekać. Zawsze znajdował winę w szefach, współpracownikach, zadaniach. Rzucał pracą i mówił, że jest poniżej jego oczekiwań. I kolejne pół roku siedział na kanapie. A do tego, obowiązki ojcowskie traktował jako konieczne zło. Nie krzyczał na nie, ale nie zauważał ich. Po prostu nie były zbyt ważne pomiędzy jego licznymi projektami, które zamierzał kiedyś w życiu zrealizować. Kiedy w końcu podjęłam decyzję o odejściu, on poczuł się skrzywdzony. Po prostu nie przyjął do wiadomości faktu, że przyczynił się do tego rozstania. Jak to możliwe, że człowiek, który zdawał się nie zauważać problemów naszej rodziny, teraz obwinia mnie za rozpad naszego małżeństwa?

On i jego poczucie krzywdy.... przecież nie pił 

Po rozwodzie Marek zaczął mówić znajomym, że to ja zniszczyłam naszą rodzinę. Twierdził, że czuje się skrzywdzony, że go zdradziłam, odchodząc. Naszym wspólnym znajomym, zresztą świadkom na naszym ślubie, powiedział, że dbał o mnie jak nikt i jest pewien, że zakochałam się w kimś z pracy. Wmawiał im, że od lat podejrzewał mnie o romans. Było to oczywistą nieprawdą. Miałam tyle pracy za nas dwoje, że nawet gdybym chciała randkować na boku, padłabym ze zmęczenia.

Mojej mamie opowiadał, że nie rozumie, o co mi chodzi. Że przecież nigdy nie sięgał do kieliszka (wiedział, że na mamie trzeźwość robi wrażenie, bo dziadek nadużywał alkoholu). Mama postanowiła "przemówić mi do rozumu" i jeszcze nasłała na mnie księdza po kolędzie. Gdy zadzwonił do drzwi powiedziałam, że nie planowałam spotkania, a on mi na to, że to "w dobrej wierze" i że musi ze mną porozmawiać. Myślałam, że uduszę matkę!

Dzieci oczywiście też usłyszały od tatusia wersję umęczonego, dobrego, oddanego rodzinie człowieka i matki wariatki, która nie wie czego chce. Nie chciałam o nim źle mówić, tylko zapytałam ich, jak one widzą tę sytuację. Dzieci spuściły wzrok i powiedziały, że tata wiecznie się na nie denerwował i nigdy nie pojawił się na żadnym przedstawieniu szkolnym, a przecież nie pracował. 

On nie radzi sobie z porażką

Takich scen można przytoczyć wiele. Co chwila dowiaduję się, że jestem zdrajczynią, flirciarą, złą kobietą, która nie docenia wspaniałego mężczyzny i coś mi się w głowie poprzewracało. Dla mnie te słowa były są jak cios.

Jak mógł czuć się ofiarą, skoro przez lata nie zrobił nic, by poprawić naszą sytuację? Psycholog, z którym rozmawiałam, wyjaśnił mi, że takie reakcje są częste. Ludzie, którzy nie radzą sobie z odpowiedzialnością, często przerzucają winę na innych, by chronić swoje ego. Marek nie chce przyznać, że jego brak zaangażowania w pracę i życie rodzinne doprowadził nas do tego punktu.

Początkowo jego problemy z utrzymaniem pracy traktowałam jako przejściowy etap. "Każdy może mieć gorszy moment" – tłumaczyłam sobie. Wspierałam go, szukałam ofert, zachęcałam do kursów i rozmów kwalifikacyjnych. Ale czas mijał, a Marek nie znajdował nowego zatrudnienia. Jako jedyna pracująca osoba w domu, wzięłam na siebie ciężar utrzymania rodziny. Pracowałam na pełen etat, zajmowałam się dziećmi, sprzątałam, gotowałam. Marek czasem pomagał, ale z wyraźną niechęcią. Zamiast partnera, czułam, że mam dodatkowego "podopiecznego". Na rodzinnych imprezach emablował moją mamę i ciotki, opowiadając o projektach, które przygotowuje. Miały one uwolnić naszą rodzinę od konieczności pracy. Ja przestałam się odzywać. 

Współczuję mu, ale nie chcę być jego nianią

Zaczynam rozumieć, że jego poczucie krzywdy wynika z lęku i wstydu. Bezrobocie, które trwało latami, na zmianę z krótkimi okresami entuzjazmu i wymyślaniem nowych projektów, które... upadały, podkopało jego pewność siebie. Nie umie poradzić sobie z rolą ojca, bo czuje się niewystarczający jako mężczyzna. Zamiast zmierzyć się z tym, woli obwiniać mnie. To nie usprawiedliwia jego zachowania, ale pomogło mi spojrzeć na niego z odrobiną współczucia. Podkreślam - odrobiną!

Marek nadal ma kontakt z dziećmi, choć nie jest to relacja, jakiej bym chciała dla nich. Pracuje dorywczo, ale wciąż zmaga się z samym sobą. Czasem dzwoni i pyta, czy możemy wrócić do siebie. Odpowiadam, że to nie jest możliwe – nie dlatego, że go nienawidzę, ale dlatego, że zasługuję na życie, w którym czuję się szanowana i wspierana. Moja historia nie jest wyjątkowa. Wiele kobiet – i mężczyzn – żyje w związkach, w których czują się niewidzialni. Brak pracy, brak zaangażowania w życie rodzinne, brak odpowiedzialności – to problemy, które mogą zniszczyć nawet najsilniejszą miłość. Odejście nie jest porażką. To akt odwagi, który pozwala odzyskać kontrolę nad własnym życiem.

 

 

 

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również