Czy trwanie w związku z mamą lub tatą jest tym, co rodzice mogą dać dziecku najlepszego? Czy w imię lepszej przyszłości córki lub syna powinniśmy wybaczać małżonkowi więcej? Czy dla dobra dziecka powinniśmy wybaczyć zdradę?
Zaczynam żałować swoich wyborów. Rok temu powinnam była wybrać dobro dziecka, a nie ratować małżeństwo. Ale od początku.
Mój syn Janek już od dzieciństwa był wyjątkowo uzdolniony. Nauczył się czytać w wieku 4 lat, zaś przed pójściem do pierwszej klasy radził sobie z zadaniami dla klasy drugiej. Już wtedy mieliśmy propozycję, aby puścić go od razu do wyższej klasy, jednak nie chciałam, aby czuł się wyobcowany. Mój mąż uważał inaczej.
- Nie doceniasz go. Da sobie radę.
- Ale jest taki malutki i nieśmiały. Boję się, że większe dzieci go zdominują i nie znajdzie przyjaciół.
Mąż miał jednak rację. Jaś męczył się i zaczął zbierać negatywne oceny z zachowania, ponieważ z nudów kręcił się po klasie. Zapisywaliśmy go na zajęcia dodatkowe, ale przy dwójce pozostałych dzieci, starszej o dwa lata Kasi i młodszym Tymku, mimo dobrych zarobków nie mogliśmy mu zapewnić takiej stymulacji intelektualnej na jaką zasługiwał. Wtedy szkolna pedagog, pani Ania, do której chodził w związku z zachowaniem na lekcjach, rzuciła pewną sugestię.
- A może by go wysłać do prywatnej szkoły? Miałby szansę na indywidualną opiekę nauczycieli, miał możliwości, o które ciężko będzie w masowej szkole publicznej.
Razem z Markiem usiedliśmy i zaczęliśmy podliczać budżet. Marek jest urzędnikiem państwowym średniego szczebla, jego praca była stabilna, ale niezbyt wysoko płatna. Ja pracowałam jako handlowiec. Pensja niezła, ale uzależniona od kwartalnych wyników. Nasz segmencik kupiliśmy jednak na kredyt, więc z trójką dzieci i dwoma samochodami, nie zostawało za wiele na czesne, które sięgało 3 tys. zł. Odpuściliśmy więc temat na kilka lat, obserwując z bólem serca jak Jaś osiąga najlepsze oceny, ale jest ciągle sfrustrowany. W końcu pani Ania podesłała nam mailem informację o stypendium dla zdolnych dzieci do renomowanej prywatnej szkoły. Szkoła świetna, chociaż na drugim krańcu miasta. Samochodem prawie godzina drogi. Pojechaliśmy tam na dzień otwarty. Już słuchając o wyposażeniu laboratorium chemicznego oczy Jasia szeroko się rozszerzyły z ekscytacji, a ja obiecałam sobie, że zrobię wszystko, aby się tam dostał.
Razem z Markiem stresowaliśmy się każdym etapem rekrutacji: egzaminami wstępnymi, rozmową z nauczycielami i dyrektorką, ale czuliśmy że to odpowiednie miejsce dla Jasia. Jaś wypadał świetnie na każdym etapie.
- Gratulujemy, Jaś dostał pełne stypendium. Nie możemy się doczekać, kiedy dołączy do naszej szkoły.
Ten telefon zmienił nasze życie, jak się okazało, nie tylko na dobre. Kolejne dwa lata zleciały w mgnieniu oka. Dostałam nową pracę, ekscytującą, ale wymagającą częstych wyjazdów. Nie byłam pewna czy ją przyjąć, chociaż był to awans z 30-procentową podwyżką. Jednak Marek zaczął mnie przekonywać.
- Pięć lat siedziałaś z dziećmi, teraz Twoja kolej, żebyś się realizowała. U mnie panuje stagnacja, wykorzystaj to. Mama też nam pomoże i damy sobie radę.
I rzeczywiście to działało. Teściowa pomagała w dniach, w których wyjeżdżałam, przychodziła posiedzieć z dziećmi w domu, gotowała obiady. Marek z kolei wziął na siebie obowiązki związane ze szkołą Jasia, zwłaszcza że pracował niedaleko. Chociaż prywatna, szkoła wymagała dużego zaangażowania rodziców. A to kiermasz charytatywny, a to wycieczka za miasto. Jaś był zachwycony, że tata się zaangażował i chętnie pokazywał mi zdjęcia ze wspólnych wyjść.
- Pani zawsze się śmieje, że tata to rodzynek. Bo tak to tylko mamy jeżdżą na wycieczki.
A ja byłam dumna, że jesteśmy taką nowoczesną, świetnie funkcjonującą rodziną.
Kiedy zauważyłam, że coś jest nie tak? Pierwszy raz chyba w trakcie zebrania przed siódmą klasą. Akurat byłam w domu, więc powiedziałam, że chętnie się wybiorę do szkoły, lepiej poznam nauczycieli. Marek mówił, że powinnam odpocząć, ale byłam ciekawa. Chciałam też poznać ukochaną nową wychowawczynię Jasia, panią Julię, o której tyle opowiadał. W szkole pozostałych dzieci, która była tuż pod nosem, bywałam częściej, nie chciałam żeby Jaś poczuł się wykluczony.
- Jaś jest świetnym uczniem, nie ma z nim żadnych problemów – rozmowa z wychowawczynią Jasia była wyjątkowo krótka. Żadnych uwag, kilka zdawkowych pochwał. Może to dlatego, że jest taka młoda - pomyślałam patrząc na zgrabną brunetkę w stylowej sukience.
- I to ma być ten świetny kontakt z nauczycielami? – dziwiłam się jednak w drodze powrotnej – To już u Tymka w szkole więcej się dowiedziałam o tym, co się dzieje w klasie.
- Och przestań, Julia była po prostu zestresowana. Takie zebranie to zawsze duży stres.
- Julia? Trochę dziwnie tak mówić o nauczycielce, nawet jeśli panują tutaj bardziej demokratyczne zasady - skomentowałam.
Tej jesieni wyjątkowo często Marek musiał zostawać po pracy. Aż nawet moja teściowa poruszyła ze mną ten temat.
- Agatko, ja wszystko rozumiem, ale Marek się przepracowuje. Musicie chyba trochę zwolnić to tempo życia.
W pierwszej chwili się zdenerwowałam, że teściowa próbuje nam układać życie. Ale przemyślałam sprawę i uznałam, że ma słuszność. Nie mieliśmy już chwili dla siebie. Ciągle w biegu, w drodze, na telefonie. Nie mogłam sobie przypomnieć kiedy ostatni raz spędziliśmy wieczór całą rodziną lub wybraliśmy się z Markiem na wspólną kolację.
- Wiesz, Marek, Twoja mama ma trochę racji. Chyba poproszę o zmniejszenie liczby wyjazdów, żebyśmy pobyli razem. Może byśmy poszli w weekend razem na spacer do lasu?
- No jeśli jesteś pewna, że możesz. Ostatnio rachunki ciągle nam rosną, nie wiem czy możemy sobie pozwolić na problemy w pracy.
Postawiłam jednak na swoim. W sobotę rano, mimo protestów dzieci, pojechaliśmy na cały dzień najpierw do lasu, potem na pizzę i do kina. Dawno nie bawiliśmy się tak dobrze. Nawet moja nastolatka rozluźniła się i żartowała. Tylko Marek był ciągle rozkojarzony, zaglądał do telefonu, a nawet wyszedł w trakcie seansu, aby odebrać połączenie. Wieczorem zapytałam, czy wszystko u niego dobrze.
- Tak, tak. Tylko dużo pracy, wiesz. Musimy zrobić ten raport dla ministerstwa.
Kiedy poszedł pod prysznic, nie wytrzymałam. Postanowiłam sprawdzić mu telefon, ale okazało się, że zabezpieczył go hasłem, czego nigdy wcześniej nie robił. Zaczęłam nabierać podejrzeń. Następnym razem, kiedy zadzwonił że będzie do późna pracował, pojechałam pod jego pracę. Zobaczyłam jak wsiada do samochodu i pojechałam za nim. Zorientowałam się, że jedzie pod szkołę Jasia.
- Ale ze mnie kretynka. Pewnie po Jasia jedzie – już miałam zawrócić, gdy uświadomiłam sobie, że dzisiaj Jaś prosto ze szkoły pojechał do Dawida, swojego najlepszego kolegi.
Gdy Marek zatrzymał się kilka ulic przed szkołą wszystko stało się jasne. Do jego samochodu wślizgnęła się zgrabna brunetka. Skojarzyłam od razu. To była wychowawczyni Jasia. Pochyliła się i żartobliwie poczochrała włosy Marka. Ten gest był gorszy od namiętnego pocałunku – intymny i świadczący o czułości. Wyciągnęłam telefon i drżącą ręką wykręciłam numer.
- Cześć, Marek, kiedy będziesz w domu?
- Jeszcze ze 3 godzinki, utknęliśmy tutaj wśród papierów i chyba zamówimy jakąś pizzę. Nie czekaj.
Podążyłam za nimi pod, jak założyłam, jej dom. Z bagażnika Marek wyjął zakupy, ewidentnie na romantyczną kolację.
- Kiedy mi ostatni raz zrobił taką kolację? – pomyślałam rozżalona.
Z trudem wróciłam do domu. Zrobiłam dzieciom jeść i powiedziałam, że mam migrenę. Leżałam w sypialni patrząc się w sufit. Nie wiem ile czasu minęło, zanim wrócił Marek. Wszedł na palcach, rozbierając się w drodze do łóżka. Poczułam zapach żelu pod prysznic. Jak mogłam być taka głupia i wcześniej tego wszystkiego nie zauważyć? Marek chyba zorientował się, że nie śpię. Zdecydowanym ruchem zapaliłam lampkę. Spojrzał na mnie i wiedziałam, że już wie.
- Jak długo?
- Czy to ważne?
- Kochasz ją?
- Ja, ja, nie wiem.
Następne dni i tygodnie minęły jak w gorączce. Nie odzywaliśmy się do siebie, Marek przeniósł się do salonu. Najgorsze było zakończenie roku. Uparłam się, żeby tam pójść zamiast zamiast Marka. Miałam ochotę wywrzeszczeć przy wszystkich prawdę, ale nie miałam odwagi. Jako jedyna nie przyniosłam kwiatków dla wychowawczyni - tak mała, głupia zemsta. W końcu moja teściowa namówiła nas, abyśmy spróbowali pójść do terapeuty.
- Pod jednym warunkiem. Zmieniamy Jankowi szkołę. Inaczej to nie ma sensu – postawiłam ultimatum. Nie wyobrażałam sobie, że mamy walczyć o małżeństwo na oczach byłej kochanki.
Marek się zgodził, ale Jaś nie odzywał się do nas całe wakacje. Jesienią poszedł z bratem do ostatniej klasy w podstawówce 5 minut od naszego domu, a my zaczęliśmy chodzić co tydzień na terapię. Dzieci nie wiedziały z czego wynika ta zmiana, a Jaś, ponownie wrzucony w bezduszny system, zaczął przynosić coraz gorsze stopnie.
Wiosną podszedł do egzaminu 8-klasisty. Niestety wyniki były dużo gorsze od zakładanych. Na Facebooku patrzyłam jak rodzice z dawnej klasy Jasia chwalą się miejscami w najlepszych liceach w rankingu.
My po prawie roku terapii nadal sypiamy w osobnych sypialniach, a Jasiek zamiast do wymarzonej szkoły pójdzie do tej, która go przyjmie w drugiej rekrutacji. Często żałuję, że zdecydowałam się pojechać wtedy za Markiem. Rodziny bym nie uratowała, ale chociaż zapewniła synowi lepszy start.