Relacje

"Zawsze byłam tą drugą, rodzice faworyzowali siostrę." Czy każde dziecko kochamy tak samo?

"Zawsze byłam tą drugą, rodzice faworyzowali siostrę." Czy każde dziecko kochamy tak samo?
Fot. 123 rf

Kiedy rodzi się nasze pierwsze dziecko, świat staje na głowie. Te nieprzespane noce, ta mieszanka zachwytu i przerażenia – to coś, czego nie da się powtórzyć. A potem przychodzą kolejne dzieci i zastanawiamy się: czy z każdym z nich łączą nas te same więzi? Czy pierwsza miłość jest najsilniejsza, czy może z każdym dzieckiem budujemy coś innego, równie głębokiego? Czym różni się więź z pierworodnym od tej z kolejnymi dziećmi i dlaczego każda jest na swój sposób wyjątkowa.

Pierwsze dziecko – początek wszystkiego

Pamiętamy ten moment: rodzi się nasze pierwsze dziecko i nagle stajemy się mamami. To jak skok na głęboką wodę – wszystko jest nowe, intensywne, nieznane. „Pierwsze dziecko to eksperyment – uczymy się na nim, kim jesteśmy jako rodzice” – mówi dr Harvey Karp, pediatra i autor książki "Najszczęśliwsze niemowlę w okolicy". Całą uwagę skupiamy na tym małym człowieku: każdy płacz, każdy uśmiech to wydarzenie. Mamy czas, by analizować, uczyć się, zachwycać. Ta więź jest często pełna emocji – od euforii po lęk, bo to z pierworodnym wchodzimy w nieznane. Siedzimy z tym maleństwem na kanapie, wpatrzone w jego twarz, jakby był ósmym cudem świata. Bo dla nas jest. Ta intensywność buduje fundament – więź, która wydaje się niepowtarzalna, bo z nikim wcześniej jej nie dzieliłyśmy.

Kolejne dzieci – nowa dynamika

A potem przychodzą następne. Nagle nie jesteśmy już same z jednym dzieckiem – dzielimy czas, energię, miłość. Drugie, trzecie czy czwarte dziecko wchodzi w świat, który już znamy. Nie panikujemy przy każdym kichnięciu, nie wertujemy poradników przy każdej wysypce. "Z kolejnymi dziećmi stajemy się bardziej pewne siebie, ale mniej mamy czasu na uwagę", zauważa dr Laura Markham, psycholożka i autorka "Pokojowy rodzic, szczęśliwe dzieci". Więź z nimi jest inna – mniej eksperymentalna, bardziej praktyczna.

Pomyślmy o tym: kiedy rodzi się drugie dziecko, pierworodny biega wokół, domaga się uwagi, a my karmimy noworodka, jednocześnie podając starszemu kanapkę. Ta wielozadaniowość zmienia nasze relacje – nie ma już tych długich chwil sam na sam, ale jest coś nowego: wspólnota rodzeństwa, którą budujemy razem.

Czy pierwsza więź jest mocniejsza?

Często słyszymy: "Z pierwszym dzieckiem więź jest najsilniejsza". Ale czy na pewno? Z pierworodnym spędzamy najwięcej czasu jeden na jeden – to fakt. Te wczesne lata, kiedy jesteśmy tylko my i ono, cementują bliskość. Ale siła więzi to nie tylko ilość godzin. Z kolejnymi dziećmi wchodzimy w relację z większym spokojem, doświadczeniem, a czasem i wdzięcznością, bo wiemy, jak szybko ten czas mija.

Wyobraźmy sobie: z pierwszym dzieckiem drżymy, czy dobrze je karmimy. Z drugim śmiejemy się, gdy rozmazuje jedzenie po twarzy, bo już to przerabiałyśmy. Ta lekkość może sprawić, że więź z kolejnymi jest równie mocna, choć mniej nasycona lękiem. To nie o to chodzi, że kochamy mniej – kochamy inaczej.

Czynniki, które kształtują więź

Co sprawia, że każda relacja jest inna? Po pierwsze, my się zmieniamy. Z pierwszym dzieckiem jesteśmy młodsze, mniej doświadczone, pełne zapału. Z kolejnymi mamy więcej na głowie – praca, dom, starsze dzieci. Po drugie, każde dziecko ma inny temperament. Pierworodny może być spokojny, a drugie to wulkan energii – i to także wpływa na więzi.

Nasze pierwsze dziecko uwielbia tulić się i czytać bajki, więc więź budujemy na bliskości fizycznej. Drugie woli biegać i odkrywać świat – tu łączymy się przez zabawę. "Każde dziecko wyciąga z nas inną część nas samych"– mówi dr Markham. Więź zależy też od okoliczności: z pierworodnym mamy czas na naukę, z kolejnymi – na rutynę.

Jak dzielimy miłość na kilkoro dzieci

Kiedy mamy więcej dzieci, pojawia się pytanie: czy starczy nam serca dla wszystkich? Odpowiedź brzmi: tak, bo miłość się mnoży, nie dzieli. Ale przyznajmy – z pierworodnym często mamy poczucie "pierwszej miłości", z kolejnymi – bardziej zrównoważoną troskę. Z pierwszym przeżywamy wszystko po raz pierwszy: pierwszy krok, pierwsze słowo. Z kolejnymi cieszymy się, ale bez tego szoku nowości. Dla pierworodnego organizujemy przyjęcie jak z bajki, bo to nasz debiut. Dla drugiego robimy tort i śpiewamy, ale już bez fajerwerków. Trzecie - podobnie. Czy to znaczy, że mniej je kochamy? Nie – po prostu wiemy, co jest ważne, a co tylko dekoracją.

Perspektywa dzieci – jak one to widzą

A co czują nasze dzieci? Pierworodne często mają poczucie wyjątkowości – były pierwsze, miały nas na wyłączność. Kolejne rodzą się w rodzinie, gdzie miłość już jest, ale muszą ją dzielić. Czasem starsze zazdroszczą młodszym uwagi, a młodsze patrzą na starsze jak na wzór. Ta dynamika wpływa na ich relację z nami.

Nasze pierwsze dziecko pamięta czasy, gdy byliśmy tylko we troje. Drugie zna nas już jako mamę z podzielną uwagą. Każde z nich odbiera naszą więź przez pryzmat swojego miejsca w rodzinie – i to naturalne.

Więź na całe życie – co zostaje

Z biegiem lat widzimy, że więź z każdym dzieckiem ewoluuje. Z pierworodnym możemy mieć szczególny sentyment – to ono wprowadziło nas w macierzyństwo. Jednocześnie mogliśmy popełniać różne błędy wychowawcze - z niewiedzy i lęku. Z kolejnymi budujemy relacje bardziej płynne, spokojne, bo mniej w nich presji. Każda jest mocna na swój sposób – pierwsza może być intensywna, kolejne bardziej stabilne.

Wyobraźmy sobie przyszłość: siedzimy z dorosłymi dziećmi przy stole. Pierwsze wspomina, jak nosiliśmy je na rękach. Drugie śmieje się, że zawsze musiało gonić starsze rodzeństwo. Każde pamięta naszą miłość inaczej – i to pokazuje, że więź nie ma jednej miary.

Miłość bez rankingu

Nie musimy się zastanawiać, która więź jest "mocniejsza". Z pierwszym dzieckiem odkrywamy macierzyństwo, z kolejnymi je doskonalimy. Każde wnosi coś innego – nowe wyzwania, nowe radości. Więź z nimi to nie konkurs, a mozaika – każda część jest inna, ale razem tworzą całość. Więc gdy następnym razem spojrzymy na nasze dzieci, pomyślmy: nie ma lepszych ani gorszych. Są nasze – i to wystarczy.