Coraz częściej mamy tylko jedno dziecko lub całkowicie rezygnujemy z rodzicielstwa, a to oznacza, że wielu z nas najprawdopodobniej nie doczeka się wnuków. Już niedługo ich brak stanie się czymś powszechnym i wymusi zmiany w naszych scenariuszach życia. Jak się do nich przygotować? Jak cieszyć się życiem bez wnuków?
Spis treści
Spróbujmy wyobrazić sobie naszą jesień życia... Najprościej umieścić na płótnie dojrzałą parę w otoczeniu rozbrykanych dzieci: ona może częstować wnuka szarlotką, on naprawiać wnuczce rower. Tak zazwyczaj wyobrażamy sobie naszą "trzecią młodość" – sielsko i rodzinnie. Tak też widzą ludzi starszych twórcy popkultury. W reklamach i popularnych serialach pięćdziesięcio- i sześćdziesięciolatkowie częściej niż sobą zajmują się pociechami swoich pociech. I trudno się temu dziwić. Jeszcze do niedawna wejście w rolę dziadka lub babci było niemal tak pewne, jak śmierć i podatki. Na początku lat 60. współczynnik dzietności wynosił w Polsce 2,98, co oznacza, że kobiety miały po dwoje, troje dzieci i deficyt wnuków nie spędzał im snu z powiek. Wszystko zmieniło się w latach 90., kiedy to wskaźniki urodzeń poleciały na łeb, na szyję.
Jesień życia bez wnuków lub z dala od nich staje się powszechna. To nowy trend, który – w przeciwieństwie do bezdzietności – wciąż umyka społecznej uwadze. Rzadko o nim dyskutujemy. Nie doczekał się nawet krótkiej, wpadającej w ucho nazwy (bezwnukowość?), a przecież tylko to, co nazwane, może być przedmiotem badań i debat.
Z nazwami jest jeszcze jeden kłopot. Gdy myślimy o ludziach w jesieni życia, jako pierwsze przychodzą nam do głowy słowa "babcia" i "dziadek". Także Słownik Języka Polskiego zwraca uwagę na tę dwuznaczność. Babcia to zarówno "matka mamy lub taty dziecka", jak i "stara kobieta, staruszka". Jeżeli w potocznej rozmowie chcemy wspomnieć o wiekowej nieznajomej, użyjemy raczej swojskiego określenia "babcia" niż gazetowego "seniorka". To sprawia, że patrzymy na starszych ludzi przez pryzmat ich relacji rodzinnych. Nie występują samodzielnie, ale zawsze w pakiecie z dziećmi i wnukami.
A jeśli wnuków nie ma? To zdarza się częściej niż bezdzietność, bo dziś młodzi długo zwlekają z podjęciem decyzji o rodzicielstwie albo całkowicie z niego rezygnują. Wnuków mogą nie doczekać również te pary, które dopiero w okolicach czterdziestki zdecydowały się na pierwsze dziecko. Ta zróżnicowana i szybko powiększająca się grupa ludzi nie odnajdzie się ani w popkulturowych obrazach wieku dojrzałego, ani w oficjalnych narracjach dotyczących seniorów. Polski wzór starości stawia bowiem na silne więzi rodzinne: od kobiet (rzadziej od mężczyzn) oczekuje się, że po przejściu na emeryturę zajmą się wnukami i zostaną "spoiwem rodziny", od dzieci i wnuków – troski o starsze pokolenie. Brak wnuków przekreśla wiele z tych zobowiązań i każe pisać jesienne scenariusze od nowa.
Oczywiście dzisiejsi seniorzy są znacznie bardziej aktywni niż ich poprzednicy i nie chcą widzieć się jedynie w roli opiekunów najmłodszych. Ostro negocjują z dziećmi zakres swoich obowiązków. Niemniej jednak ta rola nadal pozostaje ważna, jeśli nie najważniejsza. Pytanie "Kiedy wnuk?" pada podczas wielu rodzinnych obiadów, stając się często zarzewiem konfliktów. Dlaczego tak spieszno nam do dziadkowania i babciowania, nawet jeżeli nie chcemy się temu zanadto poświęcać? Powodów może być wiele, zarówno psychologicznych, jak i społecznych, wymienię więc tylko te, które najczęściej pojawiają się w moich rozmowach o (nie)dzietności.
Wnuki są dla nas ważne przede wszystkim ze względów emocjonalnych: chcemy zaspokoić drzemiącą w nas potrzebę miłości, czułości, troski i przywiązania. Uważamy, że bez nich jesteśmy niekompletni. Przy wnukach odnajdujemy zawieruszony sens życia i czujemy się jakby mniej śmiertelni. Czasami próbujemy coś naprawić: wreszcie pokochać, jak należy; zaangażowaniem w nową rolę odkupić rodzicielskie grzechy.
Rodzice zawsze mówili nam, mnie i bratu, że zniszczyliśmy im życie, młodość, zdrowie, figurę... – pisze czytelniczka Bezdzietnika w poruszającym mejlu. – Teraz chcieliby 'coś bawić', bo nie mają już nic do stracenia, a przez trudne warunki nie zdążyli nacieszyć się swoimi dziećmi.
Tęsknimy za wnukami również dlatego, że z wiekiem ubywa nam satysfakcjonujących ról społecznych. Nie zarządzamy już rodziną, nie pędzimy co rano do biura z przekonaniem, że bez nas świat pogrąży się w chaosie, nie podejmujemy ważnych decyzji, coraz rzadziej pyta się nas o zdanie... Tracimy posłuch i znaczenie. Co prawda, po przejściu na emeryturę mieliśmy używać życia, podróżować i odkurzać młodzieńcze pasje, ale zamiast tego – jakże często! – siedzimy nad wystygłą kawą i liczymy życiowe straty. I nagle z tej społecznej próżni wydobywa nas wnuk. Znów jesteśmy w biegu. Zajęci. Decyzyjni. Nieodzowni. Znowu mamy po co i dla kogo żyć, jakby podłączono nas do emocjonalnej ładowarki.
Moja mama jest mocno rozczarowana brakiem wnuków. Z jednej strony brakuje jej zajęcia – odpada typowy w jej wieku wypełniacz czasu i myśli, powód do zmartwień, przeżywania, źródło radości, okazja do porównywania doświadczeń z innymi. Z drugiej strony, często pada ofiarą nagabywań podobnych do tych, jakie muszą znosić bezdzietnice: 'No, Elżunia, ile masz wnuków?' – opowiada czytelniczka bloga.
Oto kolejny interesujący i wcale nie taki rzadki powód tęsknoty za rolą dziadka, a zwłaszcza za rolą babci, która jest bardziej widoczna społecznie: przejmowanie się tym, "co ludzie powiedzą".
Rodzice powtarzają mi, że już czas na dzieci, bo sąsiedzi i znajomi mówią, że jestem jakaś wybrakowana – skarży się młoda kobieta, czytelniczka Bezdzietnika.
Ileż w tym tekście stereotypów! Okazuje się, że na dzieci przychodzi jakiś wyznaczony odgórnie czas, a ich brak świadczy o usterce kobiecego ciała lub charakteru. Co ciekawe – werdykt w tej sprawie wydają "sąsiedzi i znajomi", a zatem grono, które nie powinno mieć nic do gadania. A jednak gada. Wypytuje. Komentuje. Niczym GUS nieustannie aktualizuje dane o narodzinach i nienarodzinach wnuków. Jak się w tym odnaleźć? Niektóre matki kwitują takie nagabywanki wzruszeniem ramion, inne brakiem wnuków czują się pokrzywdzone i tak długo dręczą swoje dzieci, aż zdobędą wejściówkę do elitarnego klubu babć. I nawet trudno mieć im to za złe. W końcu babcia to niesłychanie ważna figura, a czasy PRL-u i umasowienie pracy kobiet przydały jej jeszcze znaczenia. Badaczka Małgorzata Szpakowska pisze wręcz o babce-jokerze, a więc postaci, którą w nowych, peerelowskich układach rodzinnych można było wstawić w dowolne niewypełnione miejsce. Gdy pojawiła się taka konieczność, babcia zastępowała przy dzieciach pracującą matkę, stawała się głową rodziny, a z racji wieku i doświadczenia mogła wejść w rolę nestora i depozytariusza rodzinnej tradycji. Nie bez powodu mówi się, że Pan Bóg stworzył babcię, bo nie może być wszędzie. Do dziś młodym rodzicom, a zwłaszcza samodzielnym matkom trudno obyć się bez jej pomocy.
Wydaje się więc, że niebabcie są na straconej pozycji. Z tak ważną personą, zastępczynią Pana Boga, nie można konkurować. Nie ma też w naszym wzorniku społecznych ról równie atrakcyjnej propozycji spędzania jesieni życia, propozycji, która byłaby jednocześnie angażująca i społecznie nobilitująca. Brak wnuków pozbawia nas także stałej przepustki do świata młodych. To niepowetowana strata! Kontakt z pociechami pociech, odgrywanie w ich życiu ważnej roli, może być źródłem dumy i olbrzymiej satysfakcji, daje przy tym okazję do międzypokoleniowej wymiany przysług. Rozwój cyfrowy dzisiejszych seniorów to w dużej mierze zasługa ich wnuków. Dziadkowie też mają sporo do zaoferowania najmłodszemu pokoleniu: kształtują ich rodzinną, regionalną i narodową tożsamość, przekazują domowe tradycje, są międzypokoleniową skrzynką kontaktową, a gdy wnukom poplączą się życiowe ścieżki, udzielają szybkich pożyczek i przeprowadzają interwencje kryzysowe. Oczywiście, i bez wnuków można wchodzić w międzygeneracyjne konszachty, lecz wymaga to znacznie więcej wysiłku i pomysłowości.
Sytuację niedziadków, tych bardziej wiekowych, pogarsza fakt, że państwo, inwestując olbrzymie sumy w nieskuteczne programy prodemograficzne, uparcie zaniedbuje instytucjonalne formy opieki nad osobami starszymi i niesamodzielnymi, a odpowiedzialnością za ich dobrostan usiłuje obarczyć najbliższych. Ci, którzy nie mają dzieci ani wnuków, a jest ich coraz więcej, giną z pola widzenia decydentów kształtujących politykę senioralną. Ich atuty i potrzeby wydają się słabo rozpoznane albo po prostu ignorowane, jakby nie zasługiwały na wsparcie. Można wręcz mówić o "luce opiekuńczej", która w przyszłości – jeśli nadal będziemy traktować srebrne pokolenie jako dziadków i babcie, a w programy społeczne wpisywać „wartości rodzinne” – przysporzy społeczeństwu wiele kłopotów. To między innymi dlatego rola niebabci bywa podszyta lękiem jak jesienna kurtka wiatrem – lękiem przed samotnością, bezradnością i brakiem jakiegokolwiek wsparcia.
Obecnie jestem sama, samotna, naprawdę nie mam nikogo z rodziny – pisze na profilu Bezdzietnika jedna z obserwatorek. – Trzeba sobie zdawać sprawę z tego, że ciężar samotnego życia bywa przykry.
Warto jednak zauważyć, że posiadanie wnuków to nie tylko zyski, ale także ryzyko strat. Jak twierdzi Anna Kotlarska-Michalska w szkicu "Samopoczucie społeczne osób w starszym wieku”, duża rodzina daje większe poczucie bezpieczeństwa, a jednocześnie przysparza nowych zmartwień i obaw związanych ze zdrowiem i przyszłością najbliższych. W rolę babci wpisana jest codzienna troska o wnuki. Ich brak od tych trosk uwalnia. Poza tym w naszym społeczeństwie, mimo zachodzących zmian, wciąż istnieje nieformalny przymus pomocy rodzinie, który wikła nas w szereg uciążliwych zależności. Brak miejsca w żłobku czy przedszkolu nawet najbardziej niezależną i wyzwoloną babcię może zamienić w pełnoetatową nianię. Pole manewru w takich sytuacjach jest niewielkie, a presja bardzo silna. Psychologowie zwracają uwagę na jeszcze jeden ryzykowny aspekt związany z dziadkowaniem – "rodzinni" seniorzy statystycznie częściej cieszą się z udanego życia dzieci i wnuków niż z własnych osiągnięć i przyjemności. A to bywa demobilizujące. Odbiera pewność siebie i motywację do działania. Ludzie, którzy nie mają dzieci ani wnuków, muszą sobie ufać i mocno trzymać w dłoniach stery życia. Nie mogą wycofać się z aktywności ani zwalić odpowiedzialności za swoje samopoczucie na innych. To trudne, owszem, ale daje poczucie mocy i sprawstwa.
Jak widać, role babci i dziadka, choć obarczone wieloma uciążliwymi obowiązkami, wciąż są atrakcyjne. Przybywa jednak osób, które doceniają zalety niedziadkowania i rakiem się z tych tradycyjnych zobowiązań wycofują. Nie domagają się wnuków, nie poświęcają się ich wychowaniu, jeśli współpracują z młodymi rodzicami, to jedynie z doskoku i na własnych zasadach, a za wzór rodzinnej relacji stawiają "intymność w dystansie". To oni wraz z bezdzietnikami są awangardą społecznej zmiany. Ich pomysły na życie wzbogacają pulę jesiennych scenariuszy i być może już w niedalekiej przyszłości doczekamy się silnej konkurencji dla tradycyjnych ról babci i dziadka. W końcu niebabcie i niedziadkowie dysponują wieloma cennymi zasobami! Mają dużo wolnego czasu, zapas energii, emocjonalne rezerwy i odwagą w przełamywaniu stereotypów. Warto te supermoce wykorzystać! Jak zatem cieszyć się życiem bez wnuków?
Jeszcze całkiem niedawno w rodzicielstwo wchodziło się z rozpędu. Ot, kolejny etap dorosłego życia. Dziś macierzyństwo i ojcostwo to decyzja, i to taka, którą podejmuje się intymnie, we dwoje. Bez samozwańczych doradców. Domaganie się wnuków, choć wciąż natarczywe i głośne, coraz częściej zaczyna być traktowane jako nadużycie. Zamiast więc obarczać dzieci swoimi marzeniami o wielopokoleniowej rodzinie, lepiej poszukać dobrych stron niedziadkowania. To bywa wyzwalające, również dla nagabywanego o wnuki potomstwa!
To podstawa udanego życia bez dzieci i wnuków. Jeżeli zaniedbamy ten obszar albo wszystkie emocje i oczekiwania zawiesimy na jednej osobie, na przykład na partnerze albo dziecku, łatwo możemy popaść w wyniszczającą samotność. Najlepiej otaczać się różnymi ludźmi i tworzyć urozmaicone więzi – koleżeńskie, przyjacielskie, sąsiedzkie, romantyczne... Tak najskuteczniej wzbogacimy swoje życie, zapewnimy sobie emocjonalne bezpieczeństwo i poszerzymy horyzonty. Może się też okazać, że w naszym najbliższym otoczeniu jest jakiś maluch, który chętnie nam „pownukuje”.
Okazuje się, że do udanego życia potrzebujemy nie tylko głębokich relacji, które bywają wyczerpujące, ale również tych płytkich, powierzchownych, utrzymywanych mimowolnie – ze sklepikarzem, fryzjerką, dostawcą pizzy... Z badań dr Gillian M. Sandstrom i dr Elizabeth W. Dunn z Uniwersytetu Kolumbii Brytyjskiej wynika, że ilość osób, z którymi kontaktujemy się w ciągu dnia, wpływa na nasze poczucie szczęścia i przynależności. Im więcej ludzi spotykamy, tym lepsze jest nasze samopoczucie. Niestety, coraz częściej brakuje nam takich przelotnych kontaktów, dlatego mimo silnych więzi rodzinnych możemy czuć się samotni. Jeżeli nie mamy dzieci ani wnuków, musimy dbać o te bezcenne, choć na pozór nieistotne interakcje!
To ważny punkt na checkliście przyszłych niedziadków! Wejście w „srebrny wiek” dla ludzi bez dzieci i wnuków oznacza często zamknięcie się w kręgu równolatków. Warto jednak pójść pod prąd i zadbać o bardziej zróżnicowane towarzystwo. Jak to zrobić? Najlepiej dać coś od siebie młodym. W końcu ludzie dojrzali mają się czym dzielić! W zamian dostaną młodzieńczą perspektywę, zastrzyk energii i wiedzę, jakiej sami nigdy by nie zdobyli. Najlepszym przykładem takiego międzypokoleniowego aliansu jest Bezdzietnik. Założyłam go, gdy dobijałam pięćdziesiątki. Szybko okazało się, że moje bezdzietne doświadczenie jest cenne dla dwudziesto-trzydziestolatek, które dopiero zastanawiają się: mieć czy nie mieć dzieci. Dzięki blogowi poznałam sporo młodych kobiet, wiele się od nich nauczyłam, a z niektórymi do dziś utrzymuję przyjacielskie relacje.
Przekraczając próg jesieni życia, tracimy role, w których się rozgościliśmy i w których czuliśmy się ekspertami. Zamiast ich żałować, warto aktywnie szukać innych. Potraktujmy ten przełom jako zaproszenie do eksplorowania nowych dziedzin i podejmowania nowych aktywności. Ważne, by to, co robimy, nie tylko „zabijało czas”, ale również budowało nasz autorytet, dawało satysfakcję i poczucie wspólnoty z innymi.
Bez nich ani rusz! Jeśli chcemy poznawać nowych ludzi, uprawiać wieloletnie hobby lub odkrywać nowe zainteresowania, korzystać z usług zdrowotnych albo oferty kulturalnej w naszej miejscowości, musimy sprawnie posługiwać się internetem. W pewnych sytuacjach nowe technologie mogą nawet zastąpić nam wnuka – dzięki nim zamówimy zakupy do domu, popłacimy rachunki, wykupimy leki w aptece. Kontakty utrzymywane przez internet, wbrew obiegowym opiniom, rozproszą też naszą samotność. Dziś można już, nie wychodząc z domu, wieść życie salonowych bywalców i bywalczyń – spotykać się, dyskutować, grać, wspólnie obserwować niebo, szyć, działać społecznie… Co tylko dusza zapragnie!
W całej Polsce działają liczne ośrodki i programy wspierające osoby nieobyte z internetem w kontakcie z cyfrowym światem, jak choćby: Mobilni Doradcy Sektora 3.0, Wolontariusze IT czy Latarnicy Polski Cyfrowej. Wolontariusze działający w tych programach pomogą każdemu, kto chce zdobyć nowe kompetencje cyfrowe. Sama chęć uczenia się nowych technologii jest idealnym pretekstem do wyjścia z domu, poznawania nowych ludzi i doświadczania nowych emocji – mówi Martyna Wilk, politolożka, Mobilna Doradczyni Sektora 3.0, twórczyni projektu Wolontariusz IT.
Warto być wszędzie tam, gdzie coś się dzieje: na uniwersytetach trzeciego wieku, w radach osiedla, w bibliotekach sąsiedzkich, klubach seniora, na portalach tematycznych i grupach dyskusyjnych. Można podróżować, odwiedzać osiedlowe siłownie pod chmurką, organizować piesze wycieczki po okolicy i sąsiedzkie wypady do kina. Aktywne życie przedłuża młodość, dostarcza endorfin i okazji do licznych interakcji społecznych.
Gdy nie możemy liczyć na rodzinę ani na państwo, musimy brać sprawy w swoje ręce, zwłaszcza że wokół nas będzie coraz więcej osób niemających dzieci ani wnuków. Już dziś wiele dojrzałych kobiet z powodzeniem funkcjonuje w takich nieformalnych kolektywach skupiających zaprzyjaźnione sąsiadki, koleżanki z osiedla, młodsze siostry... Badacze donoszą o feminizacji starości. Kobiety żyją dłużej niż mężczyźni, ale też chętniej wchodzą w relacje społeczne. A zatem – organizujmy Samopomoc Babską albo Sąsiedzkie Towarzystwa Wzajemnej Pomocy. Będziemy spały spokojniej.