Jeśli większość życia przeżyłyśmy w związku, najpewniej jesteśmy dobre we współpracy, umiemy się troszczyć o innych i dbać o to, co wspólne. A czego nas uczy życie solo? Czego możemy nauczyć się od singielek?
Całą moją dorosłość przeżyłam w symbiozie. Zakochałam się na studiach i wyszłam za mąż. Ćwierć wieku razem – opowiada swoje życie Sonia. W skrócie, bo dowiaduję się po chwili, że ma dwoje dzieci, suczkę (Krystynkę) i że rozstała się z mężem tuż po 49. urodzinach. – Samotność mnie powaliła. Nie tylko straciłam przyjaciela i kompana. Także dzieci – jedno się wyprowadziło, drugie wyjechało na studia. Znajomi przestali dzwonić, chyba się bali, że będę płakać. I słusznie, bo wracałam z pracy, waliłam się na kanapę z Krystynką i ryczałam. Czułam się, jakbym znikła.
Potem był etap szukania. Założyła profile na portalach, poszła na kilka randek. Kompletna klapa. – Ale nie mogłam być sama, nie wiedziałam, co ze sobą począć. Odnowiłam przyjaźnie sprzed lat – te zaniedbane, z koleżanką ze studiów, z pierwszej pracy. Opowiedziałyśmy sobie swoje życie, pokiwałyśmy głowami i nie miałyśmy już wspólnych tematów. Były w związkach, czułam, że patrzą na mnie i myślą: „Boże, czy mnie też to czeka?”. Zapraszały mnie do siebie, czułam ich współczucie, to było nieznośne, ale przychodziłam, bo nie mogłam być sama. I piłam.
– Samotność budzi ogromny lęk. A rozwód po latach często oznacza, że stajesz w samotności z tysiącem pytań: Jak sobie poradzę? Kim jestem, skoro nie jestem już żoną? Jak się zdefiniować? I jeszcze nie masz z kim o tym porozmawiać – mówi psycholożka Izabela Kielczyk, która pracuje z osobami przeżywającymi kryzysy.
Lęk przed byciem samotnym ma w nauce akronim FOBS, czyli fear of being single. Nazywa się go też autofobią lub eremofobią. Tak naprawdę to lęk przed spotkaniem ze sobą. – Trudno jest skonfrontować się z własnymi demonami, zajrzeć pod powierzchnię i zobaczyć tam rzeczy, które nam się nie podobają, które się za nami wloką. Uciekamy w spotkania z innymi, zajęcia, używki, media społecznościowe. Boimy się spotkać z myślami typu: Czy źle wybrałam partnera? Jaką mam wartość bez niego? Dlaczego wciąż żyję tak, jakbym nadal była żoną? Skąd mam wiedzieć, jak żyć po swojemu? Dlaczego nie żyłam dotąd tak, jak chcę, choć mam już 40 czy 50 lat...? – wylicza Izabela Kielczyk. I dodaje: – Poczucie własnej wartości szybuje w dół.
Sonia nie wiedziała, kim jest bez roli mamy i żony, bez większości przyjaciół, którzy zostali przy eks. – Wątpiłam, czy w ogóle coś jeszcze ze mnie zostało. Siedziałam i zastanawiałam się: jak mam się teraz przedstawiać, czy wrócić do panieńskiego nazwiska, czy uznać, że mam prawo do tego nabytego, które 25 lat było moje? Ten płacz to była bezradność, a szukanie randek było ucieczką od tej próżni. Na warsztatach prowadzonych przez Izabelę Kielczyk jest wiele kobiet, które przeżyły całe życie w związku lub nadal w nim są. Czasem przychodzą podczas rozwodu, czasem, gdy dzieci wyprowadzają się z domu, a niekiedy, gdy odkrywają, że ich związek się wypalił, rozluźnił, uczucia zmieniły. Pytają jak Sonia: kim ja teraz jestem, kim chcę być, co ja właściwie lubię? – Potrzebujemy czasu, by pogadać ze sobą, nawet popłakać nad dawną sobą – tłumaczy psycholożka. – Potem zaczynamy sobie przypominać: kiedyś lubiłam brydża, kiedyś kochałam tańczyć. Czy to aktualne? Odkrywamy powoli, co z dawnego życia zachować, z czym się pożegnać. Wielu kobietom najwięcej satysfakcji dawała rola mamy: lubiły dawać wsparcie, opiekować się. Pytają: czy mogę to robić dalej? Jak, skoro jestem sama?
Na spacerach z Krystynką Sonia zaobserwowała, że chodzi teraz w innym tempie. Wolniej. Wracała z pracy i długo stała w kuchni: co sobie ugotuję, skoro nie muszę dopasowywać się do rodziny? Zdziwiło ją, że wcale nie ma ochoty gotować. – Może dlatego, że jedzenie w samotności nie miało dla mnie smaku? A może dlatego, że ja w sumie wcale nie lubię gotować?
Chodziła na coraz dłuższe spacery po parku. – Miałam tam swoje „psie grono”, kobiety, które widywałam prawie codziennie ze smyczami w ręce, jak ja. Jedne w moim wieku, inne starsze. Dotąd gadałyśmy tylko o psach. Pewnego dnia było mi tak źle, że zaczęłam mówić o sobie. Okazało się, że większość z nich to singielki – po rozwodach, rozstaniach. Miały swoje forum „Psi patrol”, coś w rodzaju grupy wsparcia. Zorganizowały dla mnie spotkanie kryzysowe, najdziwniejsze, w jakim uczestniczyłam. Żadna z nich nie była psycholożką, po prostu opowiadały mi o sobie. Jedna z nich nazywa swojego partnera kochankiem, bo on nie nadaje się do związku, spotykają się tylko czasem dla seksu. Druga ma przyjaciela, który przychodzi jej zrobić drobne naprawy w domu i siedzi do nocy, bo lubią ze sobą gadać. Na randki chodzi z innym, dobrze się z nim bawi, ale nie chciałaby być z nim na poważnie – opowiada Sonia. Najbardziej zaskoczyło ją, że nie czuły się samotne, a może inaczej – jakoś tę samotność lubiły, nie przerażała ich tak jak ją.
W „Psim patrolu” zbliżyła się z Anią, żoną od 20 lat, która odkryła, że mąż ją zdradza. Jej małżeństwo formalnie trwało, ale Ania żyła jak singielka. – Powiedziała, że stara się żyć własnym życiem, nie spodziewa się, nie oczekuje, traktuje miłe chwile jak bonus. Zafascynowałyją spektakle taneczne, więc jeździ do teatrów tańca w całym kraju. Jeśli dołącza do niej któraś z naszych dziewczyn, to fajnie, ale jeśli żadna nie chce, jedzie sama. Nie oczekuje od innych, aby jej towarzyszyli – opowiada Sonia i mówi, że jest zdumiona, jak wiele istnieje opcji na życie, w jak wielu układach kobiety potrafią czuć się spełnione, jak sobie radzą. – Słucham, uczę się, że też tak można. Przymierzam, czy to coś dla mnie.
„Psi patrol” sam wprosił się do niej na montaż kanapy, kiedy się zwierzyła, że nie ma pojęcia, jak ją poskładać. Sonia często bierze psy koleżanek na spacer albo odbiera przesyłki z paczkomatu. Codziennie któraś dzwoni: „Czemu nie ma cię w parku?” – Mam wrażenie, że dopiero teraz się uczę, czym jest przyjaźń – mówi.
– Osoby w związkach, szczególnie kobiety, kotwiczą się wokół rodziny. Czasem widują przyjaciółki raz w roku. Singlowanie sprzyja głębszym przyjaźniom. Takim, w których mają pomoc, wsparcie, realizują potrzebę bliskości. Warto się uczyć od nich takiego przyjacielskiego networkingu – radzi Izabela Kielczyk. Sonia dzwoni, zaprasza, oferuje pomoc, prosi o nią. – Jestem w tym dobra – mówi. – W małżeństwie zawsze masz kogoś, komu możesz powiedzieć, co cię niepokoi, co myślisz o nowym serialu i spytać: gdzie, do diabła, podziały się pieniądze? Tego mi brakuje. Wtedy dzwonię, piszę, łapię kontakt. Próbowałam go złapać ze starszą córką, ale zwykle miałam wrażenie, że jej przeszkadzam, że gdzieś pędzi, a ja stoję na drodze i trzymam ją za rękaw. To nie było OK. Z „Psim patrolem” jest inaczej. Aż pewnego dnia jedna z dziewczyn powiedziała mi: „Sonia, spróbuj to ogarnąć sama. Możesz?”. Chodziło o sprawy finansowe. Najpierw trochę się obraziłam, potem zezłościłam. I chyba z tej złości przysiadłam, dałam rachunkom radę. I zaczęłam się zastanawiać nad moją samodzielnością. Umiem rozmawiać z ludźmi, robię to codziennie w pracy od wielu lat, potrafię przekonywać, zachęcać, motywować. Umiem dbać o dom, troszczyć się o innych, ćwiczyłam to przez ćwierć wieku. Ale w czym wyszłam z wprawy? Czego nigdy się nie nauczyłam? Co umieją dziewczyny z „Psiego patrolu”, a ja nie?
Gdyby Sonia przyszła do gabinetu Izabeli Kielczyk, być może szybciej by odkryła, że kobiety, które całe życie spędziły w związku, różnią się od singielek w dwóch kwestiach. Po pierwsze, singielki zwykle odruchowo polegają na sobie. Tyle razy same porządkowały swoje sprawy, same podróżowały, same się przeprowadzały, kupowały, sprzedawały, że instynktownie najpierw próbują same. – Małymi kroczkami, tu i teraz, łagodnie. Boisz się, ale działasz – mówi psycholożka. Sama kupujesz bilety, sama wybierasz, sama podejmujesz decyzję. Pewnego dnia czujesz więcej ciekawości niż lęku. Czy mi się uda? Jak to będzie samej, bez pomocy? Ale jest jeszcze ta druga rzecz. Od singielek można nauczyć się spędzania czasu ze sobą.
– Radzę moim klientkom: ubierz się dla siebie, ułóż dla siebie włosy. Zabierz samą siebie na randkę – mówi Izabela Kielczyk. Zamów stolik na jedną osobę, idź sama do teatru, bez doradcy na zakupy, dla przyjemności. Zobacz, czy ją poczujesz. Może nie od pierwszego razu, ale przy drugim, trzecim zaczniesz dostrzegać plusy. Jeśli nie, szukaj dalej, co sprawi ci przyjemność samej ze sobą? Dla Soni te randki solo okazały się sporym wyzwaniem. Nawet na spacerze z Krystynką szuka przyjaciółek. Oczywiście chodzi sama coś zjeść, ale gdy spróbowała zamówić stolik tylko dla siebie w restauracji, o mało nie zaczęła się tłumaczyć przed kelnerem. Zostawiła to. Zapisała się sama na kurs o francuskim kinie. A potem odkryła masturbację. Seks solo. – Oczywiście do sex-shopu poszłam z koleżanką. Ale reszta należy już tylko do mnie. Eksperymentuję z gadżetami, odkryłam, że potrzebuję wyższej temperatury w pokoju, dłuższych pieszczot – opowiada Sonia. Jest sama od półtora roku. – Myślałam, że to piekło, a to jest przygoda. Znalazłam przyjaźń, nowe zainteresowania, nauczyłam się podejmować decyzje, nie pytając innych o zdanie. Myślę o przeprowadzce do mniejszego mieszkania. Tylko koniecznie w okolicy naszego parku.