Historie osobiste

Singielką najlepiej być po czterdziestce. Dopiero teraz kochamy być same i nie boimy się nowego związku!

Singielką najlepiej być po czterdziestce. Dopiero teraz kochamy być same i nie boimy się nowego związku!
Dopiero teraz, po czterdziestce, przestałam się bać samotności
Fot. Agencja 123rf

Jedna to małżeńska recydywistka po rozwodzie, druga singielka z wyboru, a trzecia to ja - właśnie odeszłam od męża po 18 latach związku. Na ostatnim spotkaniu licealnym okazało się, że przybyło "dziewczyn" bez partnera. I tak jak dekadę temu było to powodem do smutku, tak teraz, mając po 46 lat, opowiadałyśmy o naszym singielstwie na luzie i z radością, doceniając czas dla siebie.

Wielokrotna monogamistka

Ewa wychodziła za mąż trzy razy. Pierwszy z licealnego zakochania - wytrzymała dwie zdrady, przy trzeciej spakowała walizki męża i obiecała sobie, że więcej nie poślubi żadnego faceta, choćby ją przypalano. Minęła dekada i zapomniała o przyrzeczeniach, tym razem trafiając jednak na biznesowego cwaniaka, który chciał, by inwestowała w jego firmę, kiedy sam trwonił pieniądze w tajemniczych interesach. Rozstali się w kłótni. Ewa była na siebie zła, straciła nadzieje na udany związek i masę pieniędzy. Znów obiecywała, że już nigdy, ale dopadła ją samotność.

Kiedy śmiałyśmy się, że nie potrafi żyć sama, przyznawała nam rację. Jej kolejny ukochany intensywnie okazywał jej miłość, a po zamążpójściu, do którego ją zmuszał kilka lat aż uległa, zaczął robić sceny zazdrości. Tę przygodę Ewa zakończyła terapią i spokojnym postanowieniem, że tym razem pozna smak życia w pojedynkę.

 

Mężczyzna współdzielony

Ania nigdy nie wyszła za mąż, ale była w wieloletnim związku z Michałem. Niby mieszkali razem, ale on często jechał na noc do chorej mamy. Wzruszające, prawda? Do czasu, kiedy Ania odebrała telefon od nieznajomej dziewczyny i dowiedziała się, że Michał jest z nią (tą drugą) od dwóch lat. Obie wystawiły mu za drzwi walizki (nieduże, musiał dzielić rzeczy na dwa domy) a same się zaprzyjaźniły. Przygoda ta znacząco wpłynęła na stosunek Ani do związków. Od tamtej pory, czyli już pięć lat, jest sama. I bardzo sobie ten stan chwali.

Ania każdego roku wyjeżdża z przyjaciółkami na wakacje, ma liczne grono znajomych, często biega do kina i teatru. Angażuje się w liczne aktywności społeczne w swojej dzielnicy. Ma czas na sport, spacery i jeszcze zaczęła się uczyć włoskiego. Szczerze, wszystkie jej zazdrościmy, bo zwykle na naszych licealnych spotkaniach to ona, na pytanie "co słychać", odpowiada z uśmiechem, że wszystko świetnie.

 

Ja, w trakcie rozstania

Moje małżeństwo miało być idylliczne. Rodzice zawsze powtarzali, że dobrze mieć w rodzinie lekarza, więc kiedy poznałam Artura, pomyślałam, że to świetna partia. Szybko wzięliśmy ślub, a po czterech latach mieliśmy już dwoje dzieci. Artur wciąż latał po świecie i brał udział w ważnych konferencjach. Kiedy już wracał do domu padał na kanapę z pilotem w ręku i nieustająco drzemał.

Cały dom był na mojej głowie, wychowywanie dzieci, zakupy, każdy najdrobniejszy szczegół. Wtedy przynajmniej mąż godnie zarabiał. Ja pracowałam w dużej korporacji, ale narażałam się na uwagi, że zawalam pracę. Pracowałam intensywnie, by zdążyć odebrać dzieci ze szkoły; brałam wolne, gdy były chore, a z czasem samodzielnie zaczęłam spłacać nasz kredyt. Mąż miał coraz mniej ważnych odczytów, coraz rzadziej otrzymywał dobrze płatne propozycje, zamykał się w sobie. W sumie chyba nigdy nie powiedział mi, co się właściwie działo w jego życiu przez te lata.

Byłam w tym związku ogromnie samotna. Jednocześnie nie mogłam wyrwać się na relaksujące wyjazdy z koleżankami, czy spontaniczne wyjścia na piwo do knajpki, bo albo byłam sama z dziećmi, albo Artur robił mi niemiłe uwagi, że nie podgrzewam ogniska domowego. To była moja klatka. I byłam w niej przez piętnaście lat.

 

Smak samotności

Bałam się rozstania z obawy, że będę sama, smutna i pojawi się u mnie poczucie winy. Już czułam na sobie pytania ciotek i mamy: "Rozwalasz rodzinę, TYLKO dlatego, że spędzaliście razem mało czasu?". Było mi jednak coraz gorzej i wreszcie zdecydowałam się na rozmowę. Mąż nie przyjął do wiadomości faktu, że odchodzę. Prawie siłą zaciągnęłam go do psychologa, głównie po to, by w bezpiecznej przestrzeni gabinetu terapeutycznego powiedzieć, o co mi chodzi i czego mi przez cały czas trwania relacji brakowało. Bałam się jego agresji i uznałam, że w ten sposób będzie łatwiej. On udawał, że nie rozumie, a terapeuta skwitował to jednym zdaniem: "Widzę, że u Państwa nie ma już co zbierać, zero wspólnoty".

Artur zabrał swoje rzeczy i wyniósł się do brata. Był obrażony, że musi się dokładać do opłat za szkołę dzieci, zapowiadał częste odwiedziny i liczne wycieczki. Pierwsza odbyła się po trzech miesiącach. Wiedziałam, że tak będzie, choć żałuję, że nie okazał się dobrym ojcem. Pozew rozwodowy czeka na swoją kolej w sądzie. A ja zaczęłam odkrywać życie singielki. I co mogę powiedzieć? Chyba tylko jedno: "Czemu tak długo czekałam z rozwodem?".

 

Na dziś jest dobrze

Wcale nie mam potrzeby spotykania się z facetami. Kompletnie nie interesują mnie randki i Tindery. Chcę się nacieszyć życiem, bo, mam wrażenie, przespałam ostatnie dziesięć lat. Ostatnio spotkałam się z Anią i Ewą i wszystkie trzy uznałyśmy, że jest nam po prostu dobrze. Nie brakuje nam miłości, choć nie zaklinamy się, że "nigdy w życiu". Nie brakuje nam wolności - wreszcie nikt nie zarzuca nam tego, że chcemy wyjść na koncert lub do kina. Wciąż możemy być atrakcyjne, choć przecież nie wyglądamy jak dwudziestoletnie modelki.

Każda z nas coś trenuje (ja pilates, one jeżdżą na rowerach). Każda czyta książki, o których sobie opowiadamy na spotkaniach. Dziewczyny pomagają mi czasem przy dzieciach, choć to już nastolatki i cieszą się, gdy mama wychodzi z domu. Moi rodzice też raz na jakiś czas przyjadą i zostaną z nimi, kiedy chcę wyjechać. Ostatnio zabrałam dzieci na wycieczkę do Budapesztu. Byli zachwyceni i powiedzieli mi, że lubią, kiedy się uśmiecham. Czy tak będzie zawsze? Nie wiem. Teraz jest dobrze.

 

Dobry wiek, by pobyć samemu

Każda z nas przeżyła jakieś miłosne rozczarowania, tyle że jeszcze dziesięć lat temu uważałyśmy to za niebywałą porażkę. Padały zdania w stylu "znowu w życiu mi nie wyszło". Dziś jesteśmy pogodzone z tym, że to wspomniane życie nie jest idealne. Wiek ma znaczenie i dodaje rozwagi. Choć mamy po parę kilo więcej (Ania nie - ta ma metabolizm nastolatki), to bardziej lubimy siebie i mamy naprawdę więcej luzu. Nauczyłyśmy się odpuszczać.

Większość z nas nie miała szansy w dorosłym życiu pobyć sama. Często wiążemy się od razu po szkole i niejednokrotnie już tak zostaje. Jeśli jesteśmy szczęśliwe, to idealnie. Gorzej, jeśli nie bardzo. A czas w singielstwie to idealny moment, by przyjrzeć się sobie. Jak ja właściwie lubię żyć? Co jem, jeśli nie gotuję dla kogoś? Czy umiem być sama w domu i nie czuć nudy, lęku, smutku? Moje koleżanki nauczyły się żyć w pojedynkę kilka lat temu. Ja się uczę teraz, ale podoba mi się to odkrywanie siebie. 

I jest coś jeszcze. Singielka ma naprawdę więcej czasu. I od nas zależy, jak go wykorzystamy. Kiedyś Ewa powiedziała, że gdyby nie zmarnowała paru lat ze swoimi byłymi, to zdążyłaby przez ten czas nauczyć się chińskiego. I to prawda. Może za kilka lat spotkam kogoś, z kim będę chciała żyć, ale teraz troszczę się o siebie. Chodzę na spacery, pilates, a nawet tai chi w parku. Poluję na wartościowe filmy, słucham muzyki w skupieniu, powtarzam słówka z niemieckiego. Niczego nie planuję. I naprawdę tylko ode mnie zależy, czy miękki koc i fotel w pustym domu nazwę samotnością, czy wolnością. 

 

 

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również