Rozwód przyszedł w dobrym momencie. Skończyłam czterdziestkę i poczułam gotowość do zmian, a że pojawiła się okazja wyjazdu w góry, zdecydowałam się z niej skorzystać. I wtedy okazało się, że najważniejsza osoba na świecie, czyli moja matka, bombarduje moje decyzje i próbuje wzbudzić poczucie winy.
Zawsze marzyłam o własnej chatce w górach. Z drewnianymi oknami wychodzącymi na malownicze szczyty, otulone delikatnym welonem porannej mgły… Udało się, z tą poprawką, że domek nie był mój, a wynajęty. Wszystko inne się zgadzało: zapierający dech w piersiach widok z okna i pachnące drewnem wnętrze góralskiej chaty. Nie przypuszczałam jednak, że w drodze do niej będą mi towarzyszyć tak skrajne emocje. Decyzję o przeprowadzce na drugi koniec Polski podyktowały życiowe zawirowania. Po latach nieudanego małżeństwa wniosłam wreszcie pozew o rozwód. Nie da się naprawić relacji, która nie istnieje.
– Teraz możesz wreszcie zamieszkać ze mną – podsumowała moja matka.
Nic mnie Dawidem już nie łączyło, a dzieci nie mieliśmy, ale ego mojego męża nie pozwalało mu tak łatwo odpuścić. Na szczęście sędzia szybko go rozgryzła. Rolę po nim zamierzała przejąć moja matka, która na czas naszego małżeństwa niechętnie usunęła się w cień. Po rozwodzie chciała znowu pociągać za sznurki, czemu kilka lat wcześniej może bym się dla świętego spokoju poddała.
Teraz byłam jednak zbyt zdeterminowana. Nie po to wyrwałam się z toksycznego związku, by pozwolić matce znowu kierować moim życiem.
– Jestem dorosła, mamo – ucinałam jej napomnienia, że w domu rodzinnym wciąż czeka na mnie mój pokój.
Pokój, w którym nic się w nim nie zmieniło, od kiedy byłam nastolatką. Róż i falbanki, urocze dodatki, które mama dobierała. Najlepszy dowód, że chciała córki-dziecka, a nie córki-kobiety.
– Wiele dorosłych dzieci mieszka z rodzicami. Weź pod uwagę, że niedługo będę potrzebowała twojej opieki…
– Akurat! – parsknęłam śmiechem. – Nie znam bardziej energicznej kobiety.
– Jak zwykle bagatelizujesz moje problemy – westchnęła teatralnie, szykując się do tyrady mającej na celu wywołanie we mnie wyrzutów sumienia. Momentami czułam się przy niej tak samo bezradnie jak kiedyś.
– Gdybyś mnie wtedy posłuchała, nie musiałabyś się teraz rozwodzić – rzuciła niby mimochodem.
Zaszumiało mi w skroniach, serce załomotało w piersi. Nie umiałam powstrzymać tej reakcji. Zerknęłam na mamę i dostrzegłam cień uśmiechu na jej twarzy. Trafiła w czuły punkt i doskonale o tym wiedziała. Może faktycznie wyszłam za Adama na złość matce, chcąc jej udowodnić, że mogę sama decydować o swoim życiu. A może po prostu źle wybrałam, bo takie miałam wzorce.
– Paweł był idealnym kandydatem na męża – ciągnęła. – Ale musiałaś postawić na swoim.
No tak, planowała zeswatać mnie z synem swojej koleżanki i nie przeszkadzało jej, że nic do niego nie czuję. No, może poza litością. Paweł to dorosły maminsynek, całkowicie podporządkowany swojej matce. Nadal z nią mieszka i – niespodzianka –nigdy się nie ożenił. Ja zaznałam namiastki wolności, choć za cenę nieszczęśliwego małżeństwa.
Przekroczyłam czterdziestkę, ostatni dzwonek, bym zaczęła korzystać z życia na własnych zasadach. W tym celu musiałam jednak odciąć się od matki. Nie tylko emocjonalnie, ale też fizycznie. Musiałam wyjechać – jak najdalej od rodzinnego domu i zachowanego jak w muzeum pokoju nastolatki, w którym nigdy nie czułam się jak u siebie.
Ustaliłam z szefem zasady dalszej współpracy. Jestem grafikiem, więc mogę pracować zdalnie, ale dotąd poza okresem pandemii nie korzystałam z tej wygodnej opcji. Szef wykazał się daleko posuniętą wyrozumiałością, dzięki temu mogłam przeprowadzić się w góry, bez stresu w postaci poszukiwania nowej pracy. Moja życiowa rewolucja kosztowała mnie już dość nerwów.
Umówiłam się na podpisanie umowy z właścicielką domku. Trochę przypominała moją matkę, gdy czujnie mierzyła mnie wzrokiem i wypytywała o powody przeprowadzki. Na szczęście udało mi się ją zbyć bez większych problemów. Przeprawa z matką tak lekka nie będzie.
– Wyprowadzam się z miasta – po prostu jej to oznajmiłam, bez żadnych wstępów.
– Jak to wyprowadzasz się? Miałaś przecież zamieszkać ze mną! – patrzyła na mnie z mieszaniną gniewu i rozczarowania. Typowa dla niej mina,
– Nic takiego nie powiedziałam.
– Nie musiałaś. – Machnęła ręką, jakby odganiała natrętną muchę. – Zaraz musisz się wyprowadzić. Gdzie pójdziesz, pod most?
Przesada i melodramat też znajdowały się w jej stałym repertuarze.
– Wynajmę domek. Właściwie to już podpisałam umowę – mówiąc to, czułam, jak ogarnia mnie spokój. Już po wszystkim, powiedziałam jej. Nie muszę wysłuchiwać jej lamentów. Zachowywała się, jakbym umarła, a ja tylko się przeprowadzałam. Daleko, ale nie na drugi koniec świata. Od czego pociągi, autostrady szybkiego ruchu, dojadę w ciągu maksymalnie kilku godzin, gdyby zaszła taka potrzeba… O, proszę, odruchowo włączył mi się tryb wyrodnej córki, która porzuca matkę -staruszkę.
Ta kobieta mistrzowsko wzbudzała we mnie poczucie winy – zaczęłam analizować decyzję, do której jeszcze godzinę temu byłam święcie przekonana. Może nie powinnam… Dość, otrząśnij się!
Ponownie uzbroiłam się w spokój i pewność siebie.
– Muszę zmienić otoczenie, by spojrzeć na swoje życie z dystansu – wyjaśniłam.
Mogłam sobie darować. Czuła się pokrzywdzona moją decyzją, jakby była wymierzona bezpośrednio w nią, a ja tylko chciałam być szczęśliwa. Poznać lepiej samą siebie i dowiedzieć się, czego tak naprawdę chcę od życia. Dlatego musiałam się uwolnić od zakochanego w samym sobie męża, presji codziennego pojawiania się w biurze i od widma chcącej kontrolować mnie na każdym kroku matki.
– Będziesz tego żałować – rzuciła oschle. Łzy magicznie wyparowały.
Nie uściskała mnie, nie życzyła powodzenia, nie poprosiła, żebym zadzwoniła, gdy dojadę na miejsce. Urażona duma była ważniejsza niż ja. Cóż, to tylko ułatwiało mi sprawę. Przede mną jeszcze szmat życia. Postanowiłam przeżyć je po swojemu, nie zważając na jej histerie. Odkładając klucze na komodę w przedpokoju, nie czułam żalu, tylko ulgę i ekscytację. Na dole czekała zapakowana po brzegi furgonetka.
Kilka dni później stałam w oknie drewnianego domku, spoglądając na ośnieżone szczyty gór. Czułam się trochę jak na wakacjach, a trochę jak imigrantka w nowym kraju. Z dala od rodzinnego miasta miałam czystą kartę, mogłam zacząć od początku. Z zadumy wyrwało mnie pukanie do drzwi.
Gdy otworzyłam, ujrzałam moją gospodynię. A obok niej jakiegoś faceta.
– Pani sama, więc pomyślałam, że przyda się pomoc. Mój syn też samotny. Wituś, ukłoń się pani.
Westchnęłam. Co ja takiego w sobie miałam, że przyciągałam władcze osobniki…