Podobno niektórym udaje się takie rozstanie. Bez awantur, cierpienia, złości. I jeszcze potem pozostają przyjaciółmi. Od czego to zależy? – pytamy terapeutkę Justynę Czekaj, która pomaga kobietom w kryzysowych sytuacjach.
Spis treści
PANI: Czy dobre rozstania naprawdę istnieją?
Justyna Czekaj: Tak, istnieją. Tylko że te dobre są jednocześnie trudne. Kluczem do nich jest dobra komunikacja, szacunek dla partnera i podjęcie wspólnej decyzji. A kiedy się rozstajemy, nierzadko jesteśmy skonfliktowani, targają nami emocje. Dlatego pary szukają często pomocy terapeuty, żeby pomógł im przez to przejść, szczególnie jeśli mają dzieci.
Czyli do skonfliktowanych rozstań prowadzi brak szacunku dla partnera?
Który w połączeniu z kiepską komunikacją utrudnia podjęcie wspólnej decyzji. Podam przykład. Często robimy założenie, że to, co my myślimy o związku, jest oczywistością. Skoro uważamy, że nasz związek jest wypalony, nudny i pusty, nasz partner czuje tak samo. No bo jak można czuć inaczej? Otóż można. Zdarza się i to nierzadko, że mamy różne potrzeby, odmienne wartości, ale o nich nie rozmawiamy. Ani nie pytamy partnera, ani nie jesteśmy z nim szczere – zostawiamy różnice na boku, udajemy, że jesteśmy podobni, żeby uniknąć konfliktów. Po latach dla nas związek jest pusty, a partner uważa, że ma stabilną, spokojną i przewidywalną relację. Komunikat o rozstaniu jest dla niego gromem z jasnego nieba. Po drugie, prowadzimy rozmowy pożegnalne w negatywnych emocjach. Odchodzę, bo jesteś podły, bo mnie zawiodłeś, bo jesteś nieudacznikiem. Nawet gdyby to była prawda, nikomu nie uda się porozumieć po takim początku. Partner zacznie się bronić, odpłaci nam pięknym za nadobne i zamiast rozmowy mamy awanturę.
A można prowadzić taką rozmowę w pozytywnych emocjach?
Można. Jest błędem, że nie dziękujemy sobie za to, cośmy razem przeżyli. Były piękne chwile, mamy dzieci, wiele razem zbudowaliśmy, ale o tym nie mówimy. Może ze strachu, że wspomnienia mogą nas odwieść od decyzji o rozstaniu? A jednak to bardzo ważne, by być wdzięcznym za to, co dobre. Przecież my też chcemy, by nas doceniano, szanowano. To kropla miodu, ważna dla naszego poczucia wartości. Nie zniweluje negatywnych emocji, ale je złagodzi.
Złe rozstania są chyba łatwiejsze. Można zostawić kartkę „odchodzę, nie szukaj mnie” i zniknąć.
Unikamy trudnych rozmów, łez, gniewu partnera. Za to jego zostawiamy w zamęcie, niezrozumieniu, bólu, z mnóstwem pytań. Rozmowa potrzebna jest właśnie dlatego, że daje drugiej stronie szansę zrozumieć, dlaczego chcemy się rozejść, i czas, żeby się na to psychicznie przygotować. To tak jak ze śmiercią. Ta nagła zostawia nas w zaskoczeniu, niezrozumieniu, niepogodzonych i wstrząśniętych, bo nie mieliśmy czasu, żeby się oswoić z myślą o odejściu. Spotykam w gabinecie wiele kobiet bez końca rozważających: dlaczego? Co zrobiłam źle, czy można było inaczej? Jeśli ktoś zniknął, nie możemy się skonfrontować z prawdą, pozostajemy z domysłami.
Jednak takie właśnie zniknięcie doradzają psychoterapeuci kobietom uwikłanym w toksyczne związki.
Bo to jest wyjście bezpieczne. Toksyczne związki nigdy nie mają dobrych pożegnań. Rozmowy nic nie dają – partner nie słucha, kiedy mówimy o swoich uczuciach, przerzuca na nas odpowiedzialność, manipuluje, atakuje, zastrasza. „Bo tobie jest zawsze mało, ja cię kocham, a ty myślisz tylko o sobie”. „Co ty wymyślasz, znowu robisz z igły widły”. „Mnie się nie porzuca, jaka ty głupia jesteś, gdzie pójdziesz?” Moje klientki opowiadały mi o próbach zatrzymania przez straszenie samobójstwem na przemian z groźbami: „zniszczę cię”. Jeśli konsekwencją słów „odchodzę, nie chcę tak żyć” może być agresja, to zerwanie kontaktu i zniknięcie z horyzontu jest jedyną drogą do wolności. Także ochroną nas i dzieci przed eskalacją konfliktu, często przed fizyczną przemocą. Wbrew pozorom takie zniknięcie wcale nie jest łatwe. Nie chodzi tylko o to, że gdy odchodzimy od groźnego człowieka, trzeba to drobiazgowo zaplanować. Zmagamy się też z samą sobą, bo toksyczny związek oznacza, że jesteśmy zakochane w fantazji, uzależnione od huśtawki emocjonalnej, w którą toksyk potrafi nas wprowadzać. Kiedy konfrontujemy się z prawdą o nim, zaczynamy dostrzegać, jaki jest naprawdę, jak nas krzywdzi, przeżywamy złożoną żałobę. Po związku, ale też po swoich złudzeniach, iluzjach przyszłego szczęścia, jakie przed nami roztaczał.
Każde rozstanie wiąże się z żałobą?
Tak, przecież przeżywamy stratę. Nawet jeśli to my odchodzimy, to gdy już zaczniemy życie na własny rachunek, przyjdą momenty, gdy nam się przypomni, że planowaliśmy święta w górach, że mieliśmy się razem zestarzeć. Musimy się pożegnać z wizją przyszłości, którą mieliśmy. Boli również to, że oprócz partnera tracimy innych ludzi, którzy byli częścią naszego życia, przyjaciół, jego krewnych. Zwykle znikają razem z nim.
Jest jeszcze inny rodzaj pożegnań wpisanych w nasze życie, o ile byliśmy rodzicami. Z dorastającym dzieckiem.
Tym trudniejszych, jeśli więź z dzieckiem była dla nas ważniejsza niż ta z partnerem, jeśli była dla nas źródłem większej satysfakcji. Kiedy dziecko dorasta, powinnyśmy zadać sobie pytanie: kim teraz będę, gdy przestanę być kochaną mamusią? Bo muszę przestać nią być, żeby być dobrą matką, taką, która pozwoli dziecku mieć własne życie. To też jest rodzaj żałoby – pożegnanie pewnego etapu. Trzeba ją przeżyć, a dziecku szeroko otworzyć drzwi. A nieraz tego nie robimy, zamiast wypuścić je w świat, przeciągamy moment rozstania, zatrzymujemy.
Jak?
Czasem w ten sposób, że dziecka potrzebujemy. Słyszę w gabinecie: nie odeszłam, bo mama jest sama, bo kto się nią zaopiekuje, to by było przeciw niej. Sama czułam ogromną odpowiedzialność za swoją mamę po śmierci ojca. Czułam, że nie mogę wyjechać z domu, choć z jej strony nie padły żadne słowa. Ale może by cierpiała? A przecież zadaniem rodzica jest przygotować dziecko do samodzielnego życia. Może pomóc, ale nie powinien żyć naszym życiem ani oddać nam swojego.
Nieraz zamykanie drzwi polega na tym, że nadmiernie ułatwiamy dzieciom życie. Dom jest ciepły, wygodny: wyprane, wyprasowane i jeszcze ulubiony obiad podany do stołu. Jest tak dobrze, że to gasi motywację do samodzielności, uniemożliwia zmierzenie się z życiem. Dzieci muszą się sprawdzić, czyli radzić sobie z niewygodami, brakiem, obowiązkami, w których nikt ich nie wyręczy. Trudności są im potrzebne, by się uczyły, jak sobie z nimi radzić. W ciepłym gniazdku nie zbuduje się poczucia sprawczości. Wyręczane dzieci mówią często: nie mam siły, nie dam rady. Jakbyśmy obcięli im ręce. Przygotowujemy się do rozstania z dzieckiem, jeśli przestajemy je ratować, nie pomagamy, póki nie poprosi, nie przejmujemy odpowiedzialności. Wychodzimy z roli mamy, która czuwa.
Czyli do rozstania trzeba się przygotować?
Praktycznie i emocjonalnie. Wyobrazić sobie przyszłość bez tej drugiej osoby, odpowiedzieć sobie na pytania, jak sobie poradzę, jak będzie wyglądało bez niej moje życie. Lęk i niepewność w obliczu zmiany są naturalne. A potem trzeba nowe życie zaplanować. Jako matki możemy zatroszczyć się o więź z partnerem, odnowić zaniedbane przyjaźnie. Jeśli planujemy odejść ze związku, musimy czasem zbudować życie od zera. Mam w terapii kobiety, które lata temu zajęły się wychowywaniem dzieci. Mąż dobrze zarabiał i przez kilka lat domowe życie, skupienie się na roli matki bardzo im odpowiadało. Ale potem ta rola przestała wystarczać, mąż nie słuchał, nie dawał wsparcia, przecież to on ma trudniej, on tu pracuje. Czuły, że straciły własne życie, wszystko kręci się wokół partnera i dzieci. Przychodziły do mnie po pomoc, żeby nauczyć się stopniowo budować niezależność. Szukały pracy, zaczynały odkładać pieniądze, uczyły się stawiać granice, dbać o swoje potrzeby. Separowały się psychicznie od partnera, żeby zobaczyć siebie, odpowiedzieć sobie na pytanie: jaka ja właściwie teraz jestem, czego chcę, jakiego życia pragnę? To są trudne pytania, jeśli latami żyłyśmy dla innych. Albo pod kontrolą, jak to się dzieje w toksycznych związkach.
Kobiety przychodzą do pani, bo chcą odejść?
Bywa i tak, ale najczęściej wtedy, kiedy nie wiedzą, co robić. Dać szansę? Czy to już czas na rozstanie? Czy mój związek jest zły? Czy można go naprawić? Już czują, że nie chcą żyć jak dotąd, ale nie podjęły jeszcze decyzji, co dalej. Potrzebują pomocy w znalezieniu odpowiedzi na wszystkie te pytania, które się kłębią w głowie. Terapeuta nie poradzi: odejdź lub nie odchodź, ale pomoże te refleksje uporządkować. Dziś chyba częściej niż dawniej chcemy rozchodzić się polubownie i po przyjacielsku. Z jednej strony to dobrze, bo takie rozstanie sprawia, że dojrzewamy. Dostrzegamy swój udział w tym, że związek był, jaki był. Bo to też jest udział, że tolerowałam kłamstwa, nie reagowałam na sygnały alarmowe, nie stawiałam granic.
Dojrzałość polega na tym, że bierzemy odpowiedzialność za to, co zrobiliśmy, co czujemy i myślimy.
Ale chcę też powiedzieć, że nie zawsze musimy się rozstać dobrze. Nie mogę oprzeć się myśli, że te polubowne rozstania to czasem kreacja siebie jako osoby, która jest „nowoczesna i dojrzała”. Znam kobiety, które zmuszają się do tzw. przyjacielskich stosunków z byłymi. Bo to ma dowodzić, że nie były ofiarami, nie zostały skrzywdzone, oszukane. Ot, wypaliło się – mówią i nie przyznają się do cierpienia, żalu, tego, że nie mogą znieść widoku ekspartnera. To jest życie w zaprzeczeniu, podtrzymywanie fikcji, konserwowanie bólu.
Rozstanie to trudny moment, nie udawajmy, że wszystko jest w porządku. Mamy prawo cierpieć.
Większość z nas potrzebuje zamknąć rozdział, a łatwiej to zrobić, nie widując byłego. Dziś miałam sesję z klientką, która po rozstaniu zablokowała ekspartnera na social mediach. Potrzebowała, żeby zniknął z jej życia, bo to jej ułatwiało poradzenie sobie z trudnymi emocjami. I to jest OK. Czasem dobre rozstanie to zerwanie zupełne.
Justyna Czekaj – autorka projektu Wilczycą być, wspiera kobiety w budowaniu wewnętrznej siły i poczucia własnej wartości. Autorka książki „Narcystyczne piekło. Tam i z powrotem”.