"Oszust z Tindera" bije na Netfliksie rekordy popularności, a my pytamy psycholożkę specjalizującą się w temacie miłości o to, jak być bezpieczną w aplikacjach randkowych i nie dać się oszukać.
Spis treści
W zaledwie tydzień od premiery "Oszust z Tindera" pobił wszelkie możliwe rekordy: jak się okazuje, w weekend po premierze widzowie spędzili aż 45,8 milionów godzin (!) śledząc losy poszkodowanych przez działającego jako Simon Leviev amanta. Tym samym fabularyzowany dokument zdeklasował wszystkie inne produkcje tego gatunku, wyprzedzając przy tym wiele filmów fabularnych, i wspiął się na sam szczyt listy najchętniej oglądanych nowości Netfliksa z ostatnich 6 miesięcy.
Nic dziwnego, że historia "Oszusta z Tindera" zelektryzowała widzów: mówi się, że rozkochując w sobie kolejne kobiety, za sprawą mistrzowskich manipulacji Shimon Hayut wyłudził od nich nawet 10 milionów dolarów. Angażując się w kolejne relacje, z których czerpał korzyści, wiódł wystawne życie na koszt kolejnych swoich ofiar, zostawiając wykorzystane kobiety z niemożliwymi do spłacenia długami.
Historia bohaterek filmu, które zdecydowały się upublicznić proceder, okazała się na tyle poruszająca, że w internecie ruszyła zbiórka, która ma pomóc im zebrać fundusze, by spłacić wierzycieli. Gest odbiorców "Oszusta z Tindera" jednoczących się z bohaterkami fabularyzowanego dokumentu Felicity Morris, czyli Cecilie Fjellhoy, Pernillą Sjoholm i Ayleen Charlotte ma nie tylko znaczenie symboliczne, ale też bardzo przyziemne: łączna suma ich długu w przeliczeniu na złotówki opiewa na kwotę… ponad 3 milionów.
Jak wiemy, po emisji filmu sam zainteresowany zmienił swoje konto na Instagramie na prywatne, a jego profil na Tinderze został przez twórców platformy zablokowany. Wygląda na to, że podający się za Simona Levieva Shimon Hayut ma chwilowo związane ręce. A także, że… jest tylko o jednego oszusta na Tinderze mniej.
Wyświetl ten post na Instagramie
Zainteresowanie widzów jest też o tyle zrozumiałe, że nadużycia, nieuczciwość (niekoniecznie w aż takiej skali) lub po prostu porażka relacji nawiązanej przez internet jest doświadczeniem wielu kobiet: o ile istnieją narzędzia do tego, by randkować online, brakuje „instrukcji obsługi”, jak to robić w bezpieczny sposób i by usatysfakcjonowane były wszystkie zainteresowane strony.
Neuropsycholożka dr Olga Kamińska, autorka książki "#LOVE. Jak kochać w XXI wieku" w rozmowie z nami zwraca uwagę na kilka kwestii. Jak podkreśla, w pracy ze studentami obserwuje interesującą, bardzo zaskakującą tendencję, zgodnie z którą młodzi ludzie nawet mając okazję to tego, by poznać kogoś „w realu”, bezpośrednio, spotkawszy potencjalnego partnera np. w klubie czy u znajomych, do zainicjowania kontaktu wybierają przestrzeń online.
Wejście w rozmowę bezpośrednią jest zatem nie pierwszym, ale kolejnym krokiem w nawiązaniu znajomości i dochodzi do niego dopiero po „sprawdzeniu” osoby, która wzbudziła zainteresowanie, w internecie: przez komunikatory, media społecznościowe czy platformy randkowe właśnie. Patrząc z perspektywy osoby wychowującej się w „erze” sprzed smartfonów to dość zaskakująca prawidłowość.
Z puntu widzenia neuropsychologii i neuronauki społecznej odrzucenie, na jakie jesteśmy narażeni przy bezpośrednim kontakcie, aktywizuje obszary mózgu odpowiedzialne za odczuwanie fizycznego bólu, a zatem negatywne konsekwencje interakcji możemy odczuwać namacalnie.”, tłumaczy psycholożka.
I dodaje, że to naturalne, że mając do wyboru dwie opcje na sprawdzenie tego, jak będzie w tej nowej relacji: tę obarczoną ryzykiem cierpienia i tę bardziej neutralną, bezpieczną dla naszych emocji i poczucia własnej wartości, wybierzemy tę drugą. Wyjaśnia też, że aplikacje randkowe są budowane w taki sposób, że odpowiadają na nasze mechanizmy neuronalne budowania relacji społecznych, np. Tinder od razu daje feedback, czy relacja ma szanse ("match"), czy nie (brak "matcha", czyli szukamy dalej).
Wyświetl ten post na Instagramie
W kwestii dobrego doboru między potencjalnymi partnerami dr Olga Kamińska podkreśla wagę bodźców wizualnych, mikroekspresji oraz czytania języka ciała w bezpośrednim kontakcie.
Wygląd, postura, postawa ciała i zapach każdej osoby to szalenie ważne źródło informacji, o całkiem innym ciężarze gatunkowym, niż dane uzyskane od kogoś werbalnie, czy przekazane przez komunikator”, zauważa.
I podkreśla wagę spotkania "face to face": długa i nawet bardzo owocna wymiana wiadomości zapowiadająca coś specjalnego powinna być zweryfikowana w kontekście tych właśnie pozornie drobnych rzeczy: gesty, mimika czy wspomniany wcześniej zapach będą pełniły decydującą rolę w tym, czy w realu mamy z kimś "matcha" czy nie. Tym samym ekspertka odradza angażowanie się w relacje o których wiemy, że mają szansę funkcjonować jedynie online i nie dają perspektywy na spotkanie, jeśli oczekujemy bliskiej, zaangażowanej relacji. Z kolei na etapie znajomości online namawia do tego, by jak najszybciej przejść na te umożliwiające widzenie się – jeśli nie od razu bezpośrednio, to przynajmniej za pomocą kamery.
Jesteśmy ekspertami w czytaniu emocji, rozpoznajemy wiele niuansów trudnych do ubrania w słowa, ale jednak rejestrowanych przez nasz mózg i przez to niezwykle znaczących w podejmowaniu decyzji i wywołujących określone odczucia.”, tłumaczy dr Olga Kamińska.
Kolejna sprawa dotyczy określania granic. Wiele osób obecnych na Tinderze pozostaje w stałych związkach, co ogranicza gotowość zaangażowania się w kolejną relację. Z kolei strona, której bardziej zależy, będzie działać mniej racjonalnie, bo silne zaangażowanie emocjonalne powoduje "odcięcie" od racjonalnych procesów, które zachodzą w korze przedczołowej i biorą udział w podejmowaniu decyzji, szacowaniu ryzyka i regulacji emocji.
W takiej sytuacji, gdy mózg działa trochę jak iluzjonista, łatwiej ulega manipulacji czy sugestiom, a nasza czujność jest osłabiona, np. gdy ktoś, na kim nam zależy, wykręca się od spotkania, łatwiej nam tę wymówkę przyjąć. I łatwiej przeoczyć, że spotykamy się tylko na czyichś, a nie na własnych warunkach, np. kiedy partner kontaktuje się tylko wówczas, gdy sam jest dostępny.
Wyświetl ten post na Instagramie
Zanim podejmiemy jakiekolwiek ważne decyzje, warto spędzać jak najwięcej czasu razem. I poznać człowieka w jego naturalnym otoczeniu – wśród znajomych, rodziny, w miejscu, w którym mieszka, a nie tylko na neutralnym gruncie. W ten sposób obraz, jaki tworzymy sobie w głowie i do którego się przywiązujemy będzie jak najbliższy osobie, której dotyczy.
Czas spędzony razem pozwala na obserwacje: jak osoba zachowuje się gdy jest poirytowana, kiedy jest zmęczona, albo gdy mierzy się z trudną sytuacją, stresem, czyli w każdej sytuacji, która wymusza naturalne, niepozowane reakcje. To daje więcej miejsca na prawdę, a tym samym na podyktowany rozumem, a nie emocjami wybór.
I nie daj sobie wmówić, że to z Tobą coś jest nie tak, albo że musisz zasłużyć na miłość” – przestrzega psycholożka.
Czasem jest "match" i jest „chemia”, ale chcemy innych rzeczy, np. jedna strona emocji, druga – zaangażowania, a formuła online wcale nie ułatwia doprecyzowania wzajemnych oczekiwań. Czasem chcemy tego samego, ale droga do celu dla każdej ze stron wiedzie zupełnie innym szlakiem - i tu potrzebna jest otwarta rozmowa.
W odniesieniu do filmu psycholożka podpowiada też, że dobrym zwyczajem jest zrobić coś, co bohaterki "Oszusta z Tindera" zignorowały, czyli posłuchać przyjaciółek, które znają nas na wylot i zdać się na ich intuicję i trzeźwość oceny, a ich ewentualne wątpliwości czy przestrogi wziąć za objaw troski, nie zazdrości. Zwłaszcza, że partner, który chce manipulować, będzie dążył do tego, by te głosy zagłuszyć, oddalić nas od bliskich, a zatem bliski krąg „strażników” zdrowego rozsądku pozwoli uniknąć popadnięcia w nadmierną od niego zależność.
Wyświetl ten post na Instagramie
Randkowanie online jest obarczone wieloma zagrożeniami, których nie doświadczamy, gdy szukamy partnera klasycznie, tłumaczy dr Kamińska i jako pierwszy przykład z brzegu wymienia zjawisko ghostingu, czyli sytuacji, w której partner nagle, bez uprzedzenia i słowa wyjaśnienia znika. Kiedy poznajemy kogoś przez znajomych i ta druga osoba jest silnie osadzona w naszym kontekście, taka sytuacja nie ma racji bytu, bo podobne zachowanie wiąże się z silną dezaprobatą otoczenia: były partner nie może liczyć na nawiązanie relacji z kimś z bliskiego grona wystawionej do wiatru dziewczyny. Przeciwnie w internecie, czyli obszarze, w którym nie funkcjonujemy w towarzyskich bańkach – tutaj ghosting uchodzi bezkarnie.
Czy randkowanie online w ogóle może być bezpieczne? Wchodząc w Tindera trzeba liczyć się z ryzykiem i nie zapominać o tym, że choćby nie wiadomo jak nowoczesnej aplikacji nie wymyślono, klasyka, czyli randkowanie "w realu", nigdy się nie starzeje.