Miał być wymarzoną randką, okazał się "Oszustem z Tindera". Nowy dokument Netfliksa to wstrząsająca historia kobiet, które niewłaściwy swipe przypłaciły majątkiem.
Spis treści
Każdy kto choć raz korzystał z Tindera doświadczył tej niepewności, tego momentu zawahania: na ile ktoś, komu się przyglądamy i z kim potencjalnie chcemy się związać, jest prawdziwy? Na ile jest tym, za kogo się podaje? Odpowiedź jest zawsze taka sama: na tyle, na ile sam zdecyduje. Aplikacje randkowe w swojej naturze dają tyle przestrzeni do nadużyć, do naginania rzeczywistości dla własnej korzyści, że margines błędu w ocenie potencjalnego partnera jest niejako z definicji wpisany w taką znajomość, przynajmniej w początkowej jej fazie.
Takie zjawisko kreowania własnej tożsamości w przestrzeni online dla osiągnięcia określonych celów doczekało się specjalnej nazwy – to "kittenfishing". Ale Simon Leviev, bohater fabularyzowanego dokumentu Netfliksa (oryg. "The Tinder Swindler") poszedł o krok dalej. Felicity Morris, twórczyni miniserialu bierze na warsztat "catfishing" czyli przestępstwo polegające na podszywaniu się pod inną osobę w celu np. wyłudzenia pieniędzy, w którym jej bohater osiągnął prawdziwe mistrzostwo. I które, póki co, uszło mu na sucho.
Shimon Hayut, bo tak w rzeczywistości brzmi nazwisko oszusta, był skazany za przekręty finansowe w Izraelu i choć spędził w więzieniu kilka miesięcy, wyłudzonych od ofiar pieniędzy nigdy nie oddał. Na miano „księcia diamentów” (tak się przestawiał swoim ofiarom) pracował od lat: wychowany w niezamożnej rodzinie ortodoksyjnych Żydów już jako nastolatek był na bakier z prawem, fałszując dokumenty i żonglując swoją tożsamością.
Wyświetl ten post na Instagramie
Tinder dał mu możliwość działania na szeroką, prawie nieograniczoną skalę, z czego skrzętnie skorzystał: ofiary, które zdecydowały się ścigać mężczyznę i doprowadzić do jego skazania straciły łącznie setki tysięcy dolarów, które Shimon wyłudzał tłumacząc, że otrzymuje groźby, a jego życie jest w niebezpieczeństwie. Jedna z kobiet zadłużyła się w kilku bankach, by ratować życie ukochanego. Wszystkie trzy jednogłośnie twierdzą, że sytuacja, której doświadczyły jako ofiary oszusta z Tindera to zaledwie wierzchołek góry lodowej jego nadużyć, a ofiar z pewnością jest więcej.
Historie przytoczone w serialu brzmią klasycznie: 29-letnia Norweżka Cecilie Fjellhoy mieszkająca w Londynie, której mężczyzna przedstawił się jako syn rosyjsko-izraelskiego miliardera Lva Levieva, dała się zaprosić na randkę prywatnym samolotem, a wspólna podróż do Bułgarii tylko utwierdziła ją w przekonaniu, że dobrze ulokowała coraz silniej kiełkujące uczucia.
Jak wyznaje w dokumencie, wyjątkowa więź z Simonem wywiązała się już w czasie pierwszego spotkania. Być może dlatego jej czujności nie wzbudził fakt, że znajomość z uwagi na charakter pracy mężczyzny realizuje się jedynie na odległość. Podobnie Pernilla Sjoholm i Ayleen Charlotte: drogie prezenty, pobyty w luksusowych hotelach i inne kosztowne dowody miłości Simona były jak najbardziej namacalne.
Podobnie jak nagły zwrot akcji: szantaż, groźby, wyłudzenia, obawa o własne życie i poczucie, że sytuacja, której bohaterkami się stały, jest tak skrajnie nierealna, że przypomina raczej scenariusz filmu. A sam amant? Pod „firmowym” nazwiskiem Simon Leviev wciąż „działa” na Instagramie (choć zmienił konto na prywatne): pozuje na tle luksusowych samochodów, na pokładzie prywatnego samolotu w trakcie „business trip” i w towarzystwie nowej dziewczyny (sponsorki?).
O tym, że randkowanie online obarczone jest dużym ryzykiem błędu, psychologowie alarmowali od dawna. Dla wielu osób jednak nie jest to lepsza czy gorsza opcja na spotkanie partnera, ale jedyna. Dlatego zanim zaczniemy randkować na poważnie, warto uświadomić sobie zagrożenia, jakie ono ze sobą niesie.
Pierwsze z brzegu? Złudne poczucie, że można sprawdzić wszystkie opcje. Tymczasem im więcej opcji, tym trudniej o właściwy wybór. I tym więcej przestrzeni dla własnych, często dalekich od rzeczywistości, wyobrażeń na temat obiektu westchnień, na podstawie których budujemy relację.
Bo czy nie jest tak, że za każdą wizytą na Tinderze stoi potrzeba bliskości, czułości, przywiązania? I bagaż oczekiwań, żeby było trochę jak w romantycznym filmie? Gdyby tak nie było, „Oszust z Tindera” byłby fabułą, nie dokumentem.