Wywiad

Nie wypada? Wypada! Lidia Popiel bohaterką pierwszej okładki wrześniowej PANI

Nie wypada? Wypada! Lidia Popiel bohaterką pierwszej okładki wrześniowej PANI
Lidia Popiel w sesji okładkowej do wrześniowego numeru magazynu PANI
Fot. OLGA SKRUND

Przekorna. Lubi chodzić pod prąd, unika schematów, walczy ze stereotypami. Spódnica mini? Długie, siwe włosy? Proszę bardzo! Lidia Popiel to ceniona fotografka, która na nowo podbija światowe wybiegi mody.

PANI: Często słyszysz, że jesteś piękna?

LIDIA POPIEL: Zdarza się. (śmiech) I za każdym razem czuję się nieco dziwnie… Dlaczego? Bo może to żarty? Jakaś forma przekomarzania się? Oczywiście komplementy są miłe, ale ja nie zachwycam się sobą. Nie stoję przed lustrem, mówiąc: „Lideczko, ale ty świetnie wyglądasz!”. Lubię czuć się zadbana czy dobrze się ubrać, ale pielęgnuję w sobie dystans do fizyczności. Zresztą nie tylko własnej, piękna wolę doszukiwać się wewnątrz, a nie na zewnątrz.

Zapytałam cię o to, bo niecałe trzy lata temu podpisałaś kontrakt z agencją modelek. Pracujesz na całym świecie, jeździsz na fashion weeks. A przecież jesteś też cenioną fotografką i wykładowczynią, miałaś co robić.

Zawsze mam co robić, jednak moda zajmuje szczególne miejsce w moim życiu. A agencja Selective Models nie tylko idzie zgodnie z trendami, ale też ma ogromne serce do ludzi. Ich propozycja była dla mnie wzmacniająca, bo przez całe życie na coś było się „za starym”. Ale zmiany nadeszły i teraz liczy się różnorodność. Przed obiektywem może stanąć każdy, kto ma tylko ochotę powalczyć w tym zakresie. Co prawda uczestnictwo w castingach nie jest łatwe, jednak można się przyzwyczaić. Ja nigdy nie goniłam za wieczną młodością, ale za dobrym samopoczuciem już tak. (śmiech) I z wiekiem czuję się lepiej: wolna, pewna siebie. Ale presja bycia młodą napierała z każdej strony i z tyłu głowy czasami pojawiało się: „A może powinnam…”.

Naprawdę uważałaś, że cokolwiek powinnaś?

Nie oszukujmy się, obserwowanie zmian, które czas rzeźbi na mojej twarzy i ciele, nie jest łatwe. Nie lubię faktu, że się starzeję. Coraz bliżej mi do siedemdziesiątki, a przecież w środku dalej czuję się na 17 lat. Kiedy oglądam swoje nowe zdjęcia, to ze zdziwieniem zauważam, że tu już coś wisi, tam się marszczy, a jeszcze niedawno się nie marszczyło. Ale taka jest kolej rzeczy. Podoba mi się ten nowy, coraz powszechniejszy trend w fotografii mody, że nie wszystko musi być idealne. Bo życie nie kończy się razem z gładką skórą. Dlatego nie rozdzieram szat, kiedy fotograf użyje światła, w którym jeszcze wyraźniej te moje zmarszczki widać. Powoli przyzwyczajam się do takiego obrazu. (śmiech)

Najczęściej słyszałaś, że na co jesteś za stara?

Na długie włosy. Wielokrotnie mówiono, że „w tym wieku” powinnam już je ściąć, bo to fryzura zarezerwowana dla młodych kobiet. A ja nienawidzę stereotypów. Więc na początku długie włosy nosiłam dlatego, że podobało mi się, jak swobodnie powiewają na wietrze, ale z czasem stały się symbolem mojej niezależności. Formą manifestacji, że to ja decyduję o sobie. Podobnie było z siwizną. Pamiętam, kiedy ktoś patrząc na mnie, rzucił niewinny z pozoru komentarz: „Ja też muszę ufarbować odrosty”. Wtedy pomyślałam: „No błagam, czy ja powiedziałam, że coś muszę?!”. I postanowiłam, że nie będę farbowała włosów. Zresztą może jeszcze kiedyś to zrobię, ale wtedy, kiedy to ja zechcę.

Coś jeszcze?

Że kobiecie „w pewnym wieku” nie wypada malować ust na czerwono, bo to epatowanie seksualnością. A ja uwielbiam czerwoną szminkę! To samo dotyczy minispódniczek, przykłady można by mnożyć. Takie schematyczne myślenie wciąż jest żywe. Zaczyna się już w dzieciństwie od drobiazgów typu „trzymaj złączone nogi, jak siedzisz” czy „bądź skromna”, a potem zamienia się w bardziej radykalne postawy. Miałam to szczęście, że wychowałam się w tolerancyjnym domu. Zresztą od urodzenia mam w sobie przekorę i zawsze buntowałam się przeciwko robieniu czegoś tylko dlatego, że ktoś mi każe. Oczywiście nie uważam, że każda dojrzała kobieta powinna w ramach protestu malować usta na krwistą czerwień, nosić mini i zapuszczać włosy, ale chciałabym, żeby to było normalne. Trzeba uczyć ludzi, że mogą robić, co chcą. Myślenie w kategoriach „wypada – nie wypada”, „przystoi – nie przystoi” to jest absurd.

Patrzysz na swoje zdjęcia oczami fotografki?

Nie przepadam za oglądaniem siebie na zdjęciach. Ale też nie uważam, że muszę się sobie podobać. Bo fotografia ma być prawdziwa. Podczas sesji nie sprawdzam efektów, nie zaglądam fotografowi przez ramię i nie kontroluję, jak wyszłam. Na pewno jako modelce bardzo pomaga mi wiedza o fotografii. Wiem, jak układa się moje ciało, ubranie na nim, ale też jak działają obiektywy.

OU4A4094
fot. OLGA SKRUND

Lidia Popiel: "Cisza pomaga poukładać różne rzeczy w głowie"

Kiedyś powiedziałaś, że dzięki modelingowi polubiłaś samotność.

I dzięki modelingowi, i dzięki fotografowaniu. Bo to są zawody, w których nie masz swojego stałego miejsca. Ekipy ciągle się zmieniają, ludzie przychodzą i odchodzą. Praca raz jest, a za chwilę jej nie ma. To uczy, że nie można się do niczego przywiązywać. I że nie należy mieć zbyt wielkich oczekiwań. Ale wiesz co? Ja tę samotność nie tylko lubię, ja jej wręcz potrzebuję. Cisza pomaga poukładać różne rzeczy w głowie.

Mimo sukcesów już po kilku latach porzuciłaś wybiegi, żeby zająć się zawodowo fotografią. Dlaczego?

Po aparat sięgałam od zawsze. Na początku pożyczałam, bo sprzęt był drogi i nie stać mnie było na własny. Ale wtedy to była zabawa. „Na poważnie” postanowiłam pójść tą drogą, kiedy zdjęcie Bogny Sworowskiej mojego autorstwa zostało wykorzystane na plakacie znanej firmy kosmetycznej. Pomagałam przy sesji i zrobiłam Bognie kilka ujęć, kiedy pozowała. Tak się złożyło, że to właśnie moja fotografia się spodobała. A to z kolei sprawiło, że uwierzyłam w swoje możliwości. Projektowałam wtedy ubrania, które wymagały sfotografowania, więc miałam wiele okazji, żeby szlifować warsztat.

Robisz autoportrety?

Nie, wolę zza obiektywu przyglądać się innym ludziom. Ale selfie telefonem zdarza mi się zrobić. (śmiech)

A fotografujesz swoich bliskich?

Pewnie cię zaskoczę, ale też niezbyt często. Nie chcę być natarczywa i chodzić za nimi z aparatem, bo dom to miejsce, w którym człowiek powinien czuć się swobodnie. Żyjemy w czasach, kiedy wszyscy dokumentują dosłownie wszystko, ale ja jestem od tego daleka. 

Lidia Popiel
fot. OLGA SKRUND

Lidia Popiel: "Nie widziałam siebie w roli matki"

Wróćmy do tematu macierzyństwa. Córkę urodziłaś, kiedy miałaś 33 lata.

Już od dłuższego czasu słyszałam powtarzające się pytania: „To kiedy dziecko? Bo wiesz, zegar tyka…”. Najgorsze, co można kobiecie powiedzieć. Bo nie każda z nas może mieć dzieci i nie każda musi tego chcieć. Ja nie chciałam. Długo w ogóle nie myślałam o zakładaniu rodziny, nie widziałam siebie w roli matki. A kiedy pojawiały się te opresyjne pytania, rodził się we mnie jeszcze większy bunt. Ale gdy okazało się, że jestem w ciąży i musiałam zdecydować, co dalej, poczułam, że jednak tego chcę. I to była najlepsza decyzja w moim życiu.

Rewolucja?

Stanęłam przed dylematem, przed którym staje większość kobiet: jak połączyć bycie mamą z kontynuowaniem pracy. Bo nie chciałam z niej rezygnować, a jednocześnie pragnęłam jak najwięcej czasu poświęcić swojemu dziecku. Aleksandra miała dwa miesiące, kiedy po raz pierwszy zabrałam ją na plan sesji zdjęciowej i to był horror. (śmiech) Non stop biegałam od aparatu do płaczącego dziecka, więc popełniałam błąd za błędem. A wtedy fotografowało się aparatem analogowym, nie można było zdjęcia wykasować i zrobić jeszcze raz. Wyciągnę - łam z tego doświadczenia lekcję i przez kilka kolejnych lat, wychodząc do pracy, zostawiałam córkę z opiekunką.

Podobno nie lubisz słowa „wychowanie”. Dlaczego?

Bo kojarzy mi się z formatowaniem, może nawet tresurą. A uważam, że macierzyństwo powinno polegać na pokazywaniu świata i byciu przewodnikiem po nim. Dlatego bardziej podoba mi się słowo „współistnienie”. Dzisiaj wydaje mi się, że najważniejsze jest unikanie rzeźbienia dzieci na wymyśloną przez nas modłę i projektowania im przyszłości. Bo one muszą znaleźć własną drogę, popełnić własne błędy. A my musimy dać im wolność. Oczywiście do pewnych granic.

Lidia Popiel: "W życie wpisane są strata i zmiany, więc warto się z tą świadomością zaprzyjaźnić"

Wykładasz, chodzisz po wybiegach, stajesz po obu stronach aparatu. Nie masz czasem ochoty zwolnić i odpocząć?

I co ja miałabym w tym wolnym czasie robić?

Posiedzieć na ławce w parku, poczytać książkę…

Ja odpoczywam w pracy, to tzw. nicnierobienie mnie męczy. A jeśli mam ochotę poczytać książkę w parku, to po prostu tak robię. Planuję być aktywna zawodowo tak długo, na ile starczy mi sił.

Nie boisz się tego, że kiedyś tych sił zabraknie?

W życie wpisane są strata i zmiany, więc warto się z tą świadomością zaprzyjaźnić. Wiedząc to, nie marnuję czasu na rzeczy, których nie chcę i które mnie nie interesują. I staram się zachwycać drobiazgami, wychodzić co rano z filiżanką kawy na zewnątrz i doceniać to, co mam. Wolę ten czas, który mi pozostał, spędzić dobrze, w harmonii i w spokoju. 

Cały wywiad do przeczytania w najnowszym numerze magazynu PANI.

pa_09_okladka bez kodu sRGB

Kim jest Lidia Popiel?

Lidia Popiel -  Rocznik 1959. Fotografka, wykładowczyni Warszawskiej Szkoły Filmowej, modelka. Karierę w modelingu zaczęła w połowie lat 70. – debiutowała w Instytucie Wzornictwa Przemysłowego, a pod koniec dekady wyjechała do pracy w Paryżu. Na początku lat 80. zrezygnowała z kariery na wybiegach, żeby zająć się zawodowo fotografią. Robiła sesje m.in. dla PANI i „Sukcesu”, a w 1990 r. stworzyła zdjęcie okładkowe do albumu Lady Pank „Zawsze tam, gdzie ty". Ma na koncie także kilka występów przed kamerą, zagrała m.in. w słynnym „Krollu” Władysława Pasikowskiego. Działa w Fundacji „Polska jest kobietą”. Kilka lat temu wróciła na wybiegi i pracuje jako modelka. Ma 33-letnią córkę Aleksandrę. Prywatnie żona aktora Bogusława Lindy.
Tekst ukazał się w magazynie PANI nr 09/2025
Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również