Czy można stworzyć dobry związek, gdy obydwoje jesteśmy po rozwodach, rozczarowaniach, zdradach, porażkach? Co powinniśmy wiedzieć o nie pierwszej miłości, żeby się nam udała – pytamy psychoterapeutkę par Martę Mauer–Włodarczak.
Spis treści
PANI: Mówi się, że każda miłość jest pierwsza, a nawet, że dopiero ta ostatnia jest prawdziwa, bo dojrzała. To prawda?
MARTA MAUER-WŁODARCZAK: Od czasu do czasu słyszymy, że komuś się zdarzyła późna, szczęśliwa miłość, więc w tych przekonaniach jest źdźbło prawdy. Z perspektywy terapeuty powiedziałabym jednak, że nie tyle każda miłość jest pierwsza, co każda jest JAK pierwsza. Miłość ludzi po przejściach bywa często kolejną wersją tego, co było wcześniej. Przychodzą do mnie pary, które mają za sobą cztery, pięć związków i każdy kolejny jest kalką tego pierwszego. Wciąż rozwiązują ten sam problem.
Dlaczego?
Ponieważ nie potrafią go rozwiązać. W skrócie można powiedzieć, że udane pary różnią się od nieudanych tym, że potrafią przechodzić przez kryzysy. W nieudanych natomiast uginamy się pod kryzysem i uciekamy ze związku. Albo trwamy pomimo niego i go nie rozwiązujemy. Albo obwiniamy partnera i trzaskamy drzwiami. Dopóki nie nauczymy się rozwiązywać problemów, powielamy ten sam schemat, którego zwykle nauczyliśmy się w domu rodzinnym.
Ile razy tak można?
W nieskończoność. Miłość ludzi po przejściach może być inna, dojrzalsza, tylko jeśli przełamali schemat, czyli zrozumieli swój dotychczasowy sposób funkcjonowania w parze, wzięli odpowiedzialność za swoje wcześniejsze rozstania, zobaczyli swój w nich udział, wyciągnęli wnioski. A to jest trudne. Zazwyczaj bez głębszej refleksji przeskakujemy z jednego związku do drugiego. Szczególnie mężczyźni, którzy często zaczynają nowy związek, kiedy zaczyna się coś sypać w pierwszym.
Brytyjski badacz Craig Morris twierdzi, że mężczyźni rozstając się, szukają związków, które uśmierzą ból.
Tak. Mężczyźni rzadko odchodzą, bo mają dość. Uciekają raczej do kogoś, kto ich wesprze, szukają pocieszenia. Kobiety robią tak rzadziej. My zazwyczaj najpierw nosimy się długo z myślą o rozstaniu, a odchodzimy, kiedy już nie możemy wytrzymać.
To lepiej?
Kobiety potrafią wyjść ze związku, skupić się na sobie i na wychowaniu dzieci, przemyśleć swoje życie, a nawet przyjść na terapię po to, by nauczyć się budować zdrowe relacje. I po kilku latach zaczynają to robić. Tak, to jest lepiej, bo wtedy szansa na zbudowanie udanego, zdrowego związku jest większa. I wielu się udaje. Choć muszę powiedzieć, że sporo pacjentek wraca do mnie z nowym partnerem, też po przejściach. I wtedy się okazuje, że on w nowym związku funkcjonuje dokładnie tak samo, jak w poprzednim, który się skończył. Niczego nie przemyślał, nie widzi swojego udziału w rozwodzie, a kiedy w nowej rodzinie pojawia się problem, jak dawniej ucieka w pracę. Mam też wśród pacjentek rozwódki, które mówią, że co spotkają nowego atrakcyjnego dla nich partnera, to okazuje się, że on ma nieodciętą pępowinę. Od byłej żony, od pierwszej rodziny.
Przecież nie można się „odpępowić” od własnych dzieci.
Ale nie da się również funkcjonować w dwóch rodzinach jednocześnie. Jeśli zakładam nową, czy chcę, czy nie, muszę dokonać wyboru, która jest nr 1, a która nr 2. I obserwuję, że dzisiejsi mężczyźni nie mogą się rozstać z przeszłością, nie chcą się pogodzić z tym, że rozstanie ma swoje konsekwencje. Mają poczucie winy i tamta rodzina, której już nie ma, jest wciąż ważniejsza niż ta, którą właśnie założyli. Pacjentka opowiadała mi, że jej partner co dwa tygodnie zabiera dzieci na weekend do ich domu. Bardzo fajnie. Tylko że ona, w ciąży, siedzi na dole sama, a on zamyka się z dziećmi na górze w pokoju i oglądają filmy. Może się gdzieś wybierzemy wszyscy razem, może zrobicie sobie jakiś biwak, wycieczkę rowerową? Nie wtrącaj się, bardzo cię proszę, moje dzieci przechodzą trudne chwile. Inna opowiada, że choć ich związek trwa od trzech lat, ani razu nie byli razem na wakacjach, bo za każdym razem jakoś tak wychodzi, że dzwoni była żona i mówi: musisz pojechać z dziećmi. A on nie stawia granic eksżonie, tylko mówi swojej partnerce: no niestety, musimy zmienić plany.
Na czym takie „odpępowienie” powinno polegać?
Na tym, żeby się zmierzyć z poczuciem winy. Doprowadziliśmy do rozwodu, stało się. Nie mogę tego moim dzieciom wynagrodzić, ale mogę nadal być ojcem i je wychowywać. Spędzać czas tak, jak ojciec uważa za zdrowe, wymagać od nich, nie rozpieszczać i przekupywać z lęku, że przestaną mnie kochać. Mam poczucie straty i muszę z tym żyć, bo to jest konsekwencja rozwodu. Muszę się wyprząc z tej rywalizacji o uczucia dzieci, jaką prowadzę z byłą żoną, postawić granice, bo zniszczę mój następny związek. Nie można mieć nowej rodziny i być na zawołanie w poprzedniej.
Czyli tu chodzi po prostu o zamykanie etapów?
Tak, o zamykanie rozdziałów życia. Kobiety pytają mnie czasem, po czym poznać, że mężczyzna nie jest jeszcze gotowy do następnego związku. Sygnał ostrzegawczy powinien pojawić się w naszej głowie, kiedy on ze złością mówi o byłej partnerce. Gniewne, obraźliwe wypowiedzi to zawsze oznaka niedomkniętego etapu, bo złość jest emocją, która daje nam złudne poczucie wpływu na sytuację. Czyli wciąż jeszcze w niej tkwimy. Gdy puszczamy złość, to znaczy, że zaakceptowaliśmy sytuację, pogodziliśmy się z nią, akceptujemy to, co się wydarzyło. Ale zdarza się też, że mężczyzna rozwiódł się, mówi, że już nie kocha byłej, ale jest z nią w stałym kontakcie, który nazywa przyjacielskimi stosunkami. I co drugi dzień długo rozmawiają, teoretycznie o dzieciach.
Czyli mężczyzna, który zamknął rozdział ani nie gloryfikuje, ani nie obmawia byłej partnerki?
Mówi o przeszłości raczej ze smutkiem, pokorą. Widzi swoje zaniedbania i błędy, dostrzega swoją stratę. Zaniedbałem relacje z synem, próbowałem je odbudować, nadal próbuję – to jest informacja o tym, że godzi się z tym, co się wydarzyło, bierze za to odpowiedzialność. Nadskakiwanie dzieciom i byłej żonie oznacza, że wciąż próbuje uśmierzyć poczucie winy. Tkwi w przeszłości, nie znosi byłej, ale robi to, co ona chce.
Poznałam kiedyś mężczyznę, który miał za sobą dwa dłuższe związki. Mówił: „Obrałem ci pomidory ze skórki, tak jak lubisz”. „Ale ja jadam je ze skórką”. Miałam wrażenie, że widzi we mnie swoje byłe.
Niekoniecznie. Czasem mamy w głowie jakiś wzorzec, który kojarzy nam się z byciem dobrym partnerem. Mój mąż nie jest mężczyzną z odzysku, ale uparcie hodował dla mnie rzodkiewki, których nie jadam, bo mi szkodzą. Był z siebie bardzo dumny, że mu tak pięknie wzeszły, specjalnie dla mnie. To się bierze z przywiązania do swojej wizji. Z chęci uszczęśliwienia kogoś sięgamy czasem do własnych wyobrażeń, zamiast spytać: czy to ci sprawi przyjemność? To może nie mieć związku z poprzednią partnerką, wynika raczej z osobowości.
Jednak wcześniejsze związki zostawiają w nas ślady.
Tak, na przykład stajemy się ostrożniejsi, asekurujemy się, bo mamy doświadczenie bolesnej porażki. Czasem ludzie po przejściach mają przekonanie, że rozstanie jest tylko kwestią czasu. Nie chcą niczego planować, cieszą się chwilą, bo i tak się skończy. Nie chcą założyć wspólnego rachunku, kupować na spółkę, myśleć o przyszłych wakacjach. I sami doprowadzają swoimi działaniami do kolejnego rozstania, bo partnerka czy partner odbiera ich postępowanie jako brak zaangażowania, a nawet odrzucenie. Pamiętam pary, w których strach przed porażką objawiał się nieustannym testowaniem i sprawdzaniem partnera. Bo muszę mieć pewność, zanim zaufam. Oczywiście to tak nie działa. Gdy nie ufamy, prędzej czy później znajdziemy potwierdzenie, że słusznie. Poszedł na kawę z koleżanką i wyglądali tak radośnie. Miał być o czwartej, ale się spóźnił. Nie zadzwonił, żeby spytać. Zawsze znajdziemy jakieś „dowody winy”, jeśli jesteśmy uwrażliwieni, przeczuleni.
Jedna z moich znajomych mówi: nikomu już nie wierzę. Wraca z randki: „Wiesz co? On nie traktuje mnie poważnie, on się mną bawi”.
No może trochę się bawi, jeśli dopiero się poznali. Ale to nie musi oznaczać, że nic z tego nie będzie. Taką postawę też dyktuje lęk przed porażką, a ściślej przed popełnieniem błędu. W tle wiszą pytania: jak to będzie o mnie świadczyło, jeśli pozwolę się potraktować lekko? Co inni powiedzą, jeśli okaże się, że związałam się z facetem, który traktuje mnie jak zabawkę? Mam pacjentki, które po dwóch spotkaniach diagnozują poznanych mężczyzn, widzą syndromy, efekty, zaburzenia. Aż czasem myślę, że z takim nastawieniem bałabym się z kimkolwiek zacząć rozmowę. Relacje nie są po to, byśmy się oceniali; diagnozowanie zostawmy psychologom. Spotykamy się z ludźmi, żeby czuć, żeby się właśnie bawić – w znaczeniu cieszyć się relacją. Zamiast tworzyć nadinterpretacje wydarzeń, muszę rozumieć, jak jest ze mną: jakie zachowania budzą we mnie reakcję ucieczki, jakie nastrajają mnie agresywnie, a jakie przyciągają i dlaczego? Inaczej będę tylko wyszukiwała argumenty, które potwierdzą moje przekonania. O, nie zadzwonił, oczywiście, że się mną bawi. O, nie zaprosił mnie nigdzie w sobotę, jasne, nie traktuje mnie poważnie. Można tak w nieskończoność.
Czy dwoje tak poranionych ludzi może zbudować dobry związek?
Udaje się ludziom, którzy mają do siebie dystans i oczekują od związku pewnych rzeczy, a nie wszystkiego. Umieją wybrać aspekty, które są dla nich ważne, a na inne przymykają oko. Poznałam mężczyznę, z którym fajnie mi się gada i gotuje, a to jest dla mnie wartość. Albo: przez całe życie musiałam się szarpać z finansami, a teraz związałam się z mężczyzną zamożnym i szczodrym. Podróżujemy razem, tego mi brakowało. Nad innymi rzeczami będę pracować, uda się, nie uda, ale jest OK. To jest dojrzałe podejście: nie potrzebuję wszystkiego. Tyle mi wystarcza. Nie oczekuję, że on mi zrekompensuje wszystkie zranienia, których doznałam, jeszcze i te wyniesione z domu rodzinnego. W tych związkach potrzeba wyrozumiałości, umiejętności wybaczania na co dzień, pewnego luzu wynikającego ze zrozumienia, że partner po przejściach jest dorosły od 20–30 lat, spędził je z dala ode mnie i to one go ukształtowały. Ważne, że dobrze mi z nim. Mój poprzedni mąż był sztywny i zasadniczy, a on ma poczucie humoru. Może brzuch mu wystaje, ale wciąż się przy nim śmieję. I takie związki trwają.
Marta Mauer-Włodarczak – psycholog, psychoterapeutka par i małżeństw, właścicielka poradni psychologicznej sensity.pl