Czego może nauczyć rozwód? Trzy kobiety opowiadają o lekcjach wyniesionych z rozpadu małżeństwa i o tym, jak pozwoliło im to wejść w udany związek.
Spis treści
Wierzyłam, że miłość pokona wszystko. Z perspektywy lat widzę, jak bardzo szkodliwa jest naiwność tego przekonania. To ono sprawiło, że reperowałam mój związek latami, zszywałam i łatałam dziury po niszczących awanturach – opowiada Basia Jagodzińska. Ma 53 lata. W tym roku – po sześciu latach od rozwodu – ponownie wyszła za mąż. Czy tym razem się uda? Światowe statystyki mówią, że ma większe szanse niż za pierwszym razem. Tak wynika z raportu Marriage Foundation w USA: trwałość pierwszego małżeństwa oceniają na 55%, drugiego – na 70%. Czy przechodząc przez rozpad relacji, nabywamy jakiejś wiedzy niedostępnej dla osób, które rozwodu nie doświadczyły? Szukając odpowiedzi na to pytanie, spotkałam się z trzema rozwiedzionymi kobietami. Basia Jagodzińska jest jedną z nich. Mówi: – Czasem nas kusi, żeby przy rozstaniu po prostu zrzucić winę na partnera. To z nim było coś nie tak, to przez niego ta porażka. Wtedy z rozwodu nie wynika nic. Ale jeśli rozumiemy, że za związek odpowiadamy obydwoje i obydwoje mamy swój udział w rozstaniu, możemy wyciągnąć wnioski. Ja zrozumiałam, że związku nie można ratować za wszelką cenę.
Basia opowiada, że w pierwszym małżeństwie była ekspertką od rozbrajania bomb: – Co mogło wywołać wybuch? Popsuta pralka, słaby internet, nie ten ton głosu. Rzucałam się z pomocą, łagodziłam, gasiłam pożar. Bo przecież przysięgałam, prawda? W końcu to ksiądz mi powiedział: ratować owszem, ale nie kosztem siebie. Bo ceną za ten emocjonalny rollercoaster mojego związku było moje zdrowie. Oprzytomniałam, kiedy lekarz powiedział mi, że choroba, która zaczęła utrudniać mi życie, ma podłoże psychosomatyczne. Ja nie widziałam, że nie radzę sobie z codziennym stresem, ale moje ciało tak – opowiada. Dziś uważa, że samopoczucie to najlepszy barometr.
– Jeśli rozmowa z partnerem cię stresuje, drżysz z nerwów przed nią lub po niej, jeżeli błyska ci myśl, że związek ci szkodzi – to sygnał ostrzegawczy. Ja go przegapiałam przez wiele lat – przyznaje Basia.
Po rozwodzie przekonała się, że ma skłonność wybierać związki, które jej nie służą: – Poznałam mężczyznę, który wpisywał się w ten sam schemat. Raz bombardował miłością, raz dręczył wybuchami złości. Zerwałam znajomość i poszłam do terapeuty. Doradził, bym na razie zrezygnowała z randek. – Kluczowe jest, by przed wejściem w kolejną relację zobaczyć, co szwankowało w mojej własnej rodzinie – radzi psychoterapeutka Marlena Ewa Kazoń. – Jest taki emocjonalny kod DNA, który ze sobą niesiemy, szablony wyrażania emocji, komunikowania się. Ważne, by dostrzec, czy moja mama „miała zawsze rację”, czy była w związku ofiarą? Czy potrafiła zawalczyć o siebie, czy chodziła na palcach? Widziałam wielokrotnie, jak powtarza się to w kolejnej generacji: ojciec nie rozumiał córki, a teraz nie rozumie jej mąż. Mama ustępowała, a teraz ustępuje córka. Ale można to sobie uświadomić dopiero, gdy przestaniemy iść jak końpo torach naszego rodzinnego dziedzictwa.
Drugiego męża Basia poznała rok później: – Pogodny, misiowaty dentysta zupełnie nie w moim typie. Był kolegą znajomych, zaproponował, że odprowadzi mnie do domu. Przejeżdżające auto ochlapało go od stóp do głów, a on zaczął się śmiać – opowiada. Pomyślała wtedy, jaką dramę urządziłby jej eks w podobnej sytuacji i kiedy zaproponował spotkanie, zgodziła się. – Po miesiącu odkryłam, że ani razu nie poczęstował mnie tragiczną historią. Żadnej traumy, narzekania na niegodziwych ludzi, ani jednego wybuchu wściekłości. Zero sygnałów ostrzegawczych. Wtedy zaczęłam o nim myśleć na poważnie.
Wszyscy wokół uważali moje małżeństwo za udane. Taki fajny ten twój mąż, domator, dobrze zarabia. Tylko mnie coraz mniej chciało się żyć – opowiada Joanna Strzałka. Kiedy pytam, czego nauczył ją rozwód, mówi: – Tego, że czasem problemem nie jest ani on, ani ty. Żadne z was nie jest winne. Dobry związek zależy raczej od tego, czy znasz własne potrzeby, czy wiesz, jakiego typu osoby ci potrzeba. Zrozumienie tego zajęło mi kilka lat. Poszłam na psychoanalizę, bo chciałam naprawić siebie, miałam poczucie winy. Bo mąż był dobrym człowiekiem, nie robił nic złego. W ogóle nic nie robił poza pracą i graniem na komputerze. W każdej dyskusji – czy o wakacjach, czy o szkole dla córki – po krótkiej wymianie zdań mówił: rób, jak uważasz. Jeździliśmy na urlopy w cudowne miejsca, ale byłam tam z gościem z kartonu; emigrował psychicznie. Również z łóżka. Psychoanaliza okazała się dobrym wyborem, bo uczy rozpoznawania własnych pragnień: – Mnie pomogła zobaczyć, za co się sprzedałam. W dzieciństwie brakło mi stabilizacji. Tata był korespondentem wojennym, pasjonującym człowiekiem, ale nieprzewidywalnym i nieobecnym. Sprzedałam się za poczucie bezpieczeństwa. Na terapii odkryłam, że nie potrzebuję go aż tyle. Za to potrzebuję rozmów, seksu, poczucia, że ktoś chce ze mną cieszyć się życiem. W małżeństwie byłam martwa. Dziś żyję – mówi Joanna.
Nie wyszła za mąż ponownie, jest w wolnym związku: – Nauczyłam się, że zawsze jest coś za coś. Chcesz mieć przygodę, musisz zrezygnować ze stabilizacji. Chcesz mężczyzny, który lubi cieszyć się życiem, musisz umieć radzić sobie z zazdrością. Nowy partner Joanny jest dziennikarzem ekonomicznym, Amerykaninem w Warszawie. Lubi flirtować, „zagada nawet głuchego” – mówi Joanna. Uczy się doceniać plusy: – Mam rozmowy, świetny seks, spontaniczność. Czym płacę? Mniejszą stabilizacją finansową. Coś za coś.
Według danych GUS-u pieniądze to jeden z trzech najczęstszych powodów rozpadu małżeństw. Psychoterapeutka Marlena Kazoń uważa, że w pierwszym związku zwykle powtarzamy bezrefleksyjnie wzorce wyniesione z domu: – Pochodzę z Górnego Śląska, gdzie wielu mężów oddaje całą pensję żonom. Bo tak robili ojcowie, to się wydaje normalne. Z kolei pary z Kaszub chcą dzielić wydatki na pół. Znam sytuację, że kiedy żona zapomniała portfela, po romantycznej kolacji dostała od męża SMS: „Wisisz mi 120 złotych”. Myślałam, że to żart, ale okazało się, że tak rozumieją równość. Inna z pacjentek opowiadała mi, że partner żąda od niej, by płaciła mu za wyładowanie zakupów z auta, „bo przecież mamy równouprawnienie”. Zdaniem psychoterapeutki w kolejny związek wchodzimy już z wiedzą, że nie wszystko w relacji jest przeliczalne na pieniądze. Dostrzegamy, że rodzinne przekazy nie są twardą normą, że warto je renegocjować. Rozwodowy wątek finansowy pojawia się również w badaniach – dr Terri Orbuch z Instytutu Badań Społecznych na Uniwersytecie Michigan zapytała rozwiedzione osoby: czego zabrakło w waszym pierwszym małżeństwie? Aż 60% badanych odparło: własnych pieniędzy. W kolejnym związku zadbali o to, by mieć oddzielne konto. Marlena Kazoń dostrzega jeszcze jedną różnicę: w drugim małżeństwie praktycznie nie zdarza się już, by w sprawy finansowe wtrącali się nasi rodzice.
W ponownych związkach rodzice znacznie rzadziej uczestniczą też w partnerskich konfliktach. Już wiemy, że potrafią przyjmować rolę sekundantów lub, jak mówi Marlena Kazoń, suflerów w rywalizacji ze swoimi pytaniami: my daliśmy wam tyle, a teściowie? – Konflikty z rodzicami w tle to zawsze podwójna krzywda. W psychologii nazywamy to podwójnym sprzężeniem: nie odpowiadam za postępowanie rodziców, ale powinnam wziąć za nich odpowiedzialność. Nie zgadzam się z nimi, a jednak muszę ich bronić, bo to moi rodzice i partner nie powinien ich krytykować. Te zagmatwane sytuacje są tak bolesną nauczką, że właściwie nie zdarzają się w kolejnych związkach – twierdzi psycholożka. Widzi jeszcze jedną ważną różnicę w komunikacji między osobami w pierwszym małżeństwie, a tymi po przejściach: – Z czasem dostrzegamy, że postawa „to ja mam rację” nie służy relacji. Można mieć rację, a jednak emocjonalnie przegrać, bo ranimy partnera i niszczymy związek. Do podobnych wniosków doszli rozwodnicy badani przez dr Orbuch. Ponad 40% z nich uważa, że rozwód nauczył ich, by unikać obelżywych słów i dbać o dobrą komunikację. Basia Jagodzińska ujmuje to tak
Słowa wpływają na jakość relacji. Mój eksmąż ciągle doprowadzał mnie do płaczu. Typowy ranek? Siódma dwadzieścia, w pośpiechu ogarniam dzieci i nagle wyzwiska, bo chleb jest czerstwy. Pół godziny później dzwonił: sorry, bardzo cię kocham, poniosło mnie. Ale nie mam w mózgu przełącznika, żeby nagle zapomnieć. Basia uważa, że raniące słowa się udzielają. Z czasem i ona coraz częściej podnosiła głos, rugała ostro. Ma o to do siebie żal: – Przyzwyczaiłam się, przejęłam sposób komunikacji mojego eksmęża. Wcale nie było łatwo go porzucić. Musiałam znowu nauczyć się mówić miłe rzeczy.
– Nie byłam dla mojego eks wystarczająca. Nie miałam gustu, za mało o siebie dbałam, nie zrobiłam dość błyskotliwej kariery – mówi Kinga Perska, moja trzecia rozmówczyni, która dwa lata temu ponownie wyszła za mąż. Opowiada: – W salonie przez dwa lata z sufitu zwisała goła żarówka. Bo żaden klosz, który wybrałam, nie był wystarczająco stylowy. Dziś myślę, że ta żarówka to metafora mojego małżeństwa. Kinga po rozstaniu uczyła się samodzielności: – Kiedy zostajesz sama, zauważasz, że dotąd ktoś poza tobą martwił się, skąd wziąć na autocasco i pomagał przestawić szafę. Uczyłam się, że za przeniesienie szafy można zapłacić, a jak nie masz na ubezpieczenie auta, jeździsz rowerem. Odkryła, że zagubiła się w małżeństwie. To mąż był ten zabawny, energiczny, miał lepsze pomysły na weekend. Ona szła za nim. Krok po kroku odstawiała na bok swoje przyzwyczajenia, rezygnowała z tego, co wcześniej lubiła:
– O świeżo upieczonych mamach mówi się, że „zakopały się w pieluchach”. Na swój sposób grozi to też mężatkom. Łatwo jest uwiesić się na partnerze i nawet tego nie zauważyć. Rozwód był dla mnie okazją, by wrócić do siebie.
Kupiła abażur. Poszła na studia podyplomowe. Wróciła do chóru. Wcześniej tyle energii wkładała w staranie się, że odpuściła własne sprawy. To wielki błąd. Dopasowujesz się i nawet nie widzisz, że już nie ma dla ciebie przestrzeni. Trzeba się trochę rozpychać, postawić nie tylko na związek, ale też na siebie.
Dziś Kinga o to dba: – Kiedy poznałam obecnego męża, powiedział: niełatwo ci zaimponować, będę się musiał srogo starać. To jeden z najlepszych komplementów w moim życiu.