Mikołaj Roznerski ma wiele twarzy. Z talentu aktor. Z wykształcenia lalkarz i spawacz. Z pasji biznesmen i producent kawy. Z serca oddany tata. Jak podsumowuje swoje wchodzenie w dojrzałość i czy planuje swoje życie opowiedział Aleksandrze Jarosz.
Jak by Pan podsumował poprzedni rok?
Od jakiegoś czasu mam taki moment w życiu, że świadomie wybieram tylko te projekty, które mnie naprawdę interesują i te miejsca, w których chcę bywać. Cieszę się, że ubiegły rok obfitował właśnie w takie dobre dla mnie wydarzenia.
Mówi się, że trzeba dużo i często bywać w towarzystwie, żeby dostać pracę w filmie czy w serialu.
Jeżeli ktoś widzi mnie jako osobę, która może zagrać w jego filmie lub w jego projekcie, to zawsze może zadzwonić, zaprosić na casting. Chętnie nagram self-tape'a, pokażę, co potrafię. Nie chciałbym, żeby to miało wydźwięk negatywny z mojej strony. Ja po prostu tego nie oceniam. Jeżeli ktoś tak chce robić, proszę bardzo, ja tak nie robię.
Nigdy nie zachłysnął się Pan sławą?
Zachłysnąłem się, na samym początku. Pamiętam, że gdy zdobyłem swoją pierwszą Telekamerę, to pękałem z dumy, że zagłosowało na mnie ponad sześćdziesiąt procent czytelników „Tele Tygodnia”. Aktorstwo traktuję jak zwykłą pracę, nie uważam, że robię coś nadzwyczajnego. Bardzo to lubię, ale dla mnie wyjątkowy jest górnik, który zjeżdża codziennie kilkaset metrów pod ziemię i pracuje po kilka godzin w ciężkich warunkach.
To się chyba nazywa dojrzałość, a niedawno świętował Pan 41. urodziny. Jak się Pan czuje z tym wiekiem?
Jestem z tego powodu przeszczęśliwy, bo dojrzałość dała mi świadomość tego, kim jestem i dokąd chcę podążać. Nie muszę nikomu nic udowadniać, jestem spokojny, szczęśliwy sam ze sobą. Nie mam lęku, że jak skończą się propozycje filmowe, to moje życie się załamie.
I to z powodu niepewności tego zawodu zajął się Pan biznesem kawowym?
Kawa wyszła z pasji. W pandemii, kiedy wszyscy byliśmy pozamykani w domu, miałem czas na kreatywne myślenie. Od zawsze ciągnęło mnie do biznesu. Mam to po moim tacie, który był rolnikiem, ale zawsze wiedział, jak i gdzie sprzedać zboże, żeby więcej zarobić. A przy tym miał wielki dar zjednywania sobie ludzi. To najwartościowsze cechy, które po nim dostałem.
Jak zaczęła się więc Pana przygoda z kawą?
Najpierw poznałem właścicieli Palarni Praskiej w Łomiankach, z którymi od razu złapałem wspólny język. A potem ruszyłem w podróż po świecie, żeby na własne oczy zobaczyć, jak uprawia się kawę, jak się ją zbiera, wypala, przechowuje. Byłem w Kolumbii, w Etiopii, w Indiach, także w Brazylii, nawiązałem spore kontakty. a moi partnerzy biznesowi nauczyli mnie palić kawę. Zrobiłem kurs roastera, czyli palacza kawy oraz kurs trzeciego stopnia baristy. Ale serduszka na kawie jeszcze nie umiem zrobić…
A espresso, flat white i americano?
Oczywiście. Kiedy biznes ruszył, wymyśliłem nazwę kawy. Kiedyś miałem we Wrocławiu wypożyczalnię samochodów, która nazywała się Rozner Cars. Stwierdziłem, że warto kontynuować tę markę. Mija pięć lat, interes idzie dobrze, a ja robię to, co lubię.
Świat aktorstwa i świat biznesu to dwie różne przestrzenie. Chcę powiedzieć, że nie każdy aktor może być dobrym biznesmenem.
Chyba więc mam w sobie podwójną naturę, bo kiedy trzeba, potrafię okazać emocje, być wrażliwym, a gdy siadamy do rozmów biznesowych, umiem jasno myśleć, negocjować. Ale prawda jest też taka, że czasem wolę stracić, by dojść do porozumienia. Bo wychodzę z założenia, że najważniejsze są dobre relacje z drugim człowiekiem.
Nie miał Pan łatwego startu w życiu.
To prawda. Dość szybko musiałem dorosnąć, a mając 16 lat, wyprowadziłem się już z domu. Różnych zajęć się chwytałem. Byłem m.in. spawaczem, pracowałem w markecie budowlanym. Ale nie mówmy już o przeszłości, to dawno za mną.
Umie Pan spawać?
Jestem z wykształcenia także spawaczem na stali nierdzewnej.
A skąd się wzięło aktorstwo?
Z ciekawości. Kolega mnie namówił, żebym złożył papiery i przystąpił do egzaminu, spróbowałem i udało się.
Nie jest łatwo iść z takim bagażem doświadczeń, nie zagubić się...
Był taki moment w moim życiu, że szukałem złych autorytetów. Na szczęście zjawili się inni, lepsi ludzie, którzy gdzieś mnie zatrzymali i pokazali dobry kierunek. Mam też za sobą proces pracy nad sobą: stałem się bardziej uważny na świat, zbudowałem poczucie własnej wartości. To wszystko sprawiło, że jestem dziś tu, gdzie jestem.
Myśli Pan o sobie: wieczny kawaler czy singiel?
To jest temat, o którym nie rozmawiam, bo wszystko co powiem, zostanie użyte przeciwko mnie i mnie zdemaskuje!
Dlaczego już nie mówi Pan o swoim życiu osobistym?
Wyciągam wnioski, a przeszłość nauczyła mnie, że to nie jest droga, którą chcę iść. Doceniam sławę, bo np. dzięki niej, gdy działam charytatywnie, mogę zrobić wiele dobrego. Ale już wiem, że prywatność i normalność chcę mieć tylko dla siebie.
A jak reaguje Pan na doniesienia o sobie?
Moja babcia zawsze się śmiała, że jak czytała o mnie w gazetach, to nie poznawała własnego wnuczka.
Często widuje się Pan z rodziną?
Mój tata już czuwa nade mną z góry, mama, odkąd odkąd zaczęła hodować alpaki, nie ma czasu na nic. Z bratem i z siostrą oraz z ich rodzinami widujemy się na wszystkich wspólnych świętach. A tatą jestem dochodzącym.
A jak się układa Panu z synem?
Bardzo dobrze. To mądry, wrażliwy nastolatek, a ja uczę się od niego. Antoni potrafi stawiać granice, zwracać mi uwagę, np. gdy jedziemy do kina, to on mi mówi: „tata, ale ty już nie zaglądaj do tego telefonu w kinie, bo w kinie to jesteśmy w kinie". Ma swoje pasje, lubi tworzyć muzykę. Ale aktorem nie chce zostać.
Na jakiego mężczyznę chciałby Pan go wychować?
Powiem tak. Chciałbym, żeby nie kradł, nie został przestępcą i był zdrowy. A jak sobie ułoży życie, to już jego sprawa.
Często się widujecie?
Jak ojciec z synem, cały czas.
Ma świadomość, że jego tata jest jednym z najpopularniejszych aktorów w Polsce?
Ma, ale nie ma to dla niego znaczenia.
Gdzie Pan się widzi za pięć lat?
Nie wiem. żyję tu i teraz. Oczywiście, mam jakieś plany, ale one są tylko planami. Zobaczymy, co przyniesie mi los.
Wywiad ukazał się w najnowszym numerze dwutygodnika "Show". 02/2025.