Wywiad

Ewa Bem: "Czasem szczęście jest już wtedy, gdy nie dzieje się nic złego”

Ewa Bem: "Czasem szczęście jest już wtedy, gdy nie dzieje się nic złego”
Fot. AKPA

Los dał jej talent, sukces, miłość, ale zabrał córkę. Od tej chwili Ewa Bem nie udzielała wywiadów, odwołała koncerty, uciekła od świata. Niedawno wróciła do nas. Nagrała płytę "Ewa Bem – Live", koncertuje, choć przyznaje, że emocjonalnie jest to trudne. Zmieniło się jej życie, ale też definicja szczęścia. Co daje jej otuchę? W czym znajduje sens?

Nazywano ją damą polskiego jazzu. Jej piosenki "Żyj kolorowo", "Gram o wszystko" czy "Moje serce to jest muzyk" stały się przebojami. Znalazła miłość – po rozwodzie spotkała Ryszarda Sibilskiego, z którym od 40 lat tworzy dobry związek. Był troskliwym ojcem dla jej córki Pameli i ich wspólnego dziecka, Gabrysi. Przez lata tworzyli we czwórkę kochającą się rodzinę, która z czasem się powiększyła. Pamela wyszła za mąż, Ewa Bem została babcią. W 2015 roku na rodzinę spadł cios – lekarze zdiagnozowali u Pameli glejaka, guza mózgu, z którym jeszcze nikomu nie udało się wygrać. Starsza córka piosenkarki miała wtedy 37 lat i była w pierwszych miesiącach ciąży. Urodziła córkę, ale w październiku 2017 roku zmarła. Ewa Bem do dziś przeżywa tę stratę, ale mówi też: „Trzeba żyć!”. Jak rozumie swój przekaz, pokazała na Ladies’ Jazz Festival, podczas wyjątkowego koncertu, zorganizowanego na 50-lecie jej kariery.

Ewa Bem wspomina swoje dzieciństwo

Twój STYL: Pani ma pogodny uśmiech...

Ewa Bem: Jestem z natury pogodna i lubię życie ze wszystkimi jego barwami. Stąd moje Żyj kolorowo! Źródłem pogody ducha, ale też siły, był mój dom rodzinny. Zahartował mnie.

Tak mówią czasem dzieci z domów, w których nie działo się dobrze.

U mnie działo się dobrze, ale do czasu. To był dom artystyczny. Kochana babcia Felicja miała trzy siostry i brata. O ile pamiętam, wszyscy grali na fortepianie i śpiewali. Moja rodzina długo mieszkała w Berlinie, rozmawiali biegle po niemiecku, do tego francuski i angielski. Babcia do końca swoich dni, sumując codzienne sprawunki, liczyła po niemiecku. Zawsze mnie zachwycało, gdy słyszałam jej: sechs und dreizig, drei und siebzig… Babcia Felicja była konkretna i bardzo opanowana, za to moja mama miała wielką wyobraźnię  i poczucie humoru. Kiedy wybudowano Pałac Kultury i Nauki, oznajmiła mi, że... to własność naszej rodziny. Uwierzyłam. Gdy zabrała mnie i braci na wycieczkę do pałacu, wchodziłam jak do siebie. Zapytałam tylko, dlaczego po naszych pokojach chodzą ludzie. Powiedziała, że pozwalamy im zwiedzać. Ojciec był pianistą. Miał styl, charme, panie omdlewały na jego widok, a on nie pozostawał obojętny. Miałam siedem lat, gdy odszedł do innej kobiety. Tuż przed Wielkanocą, pamiętam doskonale, mama płakała w łazience. Napisałam dla ojca karteczkę: „Możesz mnie nie lubić, ale ja cię już nie kocham”, i położyłam na podłodze. Wyobrażałam sobie, że ją zauważy, podniesie, przeczyta, opamięta się i zostanie. A on przeszedł nad karteczką i zamknął za sobą drzwi.

Po jego odejściu urok beztroskiego dzieciństwa prysnął?

Mama okupiła to depresją. Miała 32 lata, była piękną dziewczyną z rudymi włosami do pasa i trójką dzieci na utrzymaniu. Najbardziej bolało mnie, że ojciec zabrał fortepian, bo uczyliśmy się na nim grać, mieliśmy prywatne lekcje. Mama łapała się wszystkiego, by zarobić na życie – sprzątała, szyła, szydełkowała. Robiła nawet na drutach filcowe i wełniane figurki. Pamiętam, że często przerabiała ubrania – ze starszego brata na młodszego albo swoje rzeczy na mnie.

To musiało być trudne, wcześniej miała pani pałac na własność…

Najbardziej wstydziłam się tego, że mama występowała o zapomogi w szkole. Brat, zapalony piłkarz, jechał kiedyś na zgrupowanie zimą. Mama poprosiła o zapomogę, by kupić mu ciepły sweter. I to ja musiałam zanieść podanie do sekretariatu. Spore upokorzenie! Do dziś pamiętam ten sweter – z półgolfem, w grube warkocze, w przydymionym niebieskim kolorze. Gdy brat wrócił ze zgrupowania bez swetra, bo ktoś mu w szatni ukradł, mama wypisała go z drużyny. Dla niego to był dramat, kochał grać w piłkę. Pamiętam też, że zazdrościłam dostatku koleżankom z klasy. U jednej stała na stole kryształowa patera wypełniona ptasim mleczkiem. Nie mogłam pojąć: „Jak to możliwe, że wciąż jest pełna?”. U innej zawsze było masło w lodówce. To był nie lada rarytas w naszym domu. W takich warunkach człowiek uczy się, że w życiu coś może być dane, a potem odebrane. I że trzeba o siebie zawalczyć. Obserwowałam, jak babcia i mama codziennie brały się za bary z życiem. To był mój wzorzec. Wszystko to się przydało, gdy po latach musiałam udźwignąć coś, co wydaje się nie do udźwignięcia – śmierć dziecka.

 

 

Ewa Bem o chorobie i śmierci córki Pameli

Jak zareagowała pani na wiadomość o nieuleczalnej chorobie córki?

Nie docierało do mnie, że z glejakiem nie można wygrać. Gdy poznaliśmy diagnozę, nie pojmowałam znaczenia słów wypowiadanych przez lekarzy. Nie dopuszczałam myśli, że to naprawdę może być choroba śmiertelna. Gdy córka odeszła, przeżyliśmy kolejne etapy żałoby. Niedowierzanie, żal, rozpacz, złość, a nawet wściekłość… W końcu przyszło też poczucie ulgi, że Melunia już nie będzie cierpiała. Krótką chwilę miałam nadzieję, że i dla mnie cierpienie się skończy.

A tak się nie stało?

Nie. Przez pierwsze trzy tygodnie po pogrzebie narzucono mi sztywny harmonogram dnia i słusznie, bo bez tego psychicznie bym się rozpadła. Zamieszkałam wtedy z dala od domu, w którym wszystko było dla mnie Pamelą – każdy przedmiot, powietrze. W tym domu odeszła. W tym domu ostatni raz mogłam ją tulić. Przez dwa lata od jej odejścia udawałam, że żyję. Przepychałam dzień za dniem. Funkcjonowałam głównie dzięki lekom, pomocy psychiatry, potem psychoterapeuty. I ukochanej rodziny. Aż zrozumiałam, że świat istnieje, życie toczy się dalej, tylko już bez niej. Wciąż było trudno, choć już inaczej. Nie mogłam słuchać muzyki, oglądać telewizji, czytać książek, nawet nie gotowałam. Czułam się tak, jakbym chodziła po linie zawieszonej między życiem i nieżyciem. Chwilami myślałam, że fajnie byłoby spaść, bo mogłabym być znów z Pamelą. Szukałam w szafach jej zapachu, do dziś mam schowane jej mydełko... jest jak relikwia. Pamiętam, jak pachniały jej piękne, czarne, lśniące włosy. Ile razy się spotkałyśmy, przeważnie były mokre, bo Pamela zaraz po prysznicu i bez suszenia biegła do pracy w TVN-ie. Mam mnóstwo jej zdjęć z ostatniego czasu choroby, która tak ją zmieniła. Trudno to zrozumieć, ale chętniej sięgam po te zdjęcia niż takie, na których była piękna. Nikomu tego dotąd nie mówiłam...

Pamela była mamą. Patrząc na wnuki, myśli pani: non omnis moriar?

Gdy spodziewam się wnuków, a bywają u nas co weekend, staję przed pięknym portretem córki i mówię: „Pamelko, dzieciaki dzisiaj przyjadą”. A zaraz potem myślę: „Jezu, wszystko bym dała, żeby dzieci mogły się do niej przytulić! Tylko przytulić...”. Ale ten obraz nie napełnia mnie już rozpaczą, jak dawniej. Pojawia się, jest, znika. Czasem przyglądam się wnukom i widzę w nich córkę. Siedmioletni Tomek ma po niej wrażliwość, o rok młodsza Basia, podobnie jak Pamelka, ze wszystkiego się cieszy. Wydaje mi się, że Tomek trochę pamięta mamę. Basia na pewno nie, chociaż Melunia jeszcze przez krótki czas cieszyła się obojgiem. Wnuki wiedzą, że Pamela była ich mamą, że chorowała, że kochała je nad życie, wszędzie pełno jej zdjęć i często ją wspominamy. Chciałabym opowiedzieć im o niej więcej jako o niezwykłym człowieku, którym była, ale czekam na czas, kiedy Tomek i Basia będą na tyle duzi i dojrzali, by to zrozumieć.

Ewa Bem: "W pionie trzyma mnie dzisiaj również poczucie obowiązku"

Czas leczy rany?

Nie. To banał. Dziś wiem, że takiej rany nic nie uleczy. Ale przyjęłam do wiadomości, że można nauczyć się z nią żyć. Sprawić, by cierpienie i tęsknota nie definiowały wszystkiego wokół. Trzeba iść dalej. W pionie trzyma mnie dzisiaj również poczucie obowiązku. Mam je głęboko zakodowane. Świadomość tego, że jest młodsza córka i wnuki, pomaga patrzeć w przyszłość. Jeszcze niedawno nie dopuszczałam myśli, że jakaś kobieta mogłaby zająć miejsce mojej córki u boku zięcia. Dziś moje myślenie się zmienia.

Czesław Miłosz napisał: „Jest taka granica cierpienia, za którą się uśmiech pogodny zaczyna”. Pamięta pani chwilę, gdy pierwszy raz po tamtej tragedii pani się uśmiechnęła?

Chyba właśnie jestem na tym etapie. Wnuki wywołują we mnie ten uśmiech. Dają tyle radości, że wraca mi chęć do życia. Mówię sobie, że żyje się dla miłości. A jej jest wciąż sporo wokół mnie. Mój mąż – już 40 lat jesteśmy razem! – był i jest wspaniałym tatą, partnerem, a dziś również nadzwyczajnym dziadkiem. To wiele dla mnie znaczy.

 

 

Ewa Bem o powrocie na scenę: "Bałam się wszystkiego"

Kiedyś powiedziała pani, że wróci na scenę, gdy Pamela da znak. Otrzymała go pani?

Po śmierci córki zamówiliśmy jej olejny portret. Wisi w salonie. A ja mam taki poranny rytuał, że gdy wstanę, podchodzę do tego portretu i mówię: „dzień dobry”, patrząc Pameli w oczy. Przepiękne, czarne, o głębokim, mądrym spojrzeniu. Bije z nich niesamowite ciepło. Długo liczyłam, że w tych jej oczach dojrzę jakąś wiadomość. Aż w końcu dotarło do mnie, że z jej portretu płynie do mnie spokój, jakby Pamela chciała mi powiedzieć: Mamo, ja odeszłam, ale wy jesteście. Żyj więc dalej. Wróć na scenę. Będę obok. Uznałam to uczucie za znak...

 
 
 
 
 
Wyświetl ten post na Instagramie
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

Post udostępniony przez Dwójka Polskie Radio (@dwojka_polskieradio)

Powrót do życia artystycznego po latach przerwy i tak tragicznych doświadczeniach musiał być trudny.

Najbardziej przeżyłam pierwszy występ, na Ladies’ Jazz Festival. Kontakt z publicznością po kilku latach życia na uboczu był wyzwaniem. Terapeutka przygotowywała mnie do wyjścia na scenę. Bałam się wszystkiego, ogromu emocji, spotkania z muzykami i ludźmi na widowni. Miałam obawy, że to za dużo na moje poharatane serce. Ale dałam radę. Natchnęło mnie to pozytywną energią: zostałam wspaniale przyjęta, jakby ludzie się za mną stęsknili. To dużo dla mnie znaczy. Nie spodziewam się, że kiedykolwiek będę w pełni szczęśliwa. Ale... co to właściwie oznacza – być szczęśliwym? Przyjmujemy, że to rodzaj beztroski, radości, euforii w chwili, gdy odnosimy sukces. Dziś myślę, że warto zmienić definicję szczęścia i mniej po nim oczekiwać. Powiedziałam wczoraj Gabrysi, naszej młodszej córce: „Czasem szczęście jest już wtedy, gdy nie dzieje się nic złego”. I taką definicję chcę przyjąć. Nie zmienię przeszłości, jest jak tatuaż – zostanie ze mną. Nie wiem też, co się wydarzy. Dlatego cieszę się tą chwilą: miłą rozmową, pyszną herbatą.

Ewa Bem: "Pamela była dla Gabrysi najlepszą siostrą, przyjaciółką"

Gabrysia też uporała się z odejściem starszej siostry?

Gabrysia jest mądra i wrażliwa. Czuje i widzi więcej i głębiej niż inni. Myślę, że odkryła, tak jak ja, że ci, których kochamy, nigdy w pełni nie odchodzą. Są z nami, bo są w nas. To pocieszające. Ja miałam 45 lat, a Pamela 17, gdy urodziła się Gabrysia. I chociaż dzieliła je duża różnica wieku, stały się nierozłączne. Kiedy szłyśmy na spacer we trójkę, z Gabisią w wózku, większość ludzi myślała, że to mama i babcia bobasa. Nie powiem, żeby to było dla mnie szczególnie miłe. Pamela była dla Gabrysi najlepszą siostrą, przyjaciółką. Chodziła z nią do piaskownicy, na huśtawki, a potem nawet na szkolne zebrania. Były jak dwie rękawiczki. Kiedy Pamela zachorowała, Gabrysia studiowała w Londynie. Jej pierwszą pracą animacyjną był film o siostrze – Queen of the Forest. Dostała za niego kilka nagród na świecie. Od 40 lat mamy domek na Mazurach. Pamelka kochała to miejsce i rzeczywiście była królową lasu. Potem wciągnęła w leśne wyprawy Gabrysię, a ona w swoim filmie pokazała, jak cudownie wyglądało życie sióstr w otoczeniu tego lasu. Teraz Gabrysia żyje w Nowym Jorku, wokół wieżowce... Pytam ją czasem: „Jak wy tam będziecie, ze sobą rozmawiać?”. A ona mi odpowiada, że jakoś sobie z tym poradzą. I nie wiem, jak one ze sobą rozmawiają, ale rozmawiają na pewno. I ta świadomość też dodaje mi sił.

Kim jest Ewa Bem?

Ewa Bem - ur. 23 lutego 1951 r. polska wokalistka jazzowa. Autorka tekstów piosenek. Poza jazzem tworzy również muzykę pop oraz blues. Uznawana za "pierwszą damę polskiego jazzu".

Do jej najpopularniejszych utworów należą: "Moje serce to jest muzyk", "Żyj kolorowo", "Pomidory", "Gram o wszystko" czy "Wyszłam za mąż zaraz wracam".

W swojej karierze współpracowała między innymi z: Andrzejem Jagodzińskim, Markiem Blizińskim czy Janem Wróblewskim. Koncertowała na całym świecie.

Po śmierci córki Pameli w listopadzie 2017 roku odwołała wszystkie zaplanowane występy, a następnie ogłosiła zakończenie kariery. W czerwcu 2021 zdecydowała, że wraca na scenę, a w lipcu obchodziła 50-lecie pracy artystycznej. Później wydała utwór "Wyrzeźbiłam twoją twarz w powietrzu", który zapowiadał album koncertowy "Live".

 

 

Tekst ukazał się w magazynie Twój STYL nr 11/2021
Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również