Można spytać psychologa lub... spróbować własnych sposobów. Grunt to siła przekonywania, którą mają przecież wszystkie kobiety.
Jak wyobrażacie sobie stereotyp mężczyzny pod pięćdziesiątkę? Na pewno jest łysy i otyły, zaczyna chorować na serce, cierpi z powodu „kryzysu wieku średniego”, siedzi przed telewizorem z piwem w ręku i papierosem. Do tego pewnie dołożymy kiepskie odżywianie (Polak lubi czipsy i kebab) oraz marnotrawienie czasu na oglądanie meczów piłkarskich lub skoków narciarskich w telewizji. Skonfrontujmy stereotyp z rzeczywistością 2020? Cóż, mężczyźni mają swoje pasje – biegają maratony, jeżdżą rowerami na długich dystansach, ćwiczą pływanie, triathlon czy wspinaczkę na ściance. Trudno ocenić, ilu „tradycjonalistów” wciąż wybiera zaleganie przed telewizorem i czy tych jest więcej. Zastanówmy się raczej, skąd biorą się opory przed zmianą trybu życia? U niektórych z przemęczenia (coraz częściej pracujemy na kilku etatach), ale bywa też, że czasem po prostu brakuje pomysłu. Tu upatruję pola do popisu dla pań – żon, partnerek, przyjaciółek. Mężczyznę naprawdę można ruszyć z „posad”. Z własnego punktu widzenia proponuję, żeby robić to umiejętnie – przekonywać przede wszystkim...
Mężczyzna umiera, gdy ma 37 stopni. Taki żart pewnie znacie, prawda? Ja jednak ten tekst piszę z perspektywy świadomego faceta, który chodzi na okresowe badania i kontroluje swoje zdrowie. Mam 51 lat i sprawdziłem wszystko, co w tym wieku sprawdzić powinienem. Jaką miałem motywację? Brutalnie, ale boję się śmierci. Gdy na raka jelita grubego zmarł mój kolega, bez gadania zrobiłem kolonoskopię. Badania musimy mieć we krwi – diagnostyka jest niezwykle ważna. Do tego przekonała mnie żona. Po prostu zostawiła ulotkę informacyjną „Sprawdź zdrowie!”. Przeczytałem przy śniadaniu. Potem sięgnąłem po telefon.
Nordic walking. Rowery. Kajaki – latem. Pływanie. Badminton. Tenis. Windsurfing. Albo całkiem zwyczajne spacery. Wszystko to można robić wspólnie, czerpiąc podwójną przyjemność. Po pierwsze ruszamy się, po drugie – spędzamy czas ze sobą, wzmacniając więź i związek. Sport nie musi być wyczynowy, żeby cieszył was oboje! Trzeba tylko zadbać o odpowiednią zachętę. Jeżeli ona nie chce roweru sportowego, on może kupić jej plażowego cruisera (z wygodnym siodełkiem i relaksującą „geometrią” kierownicy) i dostosować tempo do jej jazdy. Ona, żeby mąż się nie znudzi, wymyśli ciekawy pretekst rowerowej wyprawy – choćby wypad na kufelek piwa. Jeden jeszcze nikomu nie zaszkodził, zwłaszcza latem (piwo działa regenerująco na tkanki, podkreślam – w niewielkiej ilości).
Kup mu pulsometr i sportowy zegarek. Pytaj o wyniki, zachęcaj do większego wysiłku i twardo przypominaj, że musi się ruszać, bo „przecież w ciebie zainwestowałam”. Takie podejście sprawi, że wsiądzie na rowerek treningowy, zejdzie do domowej siłowni, sięgnie po kijki do nordic walkingu i z czasem zamiast jechać na zakupy samochodem, pójdzie na piechotę lub pojedzie rowerem. Dla świętego spokoju, a potem – bo wejdzie mu w krew.
Całe życie to kompromisy. W związku musimy sobie ustępować (bez względu na to, czy jest mniej, czy bardziej legalny), ale w niektórych kwestiach – trzeba zrozumieć pasje. Weźmy przykład żeglarstwa. To drogi sport – ktoś od razu się włączy. Tak i nie – odpowiem. Wszystko zależy od tego, czy chcemy żeglować na Karaibach, czy pływać skromniej, w chłodniejszych wodach i przy bez wątpienia gorszej pogodzie, ale za to robić to częściej. Jacht morski jest drogi. Ten na śródlądzie także, choć modele używane są znacznie tańsze. W praktyce dobry jacht (nie wymagający ogromnych zastrzyków finansowych w remont) da się kupić za około 6-10 tysięcy złotych. Tyle, ile rower górski średniej klasy! Wiadomo, że trzeba doliczyć do tych kosztów tzw. portowanie i zimowanie łódki, ale koszty naprawdę nie muszą iść w dziesiątki tysięcy. W dodatku żeglowanie można uprawiać nie tylko na Mazurach – Warszawa ma swoje Zegrze, Łódź – Zalew Sulejowski, zaś na Śląsku są sztuczne jeziora, gdzie zawsze da się z przyjemnością halsować. Żeglarstwo jest o tyle fantastycznym przykładem do tekstu o „ruszeniu mężczyzny sprzed telewizora”, bo angażuje wszystkie partie mięśni. Pisząc wprost – wymaga pracy mięśni, od postawienia żagli przez wyjście z portu po trzymanie szotów czy talii w ręku. To świetna gimnastyka również po sezonie, gdy trzeba dokonać drobnych napraw lub coś poprawić, zwłaszcza, że mężczyźni mają zmysł majsterkowania i uwielbiają takie wyzwania. Warunek? Żona, partnerka, przyjaciółka musi zrozumieć wydatek. Własna łódź jest o niebo lepsza niż łódka wynajmowana. Z kilku powodów. Będzie bez wątpienia niższej klasy, ale za to zawsze pod ręką (przypominam, że dystans Warszawa-Zegrze da się pokonać samochodem w 40 minut, pływanie jest możliwe nawet po pracy). Dlatego ewentualne wymówki w stylu „Popływam w weekend, bo dziś nie mam czasu” tracą sens.