W kolejnej części nowego cyklu twojstyl.pl "Jak wydaję pieniądze?" zaglądamy do portfela 47-letniej pracownicy działu marketingu dużej drogerii, która ma dwie córki, płaci za opiekę nad młodszą i... ledwo wiąże koniec z końcem.
Imię: Sylwia
Zawód: Pracownica Działu Marketingu
Branża: Drogeria
Wiek: 41 lat
Wykształcenie: Wyższe
Miejsce zamieszkania: Okolice Warszawy
Pensja miesięczna: 8500 zł netto
Pensja męża: 9000 zł netto (zarządza projektami informatycznymi w średniej wielkości firmie polskiej)
Dodatek: 800 plus na każde dziecko
Majątek: mieszkanie 90 mkw. w podwarszawskiej miejscowości (obecna wartość ok. 1,2 mln zł), dwa samochody (obecna wartość to ok. 120 tys. zł)
Zadłużenie: Kredyt hipoteczny na mieszkanie (do spłaty zostało 460 000 zł) plus leasing za drugi samochód (1200 zł z ubezpieczeniem),
Każde z nas ma swoje konto plus jedno wspólne, na które co miesiąc przelewamy po 6 tysięcy zł, a z którego opłacamy kredyt, rachunki, szkołę i zajęcia dodatkowe jednej córki, jedzenie, opiekunkę dla drugiej córki. Jeszcze kilka lat temu udało nam się zaoszczędzić miesięcznie ok 1500 zł, z czego większość szła na wakacje. Od dwóch lat nie byliśmy z dziećmi na wczasach, staramy się spędzać czas na działce u rodziców, odwiedzać przyjaciół, a nawet wymieniać się domami. Tak w ubiegłym roku wypożyczyliśmy latem nasz dom znajomym naszych przyjaciół z Kołobrzegu. Oni spędzili z dziećmi wakacje w Warszawie, a my nad morzem w ich domu.
Kredyt hipoteczny: 3300 zł
Opłaty za dom (wywóz śmieci, woda, prąd, gaz): ok 1300 zł
Leasing za samochód: 1200 zł
Opieka medyczna: 500 zł
Zajęcia dodatkowe: 800 zł
Koszt miesięczny paliwa: ok. 1200 zł
Opłaty za telefony: ok. 160 zł
Telewizja Kablowa z Internetem oraz opłata za Netflix i Max: 160 zł
Przedszkole młodszej córki: 1200
Opieka dodatkowa nad młodszą córką: ok. 1100 zł
Szkoła dla starszej córki (wraz z jedzeniem i zajęciami dodatkowymi): ok 3000 zł
Oszczędności: Żyjemy z miesiąca na miesiąc, zostaje nam 500-700 zł. Na czarną godzinę mamy odłożone 10 000 zł.
Jedzenie: 3500 zł
W sumie mamy ok. 13000 zł miesięcznie samych wydatków. Robimy wszystko, by je zmniejszyć. Zamieniliśmy samochód na tańszy, na gaz. Od kolejnego roku starsza córka będzie chodzić do państwowej szkoły. Początkowo wydawało nam się, że damy sobie radę i że będzie mogła skończyć polecaną szkołę prywatną w naszej miejscowości. Niestety opłaty z każdym rokiem są wyższe, a na kolejny rok znowu zapowiedziano podwyżki. Podobno to i tak jednak z tańszych szkół prywatnych w okolicy. Zmiana będzie wymagała dowożenia córki, przynajmniej przez kilka najbliższych lat do Warszawy, ale to i tak wyjdzie taniej. Druga córka, obecnie ma 4 lata, chodzi narazie do niepublicznego przedszkola, ale raczej już nie będzie miała szansy na prywatną edukację. Niestety, przy obecnych cenach szkół (plus obiady, zajęcia dodatkowe, wpisowe) nie damy rady. Może, gdyby zniknął nasz najdroższy koszt czyli kredyt (3300) i opłaty za dom (1300) dalibyśmy radę zadbać o lepszą edukację drugiej córki, ale ona pójdzie do szkoły za dwa lata, a nasz kredyt skończymy spłacać 2040 roku.
Na szczęście mój mąż ma pracę hybrydową, bywa w pracy dwa lub trzy dni w tygodniu, dzięki temu niania do młodszej córki , która odbiera ją w pozostałe dni z przedszkola i zabiera na zajęcia taneczne, jest u nas tylko na pół etatu. Pomaga także w przypadku, gdy męża wzywają w nagłych przypadkach, musi jechać w delegację lub zastąpić kolegę z pracy. Oszczędzamy zatem na niani.
Mąż pracuje w branży, gdzie na szczęście nie musi chodzić w garniturze. Wygodne sneakersy i dżinsy są dobrze widziane, ale nawet te kupujemy na wyprzedażach lub na vinted. Ostatnio upolowałam nawet torbę Chanel. Co jest totalną ironią w mojej sytuacji. Niestety nie inwestujemy w ciuchy nasze, ani naszych dzieci. Na szczęście starsza córka na razie to rozumie i nawet widzi frajdę w chodzeniu po second handach.
Bardzo oszczędnie robimy też zakupy spożywcze, pilnujemy, by nic się nie zmarnowało. Jesteśmy klasycznymi słoikami - kiedy odwiedzamy moich rodziców zawsze bierzemy pyszności, zrobione przez mamę. Wodę pijemy z kranu, lub oligoceńską. Książki i podręczniki odkupuję za grosze od koleżanek córki ze starszych klas.
Zrezygnowaliśmy z dodatkowego angielskiego dla córki - starszej zainstalowaliśmy jej aplikację do nauki języków, z młodszą ćwiczy mąż. Kiedyś mieliśmy karty multisport, ale zrezygnowaliśmy - chodzimy na spacery, ja ćwiczę jogę z YouTubem. Nie płacimy za korepetycje, ani za bilety miesięczne, choć od kolejnego roku córka będzie musiała taki bilet mieć.
Przez ostatnie dwa lata, jak wspominałam, nie mieliśmy klasycznych wakacji. Raz starsza córka pojechała na zieloną szkołę. Z tych resztek jakie nam czasem zostają musi starczyć na dentystę (na szczęście dzieci nie potrzebują aparatów na zęby!), ubezpieczenie, prezenty na urodziny koleżanek i kolegów, kieszonkowe.
Oszczędzamy, niestety, na kulturze. Stałam się mistrzynią w wyszukiwaniu bezpłatnych atrakcji kulturalnych dla dzieci. Jeśli chce się zaplanować wyjście do teatru dla 4 osób, koszt takiej imprezy to około 400 zł. To niestety za dużo. Można oczywiście kupować wejściówki, a nie regularne bilety, ale to oznacza, że siedzi się najczęściej osobno, a czasem na schodach. A to miałoby być rodzinne wyjście.
Z mojej pensji zostaje mi na koncie 1500 zł i z tego muszę opłacić wszystkie kobiece sprawy, takie jak fryzjer, kosmetyczka, manikiur, pedikiur, subskrypcję Storytel, kawy z koleżankami, prezenty dla męża, moje kursy doszkalające, jeśli takie chcę robić. Coraz częściej maluję paznokcie sama. Gorzej idzie mi z farbowaniem włosów, więc na razie jeszcze korzystam z fryzjerki. Mąż sam opłaca swoje treningi wspinaczkowe, wypady z kumplami, prezenty dla mnie. Opłaca też swój Spotify i kilka innych subskrypcji, które są mu potrzebne w pracy, a których nie opłaca pracodawca.
Czasem, jak myślę o naszych pensjach, zastanawia mnie, czy pracujemy tylko po to, by mieszkać w Warszawie? Tu się więcej zarabia, ale o wiele więcej wydaje. Stawiam też sobie pytanie, ile trzeba zarabiać, by pozwolić sobie na spokojne, luźne życie? Kiedy mówię mojej mamie, że mam pensję 8500 na rękę, ta jest zachwycona. A ja ledwo wiążę koniec z końcem. Gdybym była samotna, chyba wróciłabym do rodzinnego Kalisza. Tyle że tam nie miałabym pewnie pracy w marketingu ciekawej firmy. Mama czasem dziwi się, dlaczego tak często proszę ją o pożyczkę. I że dawno nie byliśmy na wakacjach.
W naszych rodzinnych miasteczkach (mąż pochodzi z Kutna) mamy wizerunek ludzi sukcesu, którzy wyjechali do Warszawy i mają pracę z dobrych firmach. I duże mieszkanie. Nie chwalimy się, że brakuje nam na wakacje i taką szkołę dla córki, jaką byśmy chcieli. Nie wiem, czy damy radę długo podtrzymywać mit tych, którym się udało w Warszawie.