Wywiad

Jan Kaczkowski: W filmie "Johnny" pokazana będzie ludzka twarz tego wyjątkowego kapłana

Jan Kaczkowski: W filmie "Johnny" pokazana będzie ludzka twarz tego wyjątkowego kapłana
Ksiądz Jan Kaczkowski
Fot. EastNews

Jan Kaczkowski, bohater filmu "Johnny". Wyjątkowy kapłan o wielkim sercu i poczuciu humoru, ale też bałaganiarz i furiat, który nie bał się mówić, co myśli. Potrafił dogadać się z każdym – profesorem i chłopakiem z poprawczaka. O tym, jak trudno w kinie pokazać człowieka, a nie idealnego bohatera popkultury, rozmawiam z Danielem Jaroszkiem, reżyserem filmu.

Twój STYL: Czy Jan Kaczkowski rzeczywiście tak źle jeździł samochodem jak w twoim filmie?

Daniel Jaroszek: Fatalnie. Znajomi i rodzina, z którymi rozmawiałem przed rozpoczęciem zdjęć, mówili, że nawet gorzej. Naciskałem, żeby powiedzieli coś, co Kaczkowskiego odczaruje. „Przeklinał. Palił papierosy. Boże, jak on źle jeździł samochodem! Ale kochał i jeździł do końca”, mówili. Specyficzna jazda wynikała z tego, że prowadził jedną ręką. Nieoczekiwanie zmieniał pasy, gwałtownie omijał dziury, prawie wpadał pod tira jadącego z naprzeciwka. Ludzie bali się z nim jeździć. Szczególnie wolontariusze. Kiedy ksiądz Jan miał jakieś spotkania i potrzebował towarzystwa, każdy się bał, że padnie na niego.

Jego słaby wzrok też nie pomagał…

Na pewno! Minus 13 dioptrii!

Odczarować Jana Kaczkowskiego nie było łatwo. Z książek czy wywiadów wyłania się postać doskonała – dobry, mądry, wszystkich kochał. A wiadomo, że takich ludzi nie ma… Poza tym film musiała zaakceptować rodzina.

Kolaudacje (oglądanie pierwszej wersji filmu powiązane z dyskusją, red.) z rodziną były najtrudniejsze. Jeździliśmy tam z duszą na ramieniu. W domu państwa Kaczkowskich pamięć o Janie jest ważna. Jego pokój jest w stanie nienaruszonym, jak w muzeum, pozornie wiele się można z niego dowiedzieć. Jednak najwięcej informacji o tym, jaki naprawdę był Jan, otrzymałem od Gosi Kaczkowskiej, żony Filipa, brata Jana. Była lekarką paliatywną w założonym przez księdza hospicjum, a potem do końca nim się opiekowała. Opowiadała, że był furiatem i miał swoje słabości – do dobrego jedzenia, do alkoholu. Lubił wypić piwo z chłopakami. Sporo „smaczków” usłyszałem też od Anki Labudy, obecnej dyrektorki hospicjum. Przyjaźnili się, choć żyli jak pies z kotem. Kłócili się, krzyczeli na siebie, ich wizje hospicjum się różniły. Anka zdradziła, że Jan był bałaganiarzem. Skupiał się na idei, wszystko inne było na drugim planie. Ciekawe, bo w domu państwa Kaczkowskich jest nieskazitelny porządek. A w pokoju Jana? Wszystko wszędzie. Tysiąc szpargałów, książek, porozrzucane. Miał swój pokój i u rodziców, i w hospicjum, ale do tego drugiego wpuszczał tylko Patryka, który przynosił mu jedzenie.

Patryk, drugi bohater filmu "Johnny", to postać prawdziwa.

Istnieje, ma troje dzieci, żonę – tę samą, którą spotkał w hospicjum, prowadzi dwie restauracje na Wybrzeżu. Ale kiedy Jan go poznał, Patryk Galewski był chuliganem najgorszego sortu. Od 12. roku życia więcej czasu spędził w poprawczakach niż na wolności. Kradł, miał na koncie rozboje, handlował narkotykami, był uzależniony od amfetaminy. Trafił do hospicjum na resocjalizację w ramach prac społecznych. Chciał się przez nie prześlizgnąć. Tutaj też kradł, uciekał, ale Janowi w końcu udało się go przełamać. Zauważył u niego talent kulinarny, pomógł mu go rozwinąć. Patryk jest najlepszym świadectwem, jak działał Jan. Od 15 lat nie bierze narkotyków i nie pije, zdał maturę, zresztą Jan pomagał mu w nauce. Na ręku ma wytatuowanego księdza, który idzie w stronę słońca. Zawdzięcza Janowi nowe życie, jego imię dał synowi. Ich relacja była jeszcze mocniejsza, niż to wynika z filmu.

Ale Patryk nie jest jedynym, którego udało się Janowi uratować.

W filmie pojawia się Pablo, diler narkotyków, który ściga Patryka. Ludzie mówią: przerysowany. A on istnieje i dalej jest dilerem, tylko dzisiaj ma kilka salonów samochodowych na Wybrzeżu! I też wszystko zawdzięcza Janowi. U niego przemiana zaczęła się po tym, jak jego mama trafiła do tego hospicjum. Jeden z podopiecznych Jana, Dominik, jest księdzem, kolejny, Krystian, też chciał nim być, ale zmarł na białaczkę. Wszystko chłopcy z patologicznych rodzin w Pucku. Nie mam pojęcia, co Jan w nich widział.

I jak mógł im zaufać. Przecież był przez nich oszukiwany, okradany.

Na tym również polegała jego niezwykłość. Uważał, że chrześcijaństwo jest po to, by czynić ludzi lepszymi. I że przemiana jednego człowieka jest ważniejsza niż obecność stu wiernych na mszy. Nie mam pojęcia, ilu chłopaków go zawiodło, ale przypuszczam, że było ich więcej niż tych, którym się udało. Nie zniechęcał się. Nazywał ich synkami. Gdy umierał, Patryk zapytał, czy czegoś w życiu żałuje. „Tak. Że nie będę miał dzieci”. Interesujące wyznanie jak na księdza.

Cały wywiad dostępny w październikowym wydaniu "Twojego Stylu".

Okladka TS10_2022

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również