Portret

Juliusz Machulski w wywiadzie dla PANI: "Dziś bardziej niż umiejętności liczy się pewność siebie"

Juliusz Machulski w wywiadzie dla PANI: "Dziś bardziej niż umiejętności liczy się pewność siebie"
Fot. Szymon Szcześniak

Juliusz Machulski, reżyser nieśmiertelnego „Vabanku”, „Seksmisji” i „Kilera”, teraz zadebiutował jako pisarz. „Wiszącą małpę” pisał z widokiem na morze, morze, palmy i skałę Gibraltaru.

Juliusz Machulski - filmy: reżyser o swoich najgłośniejszych tytułach

PANI: Był pan cudownym dzieckiem kina. Mając 28 lat, zrobił pan „Seksmisję”. Film, odbierany jako metafora totalitaryzmu, jest dziś kultowy.

Juliusz Machulski: Seks, humor i polityka. Te trzy elementy plus Jurek Stuhr - musiał być sukces. To był film kręcony pod szczęśliwą gwiazdą. Miałem wtedy swój „moment”. Tylko kino się dla mnie liczyło. Byłem przygotowany do robienia filmów o wiele lepiej niż moi starsi koledzy na roku. W liceum, jak Wielki Gatsby, zapisałem sobie, co chciałbym w życiu zrobić. Do dziś mam ten zeszyt: zdać na reżyserię i jeździć po świecie, koniecznie polecieć do Ameryki. I trzydziestkę świętowałem w Hollywood, gdzie studiowałem na rocznym stypendium Fulbrighta.

Hollywood było ważną przygodą?

Bardzo. Nabrałem jeszcze większego dystansu do tego, co robię. Miałem indywidualny tok studiów, opiekował się mną operator Krzysztof Malkiewicz, profesor w American Film Institute. Oglądałem zaległości filmowe na płytach winylowych, miały lepszą jakość niż VHS, albo siedziałem w bibliotece, czytając książki filmowe. Odkryłem wtedy Williama Goldmana, świetnego scenarzystę, zdobywcę Oscarów za „Butch Cassidy i Sundance Kid” i „Wszyscy ludzie prezydenta”, niewydawaną u nas Orianę Fallaci, Johna Fantego. W szkole był basen, nad którym studentki opalały się nago, jedyne takie miejsce w Los Angeles. Libertyńska młodzież, posthipisowskie zachowania. Sam się do naga nie rozbierałem, bo jednak się wstydziłem się. (śmiech). Jeździłem po festiwalach z „Seksmisją”, zwiedzając całe Stany. Producenci amerykańscy – mniej lub bardziej wiarygodni – robili do mnie podchody, ale nie miałem pomysłu na amerykański film. Wiedziałem, że w Polsce, w Zespole Kadr przebierają nogami, czekając na mój nowy film.

Juliusz Machulski o wcześniejszych nieudanych związkach i żonie Ewie

Dojrzał pan również do założenia rodziny. Do trzech razy sztuka w pana przypadku się sprawdziło.

Po dwóch pierwszych małżeństwach, które były tezą i antytezą, pojawiła się Ewa jako heglowska synteza. W tym roku minie 30 lat, odkąd jesteśmy razem. Od samego początku Ewa i ja wiedzieliśmy dokładnie, czego nie chcemy.

A czego chcieliście?

Poza uczuciem połączyło nas poczucie humoru i dystans do siebie. Potrzeba bycia razem, ale też posiadania własnej przestrzeni. Te 30 lat zleciało szybciej niż poprzednie o wiele krótsze małżeństwa. Pracujemy razem od „Kilera”, czyli ćwierć wieku. Ewa projektuje kostiumy, czasem urządza wnętrza w moich i nie tylko filmach. Za kostiumy do „Samotności w sieci” Witolda Adamka dostała nominację do Orłów. Ma talent. Mam pełne zaufanie do jej pomysłów, które często przerastają moje wyobrażenie o postaci. Aktorzy lubią z nią pracować. Ewa z wykształcenia jest psychologiem i pedagogiem, więc dobrze trafia w psychologię postaci. Robert Więckiewicz mawia do niej: „Możesz mnie ubrać, jak chcesz”. W „Kołysance” wymyśliła, by wampiry ubierały się poza czasem, i scena muzykowania jest inkrustowaniem obrazu „Las meninas” Velazqueza. Ewa jest zawsze na planie, często ma więc pomysły na rozwiązanie konkretnej sceny, dialogu. „Kiler, 300 dolarów? Ochujałeś? Co ja sobie za to kupię? Waciki?”. Te waciki są jej. Podobnie jak słowa piosenki otwierającej „Matki, żony i kochanki”.

Juliusz Machulski opowiada o córce Marii 

Ma pan piękną córkę.

Jest piękna, inteligentna i zdolna. To Marysia zaprojektowała okładkę „Wiszącej małpy”. Jest ilustratorką. Po skończeniu grafiki wydawniczej na ASP w Warszawie pojechała na stypendium do Paryża. Chodziła po wydawnictwach z teczką. Patrzyli zdziwieni, bo tak się nie robi, nie przychodzi się z ulicy, trzeba umówić się na spotkanie, ale kiedy zobaczyli jej prace, postanowili zrobić wyjątek i ją zatrudnili. To bardzo delikatny człowiek, ale w sprawach zawodowych jest twarda i wie, czego chce. Dziś świetnie daje sobie radę w zawodzie. Ma za sobą ilustracje do „Time Magazine”, „Washington Post”, „LA Times”. Życie to ciąg zdarzeń, jedno wynika z drugiego.

Też tak uważam…

Kocham Francję, bo mój ojciec ją kochał. Kiedy Marysia poszła do liceum, zapytała: „Jaki język mam wybrać, niemiecki czy francuski?”. „W niemieckim ci nie pomogę, we francuskim tak”, mówię. W ten sposób i ona zaczęła swoją przygodę z Francją. Moj przyjaciel, francuski producent, z którym robiłem „VIP” i „Szwadron”, miał w Paryżu studio do wynajęcia. Zadzwoniłem do niego: „Eric, szukam dla córki mieszkania”. Akurat się zwolniło. Marysia tam zamieszkała z pieskiem. Któregoś wieczoru poszła z nim na spacer, podeszła do niej grupa chłopaków. Zaczęli rozmawiać. Któryś z nich miał psa tej samej rasy. A jeden stał z boku i tylko na nią patrzył. Okazało się, że mieszka piętro wyżej. Zakochał się na zabój. Po tygodniu powiedział: „Ty będziesz moją żoną”, co trochę ją wystraszyło, ale Arnaud dopiął swego. Dwa lata później ślub odbył w średniowiecznym kościołku w Bretanii nad brzegiem Atlantyku.

Piękna historia. Filmowa.

Z Hiszpanii ma pan bliżej do wnuków i córki. Zawsze czułem się w Hiszpanii tak, jakbym w poprzednim życiu tam się urodził. Ale wybraliśmy ten kraj przede wszystkim z powodu polskiej zimy. Od dwóch lat pomieszkujemy w Andaluzji, między górami a morzem. Swoją „Wiszącą małpę” pisałem z widokiem na morze, palmy i skałę Gibraltaru.

Juliusz Machulski - filmy to nie wszystko. Reżyser opowiada o swojej najnowszej książce

Zazdroszczę. Co łączy reżysera i pisarza?

Zarozumialstwo. Trzeba mieć dość wybujałe ego, żeby pomyśleć, że to, co się robi, wyjdzie dobrze i kogoś zainteresuje. Kiedy film odnosi sukces, jest to sukces całej ekipy. Kiedy okazuje się klapą, to wina reżysera. Wszystko odbywa się w światłach rampy. Pisarz chowa się za tym, co napisał. Ma nad książką większą kontrolę. Pisanie to samotne przedsięwzięcie, co mi odpowiada, bo jestem introwertykiem. Byłem ciekaw, czy potrafię napisać pełnokrwistą powieść, kryminał. I okazało się, że sprawiło mi to dużo więcej satysfakcji, niż się spodziewałem. Przypuszczam, że grafomani myślą podobnie.

Wielcy pisarze również. Nie jest pan ani zarozumiały, ani arogancki, to rzadkie w artystycznym środowisku.

Na świecie skromność w tym zawodzie to standard. Gdy się nie ma kompleksów, nie trzeba niczego nadrabiać pokrzykiwaniem na ludzi. Problemy mają zakompleksieni, co widać choćby po rządzących nami. To nasza słowiańsko-sowiecka mania wielkości połączona z kompleksem niższości. Dziś to się trochę zmienia. Młodsi koledzy filmowcy kompletnie nie mają kompleksów i zahamowań. Robią wrażenie, że wszystko wiedzą i wszystko umieją. Trochę im zazdroszczę, bo mnie ciągle się wydaje, że muszę się uczyć. Ale widocznie to jest znak czasu: bardziej niż umiejętności liczy się dziś pewność siebie. 

Cały tekst przeczytacie w najnowszym numerze magazynu PANI

pa_09_001 _OKLADKA Sara_Aniston

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również