Sinead O'Connor nie żyje. Zmarła w wieku 56 lat. Utwór "Nothing Compares 2 U" uczynił z niej gwiazdę. Gwiazdę, która nie zawahała się poświęcić wszystkiego w imię swoich przekonań. Po 30 latach od tych dramatycznych wydarzeń najwyższy czas, by wreszcie oddać jej sprawiedliwość.
Przypominamy tekst Jarosława Topolewskiego opublikowany w styczniowym wydaniu magazynu PANI w 2023 roku.
Spis treści
Sinéad O’Connor wiedziała, że nad jej głową zbierają się czarne chmury, ale nie zdawała sobie jeszcze sprawy z rozmiarów czekającej na nią burzy. 16 października 1992 roku zamierzała wystąpić w nowojorskiej sali Madison Square Garden na koncercie uświetniającym 30-lecie kariery Boba Dylana. Obok niej na scenie mieli pojawić się m.in. George Harrison, Neil Young, Tom Petty, Johnny Cash, Stevie Wonder, Eric Clapton i Lou Reed. Wielkości i legendy. Oni wystąpili. Jej to nie było dane. Wokalistkę przedstawił aktor i piosenkarz Kris Kristofferson: „Jestem dumny, mogąc zapowiedzieć kolejną artystkę, której nazwisko jest synonimem odwagi i uczciwości. Panie i panowie, Sinéad O’Connor”. Choć wszystko, co powiedział było prawdą, gdy 26-letnia dziewczyna w skromnym niebieskim kostiumie pojawiła się na scenie, rozległo się potężne buczenie. Słychać je doskonale na filmie z tego wydarzenia i ten dźwięk sprawia, że do dziś ciarki przechodzą po plecach. Zespół zaczyna grać utwór „I Believe in You” Dylana, ale nie może się przebić przez odgłosy tłumu. Sinéad O’Connor śpiewa zatem fragment „War” Boba Marleya i schodzi ze sceny. Smutku, który było widać w jej oczach, nie można zapomnieć.
Ten sam utwór zaśpiewała 13 dni wcześniej w kultowym programie rozrywkowym amerykańskiej sieci telewizyjnej NBC „Saturday Night Live”. A gdy wybrzmiały słowa zaczerpnięte przez Marleya z mowy cesarza Etiopii Hajle Syllasje, Sinéad O’Connor przedarła zdjęcie Jana Pawła II, które trzymała w dłoniach, mówiąc: „Walczcie z prawdziwym wrogiem”. W Madison Square Garden towarzyszyło jej buczenie, w studiu „Saturday Night Live” zapadła głucha cisza. Wokalistka wspomina:
W korytarzach, które mijałam w drodze do wyjścia, nigdzie nie było żywego ducha. Wszystkie drzwi zamknięte. Ludzie zniknęli. Tak samo zniknął mój menedżer. Zamknął się w pokoju hotelowym na trzy dni i wyłączył telefon.
Gdy wyszła ze studia, dwóch młodych mężczyzn obrzuciło ją jajkami. Wkrótce dowiedziała się, że do końca życia nie ma do NBC wstępu. Co było stosunkowo łagodną karą, bo inni nie byli tak wyrozumiali. Sinéad O’Connor i jej ekipa otrzymywali tysiące listów z groźbami śmierci. A na nowojorskim Times Square buldożer miażdżył jej płyty. „Ona jest diabłem”, głosiły nagłówki amerykańskich gazet. Show-biznes też się za nią nie ujął. Niezbyt miło żartowała z niej Madonna, a aktor Joe Pesci w przygotowanym naprędce monologu zapewniał, że dałby jej niezłego klapsa. Chęć uderzenia Sinéad O’Connor deklarował też trzykrotny rozwodnik Frank Sinatra. Ciekawe, co go powstrzymało? Miał przecież spore doświadczenie w biciu kobiet. Ale damski bokser nie był wtedy dla nikogo problemem, problemem była Sinéad O’Connor.
Mało kogo interesowało, czego tak naprawdę dotyczyło dramatyczne wystąpienie Sinéad O’Connor. A dotyczyło przypadków instytucjonalnego ukrywania pedofilii przez Kościół katolicki. „Ona była wykorzystywana w dzieciństwie? Jeśli tak, to słusznie”, krzyczała w studiu telewizyjnym pewna znana dyskutantka. Wobec niewiarygodnej podłości swej wypowiedzi zasługuje, by pozostać bezimienną. Dlaczego Sinéad O’Connor zdecydowała się narazić karierę, by zabrać głos w tej sprawie?
Dziś wiemy, że przyczyna zaangażowania wokalistki w losy Kościoła katolickiego była najgłębiej osobista. Tą przyczyną była jej matka, którą lata później opisała jako „sadystkę i pedofilkę”.
Rodzice rozwiedli się, kiedy byłam mała. Moja matka była agresorką. Psychologicznie, fizycznie, duchowo. Była bestią.
"Gdy miałam kilka lat, przez prawie dwa tygodnie nie chciała mnie wpuścić do domu. Spałam w ogrodzie, co wieczór patrząc, jak gasną kolejne okna. Kto sprawił jednak, że taka się stała? Moją matkę stworzył Kościół. Jej matkę też stworzył Kościół. I matkę matki. W Irlandii nic się nie zmienia. Kobiety wciąż są tresowane - wspominała Sinéad w poruszającym filmie „Nothing Compares" (2022) w reżyserii Kathryn Ferguson. „Mój kraj jest jak wykorzystywane dziecko”, dodawała.
Już jako dziecko miała anielski głos, którym czarowała na niejednej mszy. Choć wiernych niepokoiło, jak łatwo potrafi przejść od szeptu do krzyku. A krzyczeć lubiła najbardziej.
Gdy dorastałam, nie było terapii. Dlatego wybrałam muzykę. Nie chciałam być jednak gwiazdą popu. Chciałam krzyczeć - opowiadała.
Kariera spadła na nią niespodziewanie. Jej debiutancka płyta z 1987 roku „The Lion and the Cobra” stała się gigantycznym sukcesem. „Nie mogłam zrozumieć, dlaczego ludzie chcą słuchać moich piosenek”, mówiła bez cienia kokieterii. I rzeczywiście nie były to łatwe utwory. Weźmy rzykład singiel „Troy”, o którym mówiła: „To nie piosenka, to testament”. I był on testamentem w istocie, bo jego tekst napisała po śmierci swojej matki. Prawdziwe szaleństwo na punkcie Sinéad O’Connor wywołał jednak dopiero napisany przez Prince’a przebój „Nothing Compares 2 U”.
Ekscytująca była jej muzyka, ekscytujący był jej wizerunek. Wokalistka o dekady wyprzedzała swoje czasy. Była zarazem kobieca i męska, delikatna i twarda. Spojrzenie jej oczu - oczu jelonka Bambi z filmu wytwórni Disneya - miało w sobie niesłychaną delikatność. Ogolona głowa była tematem setek wywiadów. Artystka prowokowała i wywoływała niepewność. Również u mężczyzn z branży. Po pamiętnym występie w „Saturday Night Live” Sinéad O’Connor tłumaczyła:
Myślę, że mają z moim gestem problem, bo jestem kobietą. I to taką niewłaściwą kobietą. Gdybym miała długie włosy, duży biust i szminkę, kazaliby mi się zamknąć i... śpiewać. Kłopot w tym, że mnie niczego kazać nie można.
JAK MOGLIŚMY BYĆ TAK ŚLEPI?
Prawie dziesięć lat po wystąpieniu Sinéad O’Connor dziennikarze „The Boston Globe” publikują serię artykułów opisujących niewiarygodnych rozmiarów aferę pedofilską z udziałem 70 bostońskich duchownych odpowiedzialnych za cierpienie tysięcy ofiar. Ameryka jest w szoku. „Jak mogliśmy być tak ślepi?”, pytają goście telewizji śniadaniowych. W tym czasie Sinéad O’Connor zabiera się do nagrywania płyty z tradycyjnymi, irlandzkimi pieśniami. Nigdy nie odzyskała swojej dawnej pozycji, ale nie żałuje. Wciąż szuka własnej drogi, zdarza jej się zbłądzić, ale ma też małe sukcesy.
Gdy śpiewałam "Nothing Compares 2 U", zawsze myślałam o mojej matce i płakałam. Minęło 30 lat. Dziś już nie płaczę - mówiła z nadzieją.
Na płycie „Bob Dylan. The 30th Anniversary Concert Celebration”, która ukazała się w 1993 roku, po Sinéad O’Connor nie było ani śladu. W edycji z roku 2014 jako ostatnie nagranie dodano jej wersję „I Believe in You” nagraną na porannej próbie. Żałuję, że nie dano Sinéad szansy, by ją zaśpiewała wieczorem.