Aleksandra Woźniak jeszcze niedawno bawiła i wzruszała jako połowa duetu Mama Lama, popularnego kanału na YouTube. Żona pastora, mama trójki dzieci, anglistka, współautorka książki "Mama lama, czyli macierzyństwo i inne przypadłości życiowe", wielbicielka dwujęzyczności, edukacji domowej, fotografii, minimalizmu i artyzmu - tak mówi sama o sobie. Posiadaczka cudownego poczucia humoru, kojącego dystansu, niezwykle mądrego podejścia do życia i macierzyństwa, mistrzyni w dostrzeganiu małych, magicznych chwil codzienności - tak mówimy o Aleksandrze my. Właśnie z tego powodu, razem z Ambasadorką kategorii Mama, Larą Gessler przyznajemy Aleksandrze Woźniak nominację do tytułu Doskonałość Sieci w 2. edycji akcji #poswojemu.
Aleksandra Woźniak – ma 32 lata, żona pastora i autora wielu gier planszowych Łukasza "Wookiego" Woźniaka, mama czwórki dzieci. Z wykształcenia i zawodu anglistka zachwycona fenomenem dwujęzyczności zamierzonej, którą testuje z powodzeniem na własnych dzieciach, a z zamiłowania specjalistka do spraw rozniecania ogniska domowego. Współautorka książki "Mama Lama", ex-youtuberka, przygodna mówczyni. Wychowała się na Mazurach w pastorskim domu wraz z trójką młodszego rodzeństwa. Od zawsze pociągało ją wszystko, co "artystyczne" – od aktorzenia przed kamerą i na przedstawieniach, śpiewu przed mniejszą i większą publiką czy rysunku na płótnie i tablecie graficznym, po homedecor czy spontaniczne murale na ścianach swojego domu.
Czy macierzyństwo może być dobrą zabawą? Pytam, bo obserwując Twój profil i czytając Twoje posty nieraz się zaśmiałam albo chociaż szeroko uśmiechnęłam. Sporo w Twoim spojrzeniu na świat humoru i dystansu.
ALEKSANDRA WOŹNIAK: Czy macierzyństwo może być dobrą zabawą? Na pewno jest w nim element "dobrej zabawy"! Nie każdy dzień jest oczywiście pasmem śmiechu i radosnych zdarzeń, wiadomo, wychowywanie drugiego człowieka i budowanie rodziny w spójną, harmonijną całość to nieraz rozwiązywanie konfliktów, rozmowy, uczenie dyscypliny i popychanie siebie nawzajem ku lepszemu, co nie kojarzy się z "zabawą". Jednak pośród zawirowań codzienności, życie rodzinne to również bardzo dużo fun'u.
Często patrząc na moje dzieci mam wrażenie, że żyję pod jednym dachem z moją ulubioną ekipą imprezową. Pikniki na dywanie, skakanie w dal z kanapy, psikusy, żarciki, głupoty, tańce i totalna swoboda przebywania ze sobą – czego tu nie lubić? Dlatego nie udając, że macierzyństwo to tylko przytulaski i wieczna zabawa, jeśli zachowamy dystans do siebie i do życia w ogóle, istnieje spora szansa, że to całe przedsięwzięcie zwane rodzicielstwem dostarczy nam wiele radości.
W internecie szersza publiczność miała okazję poznać Cię po raz pierwszy za sprawą vloga Mama Lama, który założyłaś z Anną Weber. Wydaje mi się, że w Polsce Wasz pomysł był całkiem przełomowy. Dwie przyjaciółki rozmawiające o blaskach i cieniach macierzyństwa – bez skrępowania, bez tematów tabu i bez napięcia. Skąd wzięła się idea na założenie takiego miejsca? Czułaś, że tworzycie nową przestrzeń?
Tak, myślę, że kanał Mama Lama był dla wielu miejscem szczególnym w internecie. Był wyjściem na kawę, miłą przerwą podczas pracy w domu, z którego tak w rzeczywistości ciężko się wyrwać, rozmową z bliskimi koleżankami, z którymi nie zawsze się zgadzam, ale przynajmniej nie muszę nikogo udawać, bo one również nikogo nie udają. I taki był nasz zamysł. Zakładając kanał nie chciałyśmy występować w roli ekspertów, co to teraz obwieszczą innym, jak mają żyć, ale bardziej dać przestrzeń do złapania dystansu do wszystkiego, co z rodzicielskim życiem związane.
W dzisiejszym świecie mamy dostęp do wszelkich informacji potrzebnych, by podejmować świadome decyzje w procesie wychowywania naszych dzieci. Efektem ubocznym jest jednak presja i napięcie na każdym jego etapie. Czy smoczek jest ok czy nie? Czy ten jest lepszy, czy tamten? Czy jak nie stosuję BLW, KP, tej jednej właściwej techniki przewijania maluszka, to czy to jest ok? Czy wciąż mogę myśleć o sobie jako o dobrej mamie? I ostatecznie zamiast cieszyć się macierzyństwem, mamy stają się chodzącym kłębkiem nerwów. Nasz kanał miał być odwrotnością tego.
Wyświetl ten post na Instagramie.
Na Twoim profilu na Instagramie znalazłam kilka ciekawych macierzyńsko-życiowych lifehacków. Czy są jakieś uniwersalne lifehacki, które pozytywnie i trwale wpłynęły na Twoje macierzyństwo i Ciebie jako mamę? Czy ktoś Ci kiedyś udzielił jakiejś wyjątkowo trafionej rady, którą do dziś stosujesz?
Lifehacki ułatwiają życie, to prawda, ale wydaje mi się, że żadna złota rada nie zastąpi właściwie położonych fundamentów. Kiedy myślę o lifehackach, przychodzi mi na myśl wiele rad, które podpowiedziała mi moje mama – na przykład to, że światem dziecka, które dopiero zaczęło siadać lub raczkować jestem ja i podłoga... więc kiedy dziecko wspina się zrozpaczone na moje nogi, to nie muszę go od razu brać na ręce, ale zejść do jego świata – na podłogę. I dać mu znać, że jestem. To oszczędziło mi wiele frustracji! Lub to żeby w myśli zasady "natura nie lubi próżni", po komunikacie "nie" do dziecka włożyć w to miejsce jakąś pozytywną alternatywę - czyli "nie rysujemy po ścianie, chodź, porysujemy na kartce". Lub kiedy jestem przytłoczona domowym chaosem i ciężko jest mi się wziąć w garść, najlepszym „starterpackiem” jest prysznic, pościelenie łóżek i uprzątnięcie stołu. Wizualnie i psychicznie jest to dobry start.
Jednocześnie najwięcej daje mi fundament Biblii i żywej wiary, którą widziałam w moim rodzinnym domu i która przemienia nasze życie również teraz.
Wiem, że jestem niedoskonałym człowiekiem, który z niedoskonałym człowiekiem u boku wychowuje trójkę niedoskonałych ludzi, ale w Bogu mamy pomoc, ukojenie i mądrość, by zrobić to, jak najlepiej potrafimy. Wiemy, co jest dla nas jako rodziny najważniejsze i wiemy, by w stałym dążeniu do dobrych zmian, okazywać sobie łaskę i miłość przede wszystkim.
Wyświetl ten post na Instagramie.
- Jestem zmęczona social mediami. Jestem zmęczona tym paralelnym światem, który tak bardzo wpływa na ten rzeczywisty, że już nie wiadomo do końca kto kim jest, jaki jest i jaka jest prawda. Jestem zmęczona tym, że patrząc na fajną sytuację mam odruch nagrywania jej na story – to Twoje mocne, ale bardzo prawdziwe słowa, które myślę, że mogą być bliskie wielu osobom tworzącym w mediach społecznościowych. Udało Ci się znaleźć równowagę między światem rzeczywistym a tym, który odnajdujemy w naszych smartfonach?
Media społecznościowe są kolorowe, kuszące i czasem dzieje się w nich więcej niż w realu. Walka o równowagę między życiem w social mediach, a tym rzeczywistym trwa przez cały czas i zdaje się, że świat internetu „zbroi się” coraz mocniej. Jest coraz bardziej szokujący, prowokacyjny, dostępny na każdym kroku, uzależniający i kuszący promocjami. Dla mnie, która średnio raz na dwa tygodnie jest o krok od usunięcia swoich społecznościowych kont ze względu na frustracje związane z "uwiązaniem", jakie czuję, walka o balans to stałe przypominanie sobie tego, co jest w życiu najważniejsze i po co ja w sieci istnieję.
Najważniejsze jest to, jaki dom budujemy w rzeczywistości – a nie to, jak on wygląda w instagramowym kadrze. Ważniejsze jest to, jak mogę praktycznie okazać miłość mojej rodzinie i przyjaciołom, a nie to, ile mojej 'służby' widać w internecie, ważne jest to, kim jestem naprawdę – a nie to, co myślą o mnie inni. Ważne jest to, bym czuła, że to ja panuję nad moim medialnym życiem - a nie algorytmy i statystyki.
W sieci bardzo łatwo jest stworzyć sztuczny obraz siebie, który będzie wyglądał imponująco i pięknie, ale będzie zupełnie nieprawdziwy. Dlatego jeśli coś wrzucam, staram się dawać prawdziwy obraz tego, z czym mierzymy się w naszym życiu, po to, by dać poczucie normalności, zrozumienia, pocieszenia i inspiracji – a nie celebryckiej wyższości.
Co takiego daje internet Tobie, że chcesz być w nim obecna?
Co daje mi internet? Daje mi obraz tego, co się dzieje w społeczeństwie i motywację do tego by, doceniając to co dobre, nie chować głowy w piasek, gdy się z czymś nie zgadzam. Daje też ujście moim myślom, które niezapisane umykają na zawsze.
Jaką jesteś mamą?
Jestem mamą wyluzowaną, wyrozumiałą, konkretną, stale walczącą ze sobą o to, ile powinna sprzątać, a ile spędzać czasu z dziećmi na kanapie. Jestem mamą, która popycha do samodzielności, ale nie umie znieść jęczenia, więc czasami robi za dużo – byleby tego jęczenia uniknąć. Czasami jestem mamą, która się zajeżdża, bo jej się wydawało, że poradzi sobie z tysiącem rzeczy, które sobie zaplanowała, a czasami taką, która siedzi z komórką w ręku 45 minut, bo weszła sprawdzić godzinę, ale wciągnęły ją wnętrzarskie fotki na Instagramie... Jestem mamą, która chce dać z siebie wszystko, nie zjeść śniadania, jeśli miałoby dla kogoś nie wystarczyć, a jednocześnie taką, która ucieknie, jak mnie ktoś będzie próbował za mocno "dosiąść" i "poobmacywać" podczas wspólnego czytania książeczek. O resztę trzeba by zapytać moją rodzinę i postronnych świadków.
Wyświetl ten post na Instagramie.
Z wykształcenia jesteś anglistką i swoje dzieci, choć oboje z mężem jesteście Polakami, wychowujesz dwujęzycznie. Z tego co widzę, z sukcesami. Możesz polecić tę metodą innym i zdradzić, jak wprowadzić ją w życie, aby przyniosła efekty?
Zgadza się, wychowujemy dzieci dwujęzycznie. Dwujęzyczność zamierzona w praktyce to po prostu komunikowanie się z dziećmi w drugim języku – w naszym przypadku jest to angielski. Od urodzenia do każdego z naszych dzieci mówiliśmy po angielsku, tak by mogły wchłonąć ten drugi język – bardziej niż walczyć z nim w przyszłości na dodatkowych korepetycjach. Razem z mężem mówimy płynnie w tym języku, więc nie sprawiało nam to zbyt dużej trudności. Po jakimś czasie mentalnego przestawienia się na komunikację w języku angielskim (jedocześnie rozmawiając między sobą po polsku) stało się to zupełnie normalne i wręcz odruchowe.
Dzieci przechodzą przez różne fazy. Na początku rozumieją tylko angielski, później wraz z rozwojem polskiego zdarza im się mieszać oba języki lub wybrać ten, który jest "normalniejszy" w Polsce, ale ostatecznie potrafią porozumiewać się w obu. Obecnie nasza najstarsza Eunika w wieku 5,5 lat mówi składnie i po polsku i po angielsku. Nie jest to droga dla wszystkich, ale jeśli ktoś czuje się na tyle swobodnie by dwujęzyczność u siebie wprowadzić – z osobistego doświadczenia polecam!
Jesteś też zwolenniczką edukacji domowej. Czy opowiesz nam trochę więcej o tej idei? Na czym polega, czego od rodziców wymaga i czemu się na nią zdecydowałaś?
Edukacja domowa to dość egzotyczny koncept w Polsce i bardzo popularny w Stanach Zjednoczonych. Jest to raczej styl życia niż metoda nauczania. Rodziny homeschoolerskie cenią sobie czas spędzony razem, budowanie więzi, przekazywanie wartości i budowanie kompetencji bardziej niż zdobywanie suchej wiedzy. Sama nauka przybiera bardzo różną formę – od mniej do bardziej zorganizowanej, zakładając to, że każde dziecko uczy się inaczej i jest inaczej obdarowane. Rodziny w Edukacji Domowej często tworzą kooperatywy, organizując dodatkowe przestrzenie, by ich dzieci mogły rozwijać się również w grupach. My jesteśmy dopiero na samym początku tej drogi i jesteśmy dalecy od nazywania się ekspertami, a nawet doświadczonymi w tej dziedzinie, ale już teraz widzimy wiele zalet takiego podejścia do rozwoju naszych dzieci. Widzę jak rozwija się ich charakter, widzę wolność w naszej strukturze dnia, widzę jak budują się ich umiejętności, zachwyt światem i więzi.
Wyświetl ten post na Instagramie.
Kto (lub co) Cię inspiruje, napędza do działania i do tworzenia nowych treści?
Co mnie inspiruje? Piękno świata wokół mnie, Boża łaska, mój mąż, moje dzieci, rozmowy z przyjaciółmi, książki, a czasami głupoty i memy. (śmiech) Świat jest tak różnorodny! Gdzie się nie obejrzeć, tam inspiracja do działania i morze nowych myśli! Nie zawsze mam czas i chęci, by się moimi myślami dzielić – walka o życie w duchu "slow-life" nieustannie trwa – ale jeśli czuję, że te moje skromne zasięgi i skromne przemyślenia mogą wywołać u kogoś jakiś uśmiech czy jakąś pozytywną zmianę - to warto! Tak jak mi udało się znaleźć parę kont na Instagramie, które wpuszczają trochę światła do mojego życia, tak liczę na to, że i moje takie jest.
"Czy to, czym się dzielę to za mało czy już za dużo? Kto to ogląda? Czy komuś to pomaga?! Czy to ma w ogóle sens? Przecież wszyscy mają własne rodziny, własne zdjęcia uśmiechniętych buzi, własne problemy i własne pomysły na życie - co ja do tego mogę dołożyć pozytywnego?” – napisałaś w zeszłym roku na Instagramie. Czy czujesz efekty swojej pracy w sieci? Jaki dostajesz feedback od swoich obserwatorów i obserwatorek? Odnajdujesz sens tego, co robisz w sieci?
Feedback, który dostaję jest w większości bardzo pozytywny.
Wiele kobiet i dziewczyn pisze do mnie prywatnie szukając rady, podpowiedzi, pocieszenia czy nawet modlitwy. Nie wiem, czy mogę powiedzieć, że czuję efekty mojej pracy, ponieważ ciężko jest to zmierzyć – niczego nie sprzedaję, więc nie mam żadnych konkretnych cyferek. Jednocześnie mam nadzieję, że często ta jedna prywatna rozmowa czy jakiś post, który dotyka ważnej sprawy lub pokazuje, że można inaczej, zmieni coś w życiu tej jednej kobiety, która właśnie tego potrzebowała.
Wyświetl ten post na Instagramie.