Gdy Natalia, twórczyni instagramowego profilu Drużyna B, opowiada o macierzyństwie, przechodzą mnie ciarki. Bo potrafi w piękne słowa ubrać myśli i emocje, które towarzyszą w zasadzie każdej mamie. Bo mnóstwo w niej siostrzanej czułości i wyrozumiałości. Dla siebie, dla każdej, dużej i małej, kobiety. Bo, jak sama mówi, każda z nas jest wystarczająca i do takiego właśnie pełnego akceptacji spojrzenia zachęca m.in. w swojej akcji #jestemwystarczajaca. To tylko jeden z wielu powodów, dla których razem z Ambasadorką kategorii Mama, Larą Gessler przyznajemy Natalii Białobrzeskiej nominację do tytułu Doskonałość Sieci w 2. edycji akcji #poswojemu.
Natalia Białobrzeska - ma 34 lata, dorastała w małym miasteczku na południu Polski, studiowała w Krakowie, mieszka w Warszawie. Twórczyni profilu Druzyna_B oraz pomysłodawczyni kampanii #jestemwystarczajaca. Z pasji do naturalnej i bliskościowej edukacji została edukatorką domową czwórki swoich dzieci oraz edukatorką rodziców. Jej hobby mieści się w telefonie. Bo właśnie tyle potrzebuje, by pisać, tworzyć i angażować się w prokobiece akcje społecznościowe. Marzy by wydać własną książkę dla dzieci. A z dobra, które zrobiła na swoim instagramowym profilu Druzyna_B, stworzyć miejsce wsparcia dla rodziców. Relaksuje ją przyroda, więc spotkać Natalię można w lesie, albo w ulubionej kawiarni!
Jesteś mamą czwórki małych dzieci. Równocześnie mnóstwo w Tobie luzu i dystansu. Jak Ty to robisz?
NATALIA BIAŁOBRZESKA: Trochę jestem, jako mama – gliną i garncarką w jednym. (śmiech) Posłużę się tą metaforą, bo jest w niej dużo prozy przyziemności, cielesności i wrażliwości. A mam takie przekonanie, że my matki jesteśmy zanurzone w tych trzech sferach. No więc trzymam to swoje macierzyństwo w rękach, jak kawałek gliny, od siedmiu lat. Jednocześnie "wylepiam" nim siebie. To proces. Na początku tej przygody byłam dosyć sztywna, określona w swoich wyobrażeniach, miałam pomysł na uformowanie macierzyństwa, jak z książki (prawo nowicjuszki!). Ileż ja się wyzłościłam na siebie, ileż miałam obaw, że ciągle coś nie tak i za mało. By pod wieczór twierdzić, że nie mam pojęcia co robię. Kręcę tym kołem, jestem ubrudzona po pachy, a to, co widzę, jest jakieś takie... nieidealne?
Dopiero po pewnym czasie zrozumiałam, z poziomu serca, a nie tylko głowy, że to, co mam do zrobienia, w swojej istocie jest nieidealne. Bo przecież jest wielopłaszczyznową, dynamiczną relacją z jednym, drugim, trzecim i czwartym człowiekiem. Wyłączyłam wtedy mój tryb "muszę/powinnam" i włączyłam zestaw całkiem innych emocji. Po pierwsze zaczęłam słuchać swojej intuicji. To jak z dolewaniem wody do gliny, nie robimy tego według miarki i zegarka, ale według tego jak się ją czuje. Po drugie włączyłam tryb uważności, czyli przyglądania się i odbierania swojej codzienności wszystkimi zmysłami, bez oceniania. Patrzysz na to, co wygniatasz, dostrajasz się. Widzisz odcisk na gładkiej powierzchni i sprawdzasz, skąd on się tu wziął: ze stresu? Ze złości? Wtedy możesz z tym pobyć. Czyli ze sobą. Trzeci i wreszcie ostatni tryb, który włączyłam to tryb zasiewania samowspółczucia i samodocenienia. To przyszło do mnie późno. Nadal przychodzi. Czyli takie bycie dla siebie, najprościej mówiąc, łagodną.
Suma tych przestawianych mozolnie trybików - dzień za dniem - sprawia, że coraz mocniej ufam sobie. A to znaczy, że wewnętrznych i zewnętrznych krytykantów żegnam nieczule. (śmiech) Uczę się odpuszczać to, co mi nie służy. Nie chcę biczować się za błędy. I tym samym robię w sobie miejsce na luz i dystans, o które pytasz.
Pamiętasz dzień, w którym postanowiłaś założyć Instagram? Czy marzyło Ci się właśnie takie miejsce, jakim dziś jest Twoje konto Drużyna B?
Zaczęło się od oglądania codziennych vlogów amerykańskiej rodziny wielodzietnej. Razem z partnerem byliśmy totalnymi fanami. Wtedy jeszcze bez własnych dzieci i bez parentingu na polskim Youtubie. Snuliśmy sobie wyobrażenia, że zrobimy coś podobnego, że pokażemy siebie. Prób, podejść, pomysłów, projektów i platform było całe mnóstwo. Po drodze powstało kilka mniej lub bardziej udanych realizacji. Maciek jest twórcą i artystą, napędza go kreacja, a mnie napędza społeczność i edukacja. Dlatego zdecydowaliśmy się rozejść. Na szczęście tylko wirtualnie. (śmiech)
Ten krok był jak wyjście poza gniazdo, kiedy rozkłada się skrzydła i leci swoim własnym stylem. Tak powstał mój Instagram. I w ten sposób ewoluował. Razem ze mną. Kilka lat temu byłam inną Natalią, więc moje marzenia były inne. To co je łączy z aktualnym feedem, to mianownik, jakim jest moja rodzina, czyli DrużynaB.
Od zawsze miało to być konto o nas, o naszej rodzinie. I jest. A że zrobiłam w nim miły kącik dla kobiet i mam, że możemy pogadać o ważnych sprawach w dobrej atmosferze, to napawa mnie ogromną dumą! A najbardziej czuję to wtedy, gdy dostaję wiadomość, że ktoś przyszedł, rozgościł się i został. I że tych osób jest tyle! Rzeczywistość przerosła moje marzenie.
Wyświetl ten post na Instagramie.
Co Cię napędza i co lub kto Cię inspiruje?
Oczywiście, że inspirują mnie współczesne kobiety i kobiecość! Uwielbiam to, jak jesteśmy różnorodne. I niemożliwe do określenia jedną definicją. To jak wyważamy zaryglowane drzwi patriarchatu. Jaka w nas drzemie dzikość i wrażliwość jednocześnie. Do jakiego siostrzeństwa jesteśmy zdolne!
Co takiego daje Ci internet, że chcesz być w nim obecna?
Dostęp do tak wielu wspaniałych babeczek, których okazja do poznania w realu byłaby znikoma. To jest niezwykła moc internetu. Kilka moich bliskich znajomości zaczęło się od wyklikanego "cześć!". A nawet moje małżeństwo!
Pamiętasz najlepszą macierzyńską radę, jaką kiedykolwiek usłyszałaś?
Nie była to rada, ale tak sobie te słowa przekułam, że są ze mną do teraz. Z pewnością kojarzysz takie rozmowy, kiedy jedna mama opowiada o swoich trudach i wtedy druga mama chcąc ją pocieszyć i dodać otuchy odpowiada: wiem, że ci ciężko, ale możesz być pewna, że to minie! No i kiedyś ja tak się wyżalałam znajomej. I stawiając kropkę dorzuciłam niezbyt przekonana do tego, co chce powiedzieć: "wiem, wiem… to minie". A ona na mnie spojrzała ze spokojem i dopowiedziała: "a ja w takich chwilach myślę sobie jeszcze, że to już nie wróci". I to mi tak mocno siadło na sercu! I ogromnie pomogło poszerzyć perspektywę. Często wracam do tej myśli, jak do koła ratunkowego.
Wyświetl ten post na Instagramie.
Mam wrażenie, że matki są dziś w internecie łatwym celem dla hejterów. Wszystko można im wytknąć, ocenić czy zanegować ich decyzje albo ścieżkę, którą obrały. Że rozpieszczają, że za długo lub za długo karmią, że rodzą naturalnie albo poprzez cesarkę, że pracują, albo nie pracują. Też to odczuwasz?
Bo internet nie ma ścian. A największymi specjalistami od cudzych dzieci, są ci którzy ich nie mają, wiadomo! Byłam w takim miejscu! (śmiech) Lubię porównywać swojego Instagrama do internetowego domu, do którego zapraszam innych. Można przyjść, popatrzeć, posłuchać, zapytać, pogadać. Ale zdarza się, że czasem wpadnie ktoś z ulicy, w ubłoconych butach i z "prawem do własnego zdania" i zaczyna wyrzucać mi, że obrazy wiszą krzywo, że dzieci chodzą bez skarpet, na talerzu nie to co trzeba, a ja to w ogóle wyglądam tak i owak. Gdyby to się wydarzyło w moim domu, w Warszawie, to sprawa byłaby prosta: tam są drzwi, do widzenia.
Natomiast w tym "wirtualnym domu" wielu osobom błędnie wydaje się, że skoro "otwierasz drzwi", to "powinnaś liczyć się z hejtem", bo to jest "czyjeś prawo, że on się może powyżywać". No nie, nie może. Nie jestem workiem treningowym. I powiem więcej: komuś może wydawać się, że widząc skrawek mojego życia - widzi całość. I za tym przekonaniem idzie to o czym powiedziałaś, czyli ciągle jako matka jesteś nie taka. Do żadnej miary nie pasujesz. To niesprawiedliwe. A nade wszystko po prostu podłe. Bo nikt z wystawiających nam niechciane noty, nie będzie nosił naszego chorego dziecka, nie wstanie w nocy ukoić płaczu, nie pomoże rozwiązać kolejnego konfliktu. Zatem ten typ człowieka bez żalu częstuję banami, czyli zostawiam za wirtualnymi drzwiami.
Z matek przejdźmy płynnie do kobiet. „Na tyle sposobów próbuje się nas rozliczać. I upchnąć w kolejne konwenanse. Rywalizacje. Unieważnić to, co mamy do powiedzenia, bo "ciągle nie taka" – napisałaś jakiś czas temu na swoim Instagramie. To właśnie dlatego rozpoczęłaś akcję #jestemwystarczająca?
To jest moje dobre wspomnienie! Siedziałam sobie w knajpce na warszawskim Grochowie, był sierpień. Na stoliku przede mną leżała "Obsesja Piękna" Renee Engeln, od której nie mogłam się oderwać. Każdy rozdział, to było jak połączenie kolejnego puzzla!
Wtedy pomyślałam o tym, że dla zbyt wielu dziewczynek, które niebawem pójdą do szkoły, ten szkolny korytarz będzie przymusowym 'wybiegiem', na którym będą czuły wstyd. Przypominałam sobie siebie sprzed lat, jak czułam się brzydka i gruba, ważąc ok. 60kg, przy ponad 170cm wzrostu, jak chowałam twarz za włosami z każdą miesiączką i wysypem pryszczy. Jak zaczęłam się garbić, bo nagle urosły mi piersi. A to przecież były jeszcze czasy bez social mediów i filtrów. Bez tej ogromnej presji nierealności i bycia 'na widoku' tysięcy nieznajomych ludzi, którą dźwigają dzisiejsze nastolatki.
Z tego punktu moja myśl szybko połączyła się z mamami, ciotkami, kuzynkami. Ze mną. Czyli tymi pierwszymi nauczycielkami swoich dorastających córek o tym, gdzie leży ich wartość. I to była iskra: jestem wystarczająca! Chcę, żeby jak najwięcej dziewczynek, nastolatek, kobiet zaadresowało te słowa do siebie. Chcę, żeby te słowa niosły moją córkę. Ale żeby tak się stało, sama potrzebuję je w sobie ułożyć. I jak pomyślałam, tak zrobiłam.
Wyświetl ten post na Instagramie.
Na Twoim profilu oprócz wpisów i treści czysto macierzyńskich, dużo jest też pięknej i świadomej samoakceptacji. Długo czasu zajęło Ci dojście do tego miejsca, w którym teraz jesteś?
Ile mi to zajęło? Kilkukrotne zmiany rozmiarów, cztery ciąże, wiele przewertowanych stron, niezliczoną ilość posiedzeń przed lustrem, dziesiątki odrzuconych zdjęć, długie godziny bliskich rozmów, wiaderko łez wylanych w przymierzalniach, dużo czułego dotyku, kilka publikacji odkrytego ciała... Rok temu urodziłam synka. I od tego czasu siedzę na przystanku: oswajanie. Już nie boję się tu wracać. Wiem, że to konieczne przy kolejnych zmianach. Że to jest dobre. Bo z tym co oswojone, a więc bliskie - łatwiej się polubić.
„Kiedy wpisałam w lupkę hasło: postpartum, wyskoczyły mi te najbardziej popularne z dopiskiem: body; fitness; weightloss. A tam wiadomo – instabrokat. A ja potrzebuję i szukam równowagi. Żeby to, co dzieje się w tym szczególnym czasie, w ciele i w głowie - znormalizować, mniej się tego obawiać i nieco łatwiej się z tym oswoić” – to kolejny cytat z Twojego profilu. Rozpoczęłaś akcję „Połóg. To normalne” – ten temat, tak bardzo nieestetyczny pod kątem mediów społecznościowych, ale trudny i ważny, najczęściej spychany jest na margines publicznej dyskusji. Ty go odczarowujesz.
Pamiętam tę pierwszą dobę po czwartym porodzie. Synek spał nakarmiony. W moim pokoju zaświeciłam typowo szpitalne światło. Miałam na sobie lekki szlafrok, bo było ciepło. A w sobie szalejące hormony. Zamiast spać kiedy dziecko śpi, to ja sprzątałam przewijak. No, klasyczna matka! (śmiech)
Gdy przewijak był już dostatecznie uporządkowany, stanęłam przed lustrem i co w nim zobaczyłam? Zmierzwione włosy, zmęczoną twarz, opuchnięte ciało, wystający brzuch, siateczkowe majtki i wielką wkładkę. A w oczach ogrom spełnienia (bo to był dobry poród!). Pomyślałam sobie: chcę to zapamiętać. Taką siebie. Ze szczegółami. Bo za dwa dni życie będzie robiło co w jego mocy, żebym o sobie zapomniała. A ja nie mam na to zgody. Przecież jestem ważna.
Wyświetl ten post na Instagramie.
Twój profil to wspaniały oddech od lukru, którym karmią nas czasem media społecznościowe. Pokazujesz, jak wygląda połóg, brzuch kobiety po kilku ciążach, jak wygląda zmęczone, codzienne macierzyństwo. Czujesz efekty swojej pracy w sieci?
Tych "wystarczających" brzuchów, to mam całą galerię w wyróżnionych relacjach na Instagramie! Zrobiłam to z moimi odważnymi Obserwatorkami! Odważnymi nie dlatego, że pokazały "coś, czego nie powinny", ale dlatego, że ciało po porodzie jest często ciałem ocenianym, zawstydzanym, odrzucanym i niewidzianym. A więc odkrycie go jest przełamaniem tabu i komunikatem wysłanym w świat: moje ciało jest wystarczające. Oklaski dla tych wszystkich Mam! Tym bardziej, że za ich zdjęciami wiele jest historii smutnych, nieopłakanych i takich, po których ciągle płyną łzy. Choć wszystkie paradoksalnie łączy wdzięczność.
To też trochę mówi o tym, jak odczuwam efekty swojej pracy na internetowym poletku. Że najmocniej czuję je wtedy, gdy uda mi się skrzyknąć razem dziesiątki kobiet i robimy szum w dobrej sprawie. W naszej sprawie. Wtedy czuję, że mam w tylu osobach zaufanie i że nie idę sama.
Wyświetl ten post na Instagramie.