Wywiad

"Dzieci chcą wrócić na plan", mówią Klara Kochańska-Bajon i Jagoda Szelc, reżyserki "Matek pingwinów"

Dzieci chcą wrócić na plan, mówią Klara Kochańska-Bajon i Jagoda Szelc, reżyserki Matek pingwinów
Kadr z serialu "Matki pingwinów"
Fot. Materiały prasowe Netflix

Od premiery Matek pingwinów minęło kilka miesięcy. Okazało się, że to więcej niż przebojowa produkcja z listy najlepszych seriali „New York Timesa”. Pingwiny znalazły drogę do serc. Dzięki opowieści o Kamie wychowującej neuroatypowego syna temat stał się głośny i nie cichnie. Na szczęście – zdaniem reżyserek serialu, Klary Kochańskiej-Bajon i Jagody Szelc. Obie znają go z życia. Klara jest mamą neuroatypowego dziecka. Jagoda pracuje z osobami z niepełnosprawnościami. Obie wierzą, że kontakt z odmiennością wzbogaca, odsłania nieodkryte pokłady wrażliwości i siły. A te pomagają zmieniać świat.

W tym roku Orły przyleciały do pingwinów. W marcu Polska Akademia Filmowa uznała Matki pingwinów za najlepszy serial fabularny. I znów zaczęło się o nim mówić, także dzięki jednej z jego reżyserek, Klarze Kochańskiej-Bajon, która odbierając nagrodę, zwróciła się ze sceny z apelem do rządzących: „Zmieńcie coś! Spróbujcie stworzyć społeczeństwo włączające, silne. Dzięki temu będzie zdrowe”. Kolejny raz twórczynie wykorzystały popularność serialu, by zwrócić uwagę na dzieci z niepełnosprawnościami. Kilka miesięcy temu maszerowały z ich rodzicami, przypominając, że na uchwalenie czeka ustawa o asystencji. Obie reżyserki są zgodne: nieczęsto się zdarza, że sztuka może wpłynąć na rzeczywistość, dlatego trzeba wtedy powiedzieć coś więcej niż „dziękuję”. 

Twój STYL: Stworzyłyście międzynarodowy hit dla Netflixa, zdobyłyście serca widzów, a niedawno Orły. Co liczy się dla was najbardziej?

Jagoda Szelc: To, że dzieci chcą wrócić na plan. I wzruszający odbiór najmłodszych: po premierze serialu pisały do mnie dzieciaki podobne do bohaterów, wdzięczne, że wreszcie zostały zauważone. Na przykład chłopiec niewidzący, który obejrzał Pingwiny akustycznie, z narratorem akcji. Był dla mnie głosem symbolicznym, bo nie widzimy osób z niepełnosprawnościami. Czasami celowo odwracamy wzrok, żeby nie zawstydzać ich... a może siebie? Teraz ciągle mam wrażenie, że widzę gdzieś naszych aktorów. Ten tak zwany inny rozgrzał moje postrzeganie. Za to będę zawsze wdzięczna.

Klara Kochańska-Bajon: Myślę, że właśnie dlatego serial zdobył popularność wśród widzów, których temat niepełnosprawności bezpośrednio nie dotyczy. Symboliczny „inny” pozwala nam inaczej spojrzeć na siebie. Każdy z nas jest przecież niedoskonały, tylko większość nauczyła się w procesie wychowania ukrywać swoje wrażliwe strony. Osoby nieneuronormatywne rzadko to potrafią. Moja koleżanka, pisarka Agnieszka Drotkiewicz, napisała do mnie po obejrzeniu Matek…, że serial namawia do bycia szczerym. Może dzięki temu pomaga widzom dostrzec w sobie i przytulić ten „niedokochany” aspekt? Przy okazji uczy, że słabości nie są niczym wstydliwym.

Jednak nadal trudno nam się do nich przyznawać.

Jagoda: Człowiek doskonały, ideał nie istnieje. Inkluzja osób neuroatypowych czy z niepełnosprawnościami nie powinna być czymś nadzwyczajnym, ponieważ żyjemy wśród ludzi, a ci są przeróżni. Dzięki serialowi zrozumiałam, że bliska mi osoba ma aspergera. Jednak całe życie była zmuszona maskować swoją inność. Byłam wstrząśnięta. Zadzwoniłam do Klary i gadałyśmy o tym.

Odbierając nagrodę, zwróciłyście się z apelem do rządzących o działania. Liczycie na to, że serial zmieni świat?

Klara: Sztuka może wzruszać, docierać do serc, zmieniać postrzeganie. Matki pingwinów miały duży oddźwięk społeczny, aktywiści wzięli serial na swoje sztandary. Powiedzieli, że jeśli chodzi o uświadamianie społeczeństwa, pomógł im bardziej niż 10 lat kampanii społecznych. Temat niepełnosprawności wszedł na salony. Ekipa Matek pingwinów i  mamy naszych najmłodszych aktorów zostały nawet zaproszone do sejmu. Zdaję sobie jednak sprawę, że sztuka nie pisze ustaw, a w Polsce są potrzebne zmiany w zakresie wspierania osób z niepełnosprawnością i ich rodzin, choćby dobra ustawa o asystencji osobistej. Dlatego jako mama syna z wyjątkowymi potrzebami nie zamierzam odpuszczać rządzącym. W inkluzji jest wielki potencjał. Serial pokazał, że osoby z niepełnosprawnościami mogą być twórcami kultury. Nasze różnorodne dzieciaki stworzyły wspaniałe role.

Jagoda: Świetnie się z nimi pracowało. Pytano mnie często, czy było trudno. Dzieci generalnie mobilizują dorosłych, a dzieci neuroatypowe są zdyscyplinowane i dbają o siebie nawzajem. One bardziej niż inni rozumieją, że stado jest ważne. Więc odpowiadam: nie pracowało się trudniej. Ktoś powiedział: „Człowiek jest niedoskonały i radzi sobie z tym doskonale”. A plan zdjęciowy z założenia jest inkluzywny.

Serial ma dwie szefowe. Jak wyglądało współreżyserowanie, to rodzaj siostrzeństwa?

Jagoda: Muszę przyznać, że nie bardzo wierzę w siostrzeństwo, wierzę w profesjonalizm i standardy. Spisałyśmy z Klarą kontrakt, jak chcemy, żeby ta relacja przebiegała. A potem uczciwie pracowałyśmy. Podrzucałyśmy sobie pomysły, rozwiązania, proponowałyśmy aktorów, rozgryzałyśmy tajemnice… Takie podejście jest też ważne dla zespołu.

Klara: Dla mnie najważniejsze było to, że Jagoda ma podobną wrażliwość, poczucie humoru, tak jak ja rozumie tekst. Przeszłyśmy przez scenariusz razem, krok po kroku, żeby sprawdzić, czy podobnie odbieramy postaci, napięcia, wzruszenia. Mimo że podzieliłyśmy się odcinkami, świadomie pracowałyśmy na to, by widz miał wrażenie, że obejrzał spójny obraz. Na prozaicznym poziomie serial to po prostu kawał roboty, produkcja ciągnie się miesiącami, więc drugi reżyser daje poczucie bezpieczeństwa. W  razie potrzeby bez problemu mogłyśmy się zastąpić. Najlepszy dowód naszego porozumienia to dobór kreacji na rozdania nagród i gale. Za każdym razem bez ustalania ubierałyśmy się jak bliźniaczki. (śmiech) Chyba zadziałała podświadoma babska więź.

Matki pingwinów to kobiece przedsięwzięcie: kobiety napisały scenariusz, wyreżyserowały, wyprodukowały serial i  zagrały główne role. Czy dlatego, że niepełnosprawność dziecka to nasz problem, a mężczyźni najczęściej odchodzą?

Klara: To, że kobiety stworzyły serial, wydarzyło się naturalnie. Nikt tego nie zakładał. Co do udziału mężczyzn w wychowywaniu dzieci z niepełnosprawnościami: oczywiście są ojcowie, którzy zostają na posterunku. W naszej historii reprezentuje ich Jerzy Lejman grany przez Tomka Tyndyka. Ale statystyki pokazują, że to mniejszość. Zresztą nawet jeśli związek przetrwa próbę, najczęściej działa tradycyjny podział ról: mężczyzna idzie zarabiać, kobieta zostaje przy dziecku i dzień po dniu ogarnia ten majdan, samotnie mierzy się z trudnościami.

Jagoda: I znów winny jest system. Mężczyznom płaci się więcej za pracę, więc idą zarabiać, wybór jest jednoznaczny. Na pewno duża część z nich chciałaby wychowywać swoje dzieci, ale są zmuszeni do „nieobecności”. To nie patriarchat, tylko ekonomia. Kolejny punkt do  namysłu dla decydentów, bo państwo mogłoby pomóc rodzicom być nimi w pełni.

Klara: A że nie pomaga, kobiety wspierają się same. W Zduńskiej Woli założyły Fundację Huśtawka (nazwa od huśtawki nastrojów.) Pomaga matkom dzieci z niepełnosprawnościami wyrwać się na chwilę z domu, pójść do kina, wypłakać się w grupie wsparcia. Kobieca solidarność daje nam silę, jednak ta siła nie powinna być wykorzystywana przez państwo.

Jagoda: To, że Polki się wspierają i powstają tego typu fundacje, jest wygodne dla polityków. Ale wszystkie kobiety powinny móc wybrać, jak się realizować, wykorzystywać swój potencjał. Matki dzieci z niepełnosprawnościami chcą żyć normalnie, dostawać wsparcie od państwa. I powinny je dostać! Nie chcą być zależne od fundacji, przyjaciółek czy babć. Najgorsze, kiedy zostają same.

Babcie! Czasem skarb, czasem utrapienie, w serialu są bardzo różne. Czy pomysł na te bohaterki to efekt waszych doświadczeń?

Jagoda: Moja babcia raczej przypominała serialową profesor Lejman. Wszystko było źle. Ocean inspiracji.

Klara: W profesor Lejman, którą wspaniale gra Krystyna Janda, włożyłam trochę z rozmaitych postaci z mojego otoczenia. Nie jest trudno znaleźć wzory w pokoleniu powojennym, bo ono nie miało zrozumienia dla tego typu „słabości”. Niedawno, po konferencji na temat zdrowia psychicznego dzieci, podeszła do mnie starsza pani i powiedziała: „Pani Klaro, dopiero teraz rozumiem, co zrobiłam. Przez lata obrzucałam wnuka różny mi inwektywami. Powinnam przeprosić. I zrobię to!”. Z tego, co zrozumiałam, sama była osobą w spektrum autyzmu, ale jako dziewczynka lepiej się maskowała. Kiedy zobaczyła podobne cechy u wnuka, zrobiła mu to, co robiono jej przez całe życie – upokarzała go i tępiła.

Relacje rodzinne, pokoleniowa zmiana warty to sprawy ważne w życiu i w serialu.

Klara: Mój ojciec był wychowywany przez kobiety uznające tradycyjny podział ról, ale mnie motywował do rozwoju. Chciał, żebym osiągnęła wszystko, o czym marzę. Jednocześnie tkwił w rozdwojeniu między epokami. Ja mam podobnie i chyba wiele kobiet: z jednej strony jesteśmy wychowane do walki o siebie, parcia do przodu bez kompleksów. A z drugiej nadal się hamujemy, bo powinnyśmy przecież być skromne, potulne. Gdy bezpardonowo dążymy do wymarzonych celów, zaraz ktoś mówi, że to agresja. Tego typu determinacja u mężczyzn postrzegana jest jako coś naturalnego.

Jagoda: Jako siła! Taka jest nasza bohaterka Kama, zawodniczka MMA. Jest wojowniczką, ale nie taką, która się nie boi, bo nie ma wyobraźni. Ona się boi, ale działa mimo wszystko.

Kama przełamuje mit o słabej płci i potrzebie wypłakiwania się na męskim ramieniu?

Klara: Bierze na siebie dużo. Próbuje „dowozić” na wielu frontach i ma sporo typowo męskich cech. Celowo chciałyśmy przełamać mit matki Polki. Wciąż wielu z nas się wydaje, że mama dziecka z niepełnosprawnością od razu po diagnozie zamienia się w anioła, czułą pielęgniarkę. Kama to kobieta nieujarzmiona, młoda, chce zapewnić dziecku dobrobyt i opiekę, ale też pragnie realizować się w MMA, być wolna.

A jednak ostatnia scena serialu to dla niej nokaut – syn wybiera ojca. Dlaczego zrobiłyście to Kamie?

Klara: Bo takie jest życie. Nie da się wszędzie zwyciężyć: tu wygrywasz, tam oddajesz. Poza tym nie ma przepisu na udane rodzicielstwo. Tu jak nigdzie działa maksyma „Chcesz rozśmieszyć pana Boga, powiedz mu o swoich planach”. Kamie wydaje się, że zrobiła dla syna wszystko, ale dzieciaki w spektrum kochają porządek, stałość. Jasiowi jest bliżej do rytmu w domu taty.

Jagoda: My, dorośli, ulegamy złudzeniu, że mamy kontrolę nad dziećmi, a one uczą nas, że nie. Przywracają przytomne spojrzenie na rzeczywistość i jej niestałość. Jest buddyjska przypowieść o magicznym pierścieniu – król dostał go z wygrawerowanym przesłaniem na złą chwilę. Kiedy nadeszła, odczytał: „to wszystko przeminie”. Ale gdy świętował zwycięstwo, spojrzał na pierścień i znów odczytał: „to wszystko przeminie”.

Klara: Dzieci atypowe wciąż przypominają, że nasze poczucie kontroli nad życiem czy postrzeganie rzeczywistości jest złudne i umowne. Na świat patrzą wbrew powszechnym normom. Syn bardzo często wybija mnie z utartej trajektorii.

Jagoda: Syn Klary to ważna dla mnie osoba. Jedyna na świecie, która mnie nie denerwuje, najciekawsza. Po montażu byliśmy na wspólnych wakacjach. Zapytał mojego chłopaka: „Jak się przeżywa, jak słyszy się dźwięk wydawany przez żubra?”. Rozwaliło mnie, że można tak postawić sprawę. Nasza perspektywa rzeczywistości pewnie jest dla niego ograniczona. Lubię to ujęcie w serialu, kiedy rodzice szykują się do protestu, a dzieciaki siedzą i dłubią w nosie. Jasno pokazuje, że dorośli prowadzą wojny w świecie, w którym dzieci są w stanie się dogadać. Nudzimy ich.

Tekst ukazał się w magazynie Twój STYL nr 06/2025
Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również