Bridget Jones, którą poznaliśmy w latach 90., przekroczyła pięćdziesiątkę. Mark Darcy nie żyje, a ona – matka dwójki dzieci, chce na nowo ułożyć sobie życie. Czy dojrzałej kobiecie wypada szukać partnerów w internecie i zawierać przypadkowe znajomości? Przypominamy rozmowę, w której Helen Fielding, autorka cyklu o Bridget, sama po pięćdziesiątce, odpowiada na te pytania.
Twój STYL: Kim jest dziś Bridget Jones?
Helen Fielding: Taką samą osobą, jaką była wcześniej. Upłynęło sporo czasu, to prawda, ale Bridget nie zmieniła się zbytnio. Nadal popełnia spektakularne gafy, miewa niezaspokojone aspiracje i porównuje się z obrazem kobiety, jaki proponują jej media. Mierzy się z gotowym i ładnie opakowanym pomysłem na to, kim ma być i jaka ma być, a taka przecież nigdy nie będzie.
TS: Postarzyła ją Pani, ale nie wyposażyła w doświadczenie życiowe. Pani bohaterka ma 51 lat i ciągle zachowuje się jak dziecko. Nadal robi sobie krzywdę – porównuje się do Lady Gagi...
HF: Nie tyle „się porównuje”, ile porównuje liczbę ludzi śledzących na Twitterze ją i Lady Gagę. To dziecinne, zgoda, wygląda jak szkolne ściganie się na popularność. Bardzo łatwo jednak wpaść w pewną umysłową koleinę. Bo Bridget jest „po czterdziestce” i się nie zmienia. Ale czy ludzie w pewnym wieku przestają czuć, aspirować, czy przestają chcieć się podobać? Czy nagle wiedzą, co robić, co jest słuszne? Czy przestają błądzić? Z moich obserwacji wynika, że raczej nie. Bridget nie zmieniła osobowości – nie jest agresywna, zaczepna, pancerna, nie grzeszy nadmiarem wiary w siebie – zupełnie tak jak niegdyś. Właśnie o to chodziło. Na tym polega współczesność ludzi dojrzałych: nasze otoczenie uważa, że nadszedł dla nas czas na zmianę stylu życia, rezygnację z przeróżnych przyjemności lub nawet że powinniśmy nabrać jakichś nowych cech. A tu – nic z tego. Tak się nie dzieje. Bridget ma 51 lat, została matką, jest wdową, ale w jej osobowości nie nastąpiły wielkie zmiany.
TS: To dlatego postarzyła Pani Bridget? W ramach dyskusji o „kobietach 40 czy 50 plus”? Zazwyczaj w kolejnych częściach książek bohater nie starzeje się o kilkanaście lat. Przecież można było napisać powieść o Bridget będącej w mniej więcej tym samym wieku co poprzednio...
HF: To prawda, byłoby pewnie łatwiej napisać kilka kolejnych książek z tej serii. Oczywiście przeszło mi to przez myśl, ale w końcu zdecydowałam, że jednak nie będę pisać co roku kolejnej książki o Bridget. Bardziej niż opowiadanie w kółko tej samej historii zainteresowała mnie zmiana, jaka wydarza się w życiu kobiety dojrzewającej, przekraczającej pięćdziesiątkę, borykającej się z macierzyństwem. Chyba też chciałam opowiadać o zmianach w życiu mojej bohaterki, bo i w moim takie zaszły. Urodziłam dziecko, więc pomyślałam, że i Bridget mogłaby zostać matką, że to ciekawy temat do opisania. Pomyślałam też, że w związku z ogromną rolą internetu, rozwojem technologii istnieje dla mnie jako pisarki szansa na nowe źródła komizmu. Chciałam zobaczyć, jak też Bridget będzie się ich uczyła, czy może zupełnie nie da sobie z nimi rady, czy przeciwnie – ogarnie ją obsesja mediów społecznościowych. Bridget kompulsywnie sprawdza, ilu ma obserwatorów na Twitterze, upiwszy się, pisze na Facebooku itd. W skrócie więc: możliwość przyjrzenia się temu, jak kobiety po czterdziestce radzą sobie ze współczesnością, wydała mi się bardziej interesująca.
TS: W takim razie chyba się udało, trzecia część historii Bridget jest właśnie o tym. W dodatku jest Pani kompetentna – randki internetowe, portale dla poszukujących partnera, media społecznościowe itd.
HF: Tak, to jest głównym tematem powieści – od nowych technologii używanych przez kobiety 40 plus po randki, seks, łączenie życia towarzyskiego czy erotycznego z wychowaniem dzieci, rytmem codzienności matki itd. To zupełnie poważne kwestie, żyjemy dziś znacznie dłużej, siłą rzeczy więc żyjemy dłużej jako ludzie dojrzali, przesunęła się granica starości. Przecież dziś kobieta 40 czy 50 plus jest kimś zupełnie innym niż, powiedzmy, jeszcze nawet 20 lat temu. Samotnej czterdziesto- czy pięćdziesięciolatki nie przytłacza już tragiczne odium staropanieństwa, nikomu nawet nie przyjdzie do głowy myśleć o niej w ten sposób.
TS: Prowadziła Pani w tej sprawie jakieś „badania terenowe”?
HF: Punktem wyjścia był opublikowany nie tak dawno raport dotyczący aktywności seksualnej kobiet. Dotyczył kobiet w wieku dwudziestu kilku, jak i sześćdziesięciu kilku lat. Zaciekawił mnie wysoki odsetek przypadków, w których bohaterki raportu po odchowaniu dzieci rozstawały się z ich ojcami, odchodziły z domu i wprowadzały do kogoś innego. Bridget po śmierci Marka desperacko próbuje nawiązać nową znajomość, romans, poznać nowego mężczyznę. I rzuca się na wszystko, co oferuje współczesna technologia. I tu znów cywilizacyjna zmiana – cyberrandki, poznawanie w sieci potencjalnych partnerów nie ma już dziś nic wspólnego z „klubami samotnych serc”. Cyberrandki są w równej mierze domeną dwudziesto-, jak i pięćdziesięciolatków. Ba, na portalach randkowych młodzi są w większości, więc nie ma już tego stygmatu „samotności kobiety w pewnym wieku”. Ale wracając do badań, o które pan pyta – ludzie sporo mi opowiadają, dzielą się przeżyciami, obserwacjami. Staram się oczywiście nie wykorzystywać tych opowieści jeden do jednego, ale owszem, ich historie pomagają mi przy pisaniu. Niektóre są bardzo intymne, inne mniej. W "Szalejąc za facetem" jest ich masa. Pisząc, staram się korzystać z doświadczenia własnego, innych, z prawdziwego życia.
TS: Czego dojrzałe kobiety najbardziej obawiają się w randkowaniu online?
HF: Myślę, że zupełnie serio należy traktować strach przed byciem zamordowaną przez jakiegoś szaleńca. Nie żartuję, sądzę, że to jedna z typowych obaw. Zresztą ostatecznie dość uzasadniona – randka umawiana za pośrednictwem sieci to zawsze jakieś ryzyko, a kobiety są po prosu słabsze fizycznie. Myślę, że kwestia wieku i związanej z nim niepewności też jest tu jakimś problemem. Mężczyznom jest po prostu łatwiej umieścić w sieci swoją fotografię, kobietom przychodzi to z trudem.
TS: Dlaczego nie naraziła Pani Bridget na żadne większe niebezpieczeństwo, rozczarowanie? Dlaczego nie spotyka kogoś, kto naprawdę ją rani, kto coś przed nią ukrywa, podaje się za kogoś innego? W końcu w świecie randek internetowych to dość częste. Oszczędza jej Pani rozczarowań?
HF: Ludzie zawsze o to pytają. Albo sugerują, że mogłam zrobić tak czy siak. Ale to powieść, czytelnicy emocjonalnie inwestują w Bridget, nie chciałam jej krzywdzić „na poważnie”. Mimo to jednak zdecydowałam, żeby powieść odpowiadała prawdzie. Jedna z przyjaciółek Bridget ma więc podobne, ciężkie doświadczenia z kimś poznanym przez internet.
TS: Wspomniała Pani o wieku jako o blokadzie, której doświadczają randkujące czterdziestolatki. Wydaje mi się, że kwestię różnicy wieku uczyniła Pani jednym z głównych tematów powieści. Pani bohaterka i Roxster – związek, któremu poświęca Pani bardzo dużo miejsca, jest historią właśnie o tym.
HF: Roxster jest młodszy od Bridget o prawie 20 lat, ale obydwoje są atrakcyjni dla siebie nawzajem. Także seksualnie. Chciałam przez to pokazać, że dojrzała kobieta może być atrakcyjna dla młodszego mężczyzny, który nie chce jej – powiedzmy – pieniędzy, domu, pozycji itd. Chce jej dla niej samej. I że kobiety w pewnym wieku mają tendencję do obniżania oczekiwań, spodziewają się mniej, liczą na mniej. Niesłusznie. Chciałam przekazać, że w wieku, w jakim są, tak samo w pełni mogą korzystać z życia, jak wcześniej. W mojej powieści związek z młodszym mężczyzną nie kończy się przecież źle – Bridget i Roxster rozstają się, to prawda, ale rozstają się dobrze, z wzajemnym szacunkiem, w poczuciu spełnienia, bardzo łagodnie, taktownie. Roxster pomaga Bridget powrócić do życia, stawia ją na nogi, dzięki niemu ona może znów uwierzyć w siebie. Ale on sam odnosi z tej znajomości inne korzyści: czegoś się uczy, czegoś dowiaduje o sobie, jest kochany. To przecież nie jest tak, że Bridget jest jakąś kocicą, czyli jak to się mówi po angielsku „cougar”, kobietą wyrywającą młodszych mężczyzn. Relacja jej i Roxstera jest wzajemna, równoważna.
TS: Właśnie o to miałem spytać: jaki jest Pani stosunek do samego pojęcia „cougar”?
HF: Jest w nim coś złego. Po pierwsze kojarzy się z łowami, z polowaniem. Czyli przedstawia kobietę jako wyrachowanego łowcę młodszych mężczyzn. Oczywiście – zauważmy – niczego podobnego nie mówi się o mężczyznach. Po drugie jest to termin protekcjonalny. Zakładający, że kobieta udaje młodszą, niż jest w istocie. To oczywisty nonsens w dzisiejszych czasach. Kobiety po czterdziestce czują się i wyglądają świetnie, korzystają z życia i nie muszą udawać kogoś innego.
TS: Zdziwiona przyjaciółka, pytając, jak było na randce, wykrzykuje: „Powiedziałaś mu, że jesteś WDOWĄ?!”. Pewnie jest tu jednak trochę udawania?
HF: Talitha krzyczy tak do Bridget, bo chodzi jej o okoliczności. O randkę właśnie, nie o sam fakt „ujawnienia się”. Uznała, że klub to dziwne miejsce, żeby czynić takie wyznania. Nie, Bridget nie udaje. W jej świecie ludzie lgną do siebie raczej bez udawania kogoś innego, są uczciwi – nawet jeśli oszukują, nie udają kogoś innego.
TS: Bridget desperacko próbuje o siebie zadbać. Robi wszystko, żeby schudnąć, czyni z tego swoją misję, chudnięcie staje się jej obsesją.
HF: To nie okrucieństwo, to realizm. Kobiety rodzą dzieci, tyją, trudno im potem zrzucić wagę, to oczywiste. Bridget stara się schudnąć, wstrzykuje sobie botoks, ze średnim skutkiem zresztą. Chciałam zwrócić uwagę na codzienne problemy, z którymi kobiety po czterdziestce czy pięćdziesiątce muszą sobie radzić. I na to, że w poprawianiu urody nie ma nic złego, choć w końcu to nie ono okazuje się najważniejsze. Książka w Wielkiej Brytanii wyszła w zeszłym roku – miałam czas, żeby się przekonać, że chyba dotknęła czegoś ważnego. W pierwszym tygodniu sprzedała się znacznie lepiej niż jakakolwiek inna powieść z cyklu o Bridget. W internecie pojawiły się tysiące, dziesiątki tysięcy komentarzy, dyskusji. Widać, że to temat, który dotyczy wielu. Czytelniczki reagowały w widoczny sposób. Rozmawiały ze mną podczas spotkań autorskich, przysyłały maile i wyjątkowo często zdarzało mi się słyszeć czy czytać „To historia o mnie”.