Wywiad

David Garrett gorzko o cenie sukcesu: "Przepraszam, że takie niewesołe rzeczy opowiadam"

David Garrett gorzko o cenie sukcesu: "Przepraszam, że takie niewesołe rzeczy opowiadam"
Fot. East News

David Garrett to jeden z najpopularniejszych skrzypków. Pogodził świat muzyki rozrywkowej i klasycznej: tak samo świetnie gra utwory Jacksona, AC/DC, Queen jak Wieniawskiego i Szostakowicza. Jego koncerty to show - potrafi szaleć na scenie trzy godziny. Tak, szaleć to odpowiednie słowo, bo nie dość, że gra, to biega i skacze. Na nowej płycie wrócił jednak do ukochanej klasyki. Ciekawe, czy występy będą spokojniejsze?

David Garrett szczerze o dzieciństwie 

Twój STYL: Ile masz par skrzypiec?

David Garrett: Sześć? Może siedem? Nie wiem, ciągle jakieś kupuję, sprzedaję.

Mają specjalne miejsce w domu?

Trzymam jej w sejfie w Berlinie. Niektóre są drogie. Stradivarius z 1736 roku jest w tej chwili wart 12–13 milionów dolarów. Inne? Jakieś 4–5 milionów. Wszystkie są wysoko ubezpieczone, ale muszę o nie dbać, bo ubezpieczenie ma restrykcyjne zasady.

Co jest ważniejsze w muzyce: ciężka praca czy talent?

Pytanie z cyklu, co było pierwsze: jajko czy kura. Kiedy pracujesz i zaczynasz odnosić sukcesy, ludzie mówią, że masz talent. A chodzi chyba o to, żeby te dwie rzeczy się spotkały. Dziecko, które ma ambicję i radość z grania, jest automatycznie bardziej utalentowane.

Nie mam pojęcia, jak nakłonić dziecko do tak ciężkiej pracy. Zaczynałeś jako 4-latek, jako 7-latek dawałeś koncerty.

Kiedy oglądamy 10-letnie mistrzynie gimnastyczki, przypuszczamy, że mają wymagających rodziców i nauczycieli. Nie robią tego, bo tak bardzo kochają ćwiczyć tylko dlatego, że ktoś im kazał. A ponieważ są dziećmi, zgodziły się. Podobnie jest w świecie muzyki. 9-latek nie powie do mikrofonu czy kamery, że gra, bo mu rodzice każą. Przecież jest od nich zależny, mieszka z nimi, utrzymują go. Gdyby coś takiego powiedział, możliwe, że dostałby burę. Dlatego raczej usłyszysz: „Kocham grać na skrzypcach 4–5 godzin dziennie! To moja pasja!”. Ale często taka deklaracja nie jest prawdziwa.  

 

Jak zatem wyglądało twoje dzieciństwo?

Składało się głównie z pracy, której często towarzyszyła frustracja. Nie chodziłem do normalnej szkoły. Miałem prywatnych nauczycieli, uczyli mnie w domu.

Musiałeś czuć się samotny...

Nie tak bardzo, jak mogłoby się wydawać, bo mam rodzeństwo: wspaniałego starszego brata, który starał się wynagrodzić brak kolegów, koleżanek i życia społecznego, jakie powinienem mieć w szkole. Czuł się chyba aż za bardzo odpowiedzialny za to, żeby robić ze mną rozmaite rzeczy. Zdawał sobie sprawę, że tego potrzebuję. Mam też młodszą siostrę, dzięki nim obojgu dzieciństwo było do wytrzymania.

Chodzili do normalnej szkoły?

Tak.

A dlaczego ty nie?

Tata chciał, żebym jak najwięcej godzin spędzał na ćwiczeniu i jak najszybciej stał się najlepszym skrzypkiem. Siedem godzin w szkole? Nie dla mnie. Prywatne lekcje okazały się bardziej efektywne – dawały szansę ogarnąć szkolny program w krótszym czasie, żeby móc się skupić na pracy z instrumentem. Ale dziś nikomu tego nie polecam.

Jak znosiłeś taki morderczy tryb?

Jeśli jako dziecko masz do czynienia z rzeczami, których nie kontrolujesz, a to, co się dzieje wokół ciebie, nie do końca jest dobre, zaczynasz się bać. Czasem śniły mi się koszmary. Ale jednak pchało mnie do przodu to, że jestem dobry w grze na skrzypcach. Miałem sporo szczęścia – osiągnąłem mistrzostwo, jestem znany, żyję z muzyki, ludzie przychodzą na koncerty. Dzisiaj nie chcę już frustrować się przeszłością – nie mogę przecież jej zmienić. Zamiast tego staram się budować przyszłość. Nauczyłem się doceniać wszystko, co dostałem. Jeśli „przytulisz” sprawy, które wydarzyły się w twoim życiu, a na które nie miałeś wpływu, staną się twoje. Brzmi nieźle, ale nie jest łatwe. Przepraszam, że takie niewesołe rzeczy opowiadam.

 

Doceniam szczerość.

Warto być świadomym, że często za pięknem czai się cierpienie.

Ludzie rzadko o tym wspominają.

Wiem, łatwiej opowiadać bajki, a innym w nie wierzyć. Czasem mam wrażenie, że łatwiej niż w prawdę. Może dlatego bajki są dzisiaj takie popularne – social media są na nich oparte...

David Garrett o dojrzewaniu, partnerkach i rodzinie 

Wyprowadziłeś się z domu, kiedy miałeś 19 lat. To była ucieczka?

Poszedłem na studia, a dziś dziennikarze często piszą o tym jak o moim „buncie”. Rzeczywiście, szukałem niezależności, ale nie wiem, czy udało mi się ją odnaleźć w prestiżowej szkole muzycznej Juilliarda w Nowym Jorku. Buntownik, który zapisał się na studia muzyczne, dobre sobie.

Może buntem jest twój styl? Dzisiaj wyglądasz bardziej jak gwiazda rocka niż filharmonik...

Ponieważ przed studiami nie chodziłem do szkoły, nie miałem szansy poznawać ludzi w czasie, kiedy kontakty rówieśnicze są ważne i potrzebne. A to wtedy młody człowiek wymyśla siebie, jak ma wyglądać. Nie miałem pojęcia, że jest coś takiego jak styl, że można go zmieniać, bawić się nim. Rodzice wybierali dla mnie ubrania na scenę, resztę donaszałem po bracie. A potem pojechałem do Nowego Jorku i musiałem szybko się zaadaptować. Nie chciałem być tym „dziwnym” chłopakiem. Wysłuchałem wielu dobrych, ale i złych rad. Moje dziewczyny i przyjaciele pomagali, zabierali na zakupy. Niestety, własne zdanie wypracujesz dopiero wtedy, kiedy spróbujesz różnych rzeczy. Na pewno były momenty, kiedy wyglądałem strasznie.

W sieci jest wiele spekulacji na temat twojego życia prywatnego, sporo o partnerkach...

Nie czytam. Robię dużo rzeczy publicznie, rozmawiam z dziennikarzami, z fanami po koncertach, podpisuję autografy, udzielam się w mediach społecznościowych... Jestem zaangażowany, ale granica między życiem prywatnym a publicznym istnieje. Dlaczego tak się chronię? Jeśli wchodzę z kimś w związek, nie chcę, żeby ta osoba stała się przedmiotem ataków i miała nieprzyjemności. Mam wokół siebie mnóstwo wspaniałych ludzi, fanów, którzy mi dobrze życzą, ale też mnóstwo takich, którzy przyjaźni nie są. Niektórzy piszą niemiłe komentarze. Na początku kariery mnie to przerażało. Dziś staram się chronić siebie i bliskich.

 

A co robią brat i siostra? Jak to możliwe, że wobec nich rodzice nie mieli tak rozbudowanych planów i oczekiwań? 

Brat był świetny w szkole. Ja, jeśli tylko ćwiczyłem tyle, ile trzeba, mogłem nie odrabiać pracy domowej i nie zawracać sobie głowy lekcjami. Rodzice tego nie sprawdzali. Kiedy nauczyciel pytał, gdzie praca domowa, odpowiadałem, że nie miałem czasu odrobić, bo grałem. Brat studiował prawo na Harvardzie, dziś jest partnerem w jednej z większych firm prawniczych w Nowym Jorku. Jako dziecko też grał na skrzypcach, ale nie podobała mu się związana z tym presja, więc przerzucił się na pianino. Dawało mu radość z gry, a nikt nie miał na ten temat obsesji – cóż, zawsze był inteligentny. Siostra też wybrała pianino. Mogła iść na Harvard, dostałaby się, ale wybrała małą jazzową szkołę muzyczną w Maastricht. Chciała uczyć się jazzowego wokalu i pianina bez presji. Nigdy nie marzyła o wielkim sukcesie, nie miała takich ambicji. Wolała robić swoje. Podziwiam ją za to! Dla niej największe znaczenie ma spokój, piękno i szczęście. A moje dzieciństwo polegało na wyzwaniach, konkursach i spełnianiu oczekiwań. A i tak najgorsze są wymagania, które stawiam sam sobie – nie do spełnienia! Mojej siostrze nikt tego nie zaszczepił i nie musi się z tym mierzyć.

Jak sobie radzisz z własnymi oczekiwaniami?

Staram się być tak blisko ich spełnienia, jak to możliwe, choć czasem doprowadza mnie to do szaleństwa. Oczywiście te oczekiwania sprawiają, że jestem lepszy niż wielu innych skrzypków, ale jakim kosztem? Moja ambicja jest błogosławieństwem i przekleństwem. Każe mi pracować ciężko, być kreatywnym, myśleć niestereotypowo, angażować się w nowe projekty. Lista rzeczy, które chcę zrobić w ciągu najbliższych kilku lat, jest długa. Pomysły przychodzą do głowy cały czas, nie jestem w stanie ich zatrzymać. Muzyka i kariera są obsesją. Cały czas zastanawiam się, co poprawić. Nie umiem tego „wyłączyć”. Myślę o muzyce, kiedy kładę się spać i kiedy jadę na wakacje.

Czyli nie odpoczywasz?

Nigdy. Muzyka nie przestaje grać w mojej głowie. Próbowałem coś z tym zrobić, nie udało się. Dlatego to zaakceptowałem.

Ależ to musi być męczące!

To raczej niezwykła mieszanina adrenaliny i endorfin. Kiedy siedzę w studiu, nagrywam i wpadam na nowy pomysł, mam haj hajów i kocham tę robotę. Ale... czasem zazdroszczę tym, którzy wychodzą z biura o 7–8 wieczorem, zamykają drzwi i mają fajrant (podczas spotkania towarzyszy nam w milczeniu menedżer Davida – nagle odzywa się z uśmiechem: Daj spokój, David, ludzie wychodzą z biur wcześniej, niektórzy nawet mają życie poza pracą).

David Garrett - jak wygląda jego życie poza koncertami?

A ty? Masz życie?

Nie (znów menedżer: Nie przesadzaj i nie bądź dla siebie taki surowy. Masz życie, tylko po prostu kręci się wokół muzyki, ot co. Nie zapominaj, że to też twoje hobby).

David: Ja bym powiedział, że obsesja.

Menedżer: Obsesja i hobby, wszystko naraz.

Masz jakieś rytuały przed koncertami? Coś, co musisz zrobić, żeby dobrze poszło?

Muszę być w stanie zrobić show nawet wtedy, kiedy nie mam czasu na porządną rozgrzewkę. Bo czasem cały dzień jadę i wypadam z busa czy samolotu prosto na scenę. Świetnie, kiedy mogę przed koncertem skupić się, pooddychać, napić się uspokajającej herbaty – bo wciąż się denerwuję przed wyjściem na scenę. Ale to znaczy, że mi zależy. Za każdym razem chcę wypaść jak najlepiej.

Ćwiczysz codziennie?

Tak, choć czasem w szale promowania płyty nie mam czasu, tak jak dzisiaj. Może znajdę 45 minut, żeby przynajmniej rozruszać ręce. Ale wywiady są dla mnie równie ważne, jak te trzy godziny grania dziennie. Mój nauczyciel mówił: „Jest tylko jedna rzecz gorsza od tego, że nie poćwiczysz – kiedy zrobisz to źle. A ćwiczysz źle, kiedy nie jesteś skupiony”. Gdy więc jestem zmęczony albo w biegu, odpuszczam.

 

A co wtedy, kiedy nie jesteś tak dobry na scenie, jak chciałbyś być?

Mam analityczny umysł, staram się zrozumieć, co się stało. Potem skupiam się na tym, jak to poprawić. I poprawiam. Czego nie znoszę? Popełnić tego samego błędu po raz drugi.

Kiedy promujesz nową płytę, ruszasz w tour. Ile trwa?

260–270 dni w roku. Tyle zajmują nie tylko koncerty, ale też spotkania z dziennikarzami, fanami, podróże. Bez weekendów, wakacji, świąt, urodzin. W tym samym czasie wymyślam i piszę kolejny album. Tylko dla siebie mam dwa miesiące w roku. Wtedy wyłączam budzik i dużo śpię – w trasie nie mam na to czasu. Wszystko robię powoli, nigdzie się nie spieszę. Wolno jem, piję, chodzę, nawet ćwiczę wolno.

Jesteś uwielbiany przez fanki, niektóre jeżdżą za tobą po świecie...

To komplement, ale nie zmienia mojego życia, działania, podejścia do pracy. Najważniejsza dla każdego artysty jest ponadczasowość tego, co robi. Chodzi o to, żeby ludzie słuchali mojej muzyki też za 20–30 lat. Moimi idolami są skrzypkowie, którzy już nie żyją, a ja wciąż zachwycam się ich grą, interpretacją, dźwiękiem. Uwielbiam, kiedy ludzie robią rzeczy, które mają ponadczasową jakość.

Czy któryś z polskich kompozytorów jest dla ciebie ważny? 

Wychowywałem się, słuchając Wieniawskiego. Jego muzyka jest dzika i wolna. Kiedy go gram, czasem czuję się, jakbym improwizował. Bardzo to lubię. 

 

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również