Facet, żeby był kimś, musi być poważny. Takie spojrzenie na męskość wielu mężczyzn uwiera. Marcin Prokop do tej grupy nie należy. W kontrolowany sposób lubi zachowywać cechy dziecka: ciekawość i spontaniczność. Od czasu do czasu bawi się też samochodami. Dużymi, a nawet największymi. Co dają mu spotkania z dzieckiem w sobie?
Słyszy pan od bliskich: dorośnij wreszcie!
W co drugim komentarzu w internecie czytam takie opinie, ale żal mi ludzi, którym przeszkadza, że ktoś umie się bawić. Jestem dumny, że potrafię być poważny w kwestii hierarchii wartości, a niepoważny w codziennym brykaniu. Jestem jak Tygrysek z Kubusia Puchatka, a wokół widzę Kłapouchych przejętych wiekopomną rolą. Gdy odrzuci się poczucie doniosłości własnego istnienia, życie staje się prostsze. Ja lubię dystans do siebie. Dlatego odpinam wrotki, luzuję krawat i czuję się swobodnie na parkiecie życia. Na nagrobku mógłbym mieć napis jak Charles Bukowski: „Don’t try”, czyli nie staraj się aż tak bardzo, nie napinaj się, pozwól rzece płynąć.
Dobrze dogaduje się pan z dziećmi? Skoro pan tak ceni ich ciekawość, świeżość spojrzenia...
Lubią mnie, chyba czują we mnie bratnią duszę. Może dlatego, że okazuję im zainteresowanie i gotowość wejścia w ich świat. Staram się nawiązać z nimi łączność. Doceniają to.
"Gdy my staramy się nauczyć nasze dzieci wszystkiego o życiu, one uczą nas, o co chodzi w życiu", powiedziała Angela Schwindt, ceniona coachka. Zgadza się pan?
Brzmi jak podsumowanie naszej rozmowy. Wierzę, że dzieciństwo jest od tego, by się wybiegać, wyszaleć, poznawać świat – mnie na tym zależało jako dziecku i to staram się zapewnić córce. Nigdy nie byłem przez rodziców programowany na przyszłego zwycięzcę, wyposażany w kompetencje z kursów i korepetycji. To pozwoliło mi zachować w sobie wiele z dziecka. I dało odporność na presję. Nie interesuje mnie, co ktoś o mnie myśli. Wierzę, że córka ma to po mnie. Zawsze odstawałem, ona też. Cenimy to oboje. Jeśli świat akceptuje nas takimi, jakimi jesteśmy, to dobrze, a jeśli nie, trudno.
Czego wszyscy powinniśmy się od dzieci nauczyć?
Tego, że życie jest placem zabaw. I na tym placu trzeba mieć fun. Bo bez radości życie pozbawione jest sensu. Mam agencję mówców i tłumaczę swoim ludziom, że najważniejsze w życiu jest czerpanie radości z tego, co się robi. Bo jeżeli żyjemy w napięciu i jesteśmy nastawieni tylko na zdobywanie złotych medali, to tracimy radochę z działania, marnujemy życie. Rzecz, którą się zajmujemy, staje się wiecznym źródłem niepokoju i lęków, a nie satysfakcji. Dlatego uważam, że umiejętność bawienia się to wielka cecha! I dzieciaki wiedzą to lepiej od nas.
Cały wywiad można przeczytać w kwietniowym wydaniu Twojego STYLu.