Nie wystarczy powiedzieć: „Żegnaj”. Trzeba przeżyć żałobę. Każde rozstanie to strata – wymarzonego partnera, marzeń, czasu… Trzeba to przeboleć i zamknąć, żeby móc pójść dalej – mówi Sylwia Sitkowska, psycholog i terapeutka.
Dlaczego niektóre kobiety latami wspominają miniony związek, byłego już męża?
Sylwia Sitkowska: Dlatego, że nie zerwały. To, że ktoś się wyprowadził, wykrzyczał nawet: „To już koniec”, nie znaczy, że zakończył relację. By tak się stało, trzeba przeżyć żałobę, jak po śmierci kogoś bliskiego. W istocie ktoś przecież umiera, a przynajmniej coś. Nasza miłość, marzenia o wspólnej przyszłości. Trzeba to odżałować. Na początku pojawia się szok i niedowierzenie: jak to? Tyle ci dałam, tak się angażowałam, było nam dobrze i nagle mam to wrzucić do kosza? Ta faza może trwać kilka tygodni. Potem przychodzi smutek i tęsknota. Rozpamiętujemy wspólnie spędzone lata, płaczemy, marzymy nawet, jak byłoby wspaniale, gdybyśmy się znowu zeszli z ukochanym. Po kilki miesiącach przychodzi złość. Na siebie: ależ byłam głupia, wierzyłam mu, a on mnie wykorzystał! Na byłego partnera: skrzywdził, zachował się źle. Zdradził, okłamał, nie walczył o nas. I wreszcie, gdy już się wypłaczemy i wykrzyczymy, przychodzi ostatnia faza żałoby: reorganizacja. Układanie sobie życia na nowo, już bez tamtego mężczyzny. Wszystko razem nie powinno nam zająć dłużej niż rok.
A jeśli trwa trzy lata, pięć, a nawet dziesięć?
To znak, że nasze uczucia zostały „zamrożone” na którejś z faz. I nie możemy ruszyć dalej, a co za tym idzie, nie jesteśmy w stanie przeorganizować swojego życia, by pójść naprzód. W takim wypadku nie ma mowy, żeby rozpocząć nową, udaną relację. Bo albo będziemy wciąż tęsknić i płakać za tym, co było, idealizować poprzedniego partnera: „Ach, Adam był inny, z Adamem wszystko wyglądałoby lepiej”. Albo odreagowywać złość na kolejnych mężczyznach: „Kłamie tak, jak Piotrek, oni wszyscy są tacy sami!”. Albo zostaniemy same, nieraz na długie lata.
Dlaczego niektóre kobiety „zamrażają serca”, czemu nie potrafią zerwać do końca, przeżyć żałoby?
Często to jest związane z ich doświadczeniami z domu rodzinnego. Można powiedzieć, że kolejne rozczarowanie w bliskiej relacji to dla nich po prostu o jeden most za daleko. Bo jeśli ktoś doświadczył braku akceptacji, a jeszcze gorzej, przemocy – fizycznej czy psychicznej – trudniej będzie znosić ból typowy dla zerwania. To potwierdzi najgorsze obawy, utwierdzi w przekonaniu, że bliskość jest zła i płaci się za nią cierpieniem. Więc nigdy już nikt nie podejdzie do nas zbyt blisko.
Co zrobić, żeby serce odtajało?
Im więcej lat minęło od niedomkniętego zakończenia, tym trudniej. Przyzwyczajamy się do samotności, uruchamiamy mechanizmy obronne, otaczamy murem. Nie da się go nieraz przebić bez pomocy terapeuty.
Jak można sobie pomóc?
Przede wszystkim warto wrócić wspomnieniami do tamtego związku. Zobaczyć go jako całość. Ci, którzy utknęli w fazie smutku, często idealizują starą relację. Trzeba przypomnieć sobie także złe chwile. Ci, którzy nie potrafili przejść fazy złości – widzą w partnerze samo zło. W tym przypadku należy przywołać wspomnienia dobrych chwil. Po to, by móc powiedzieć: „Piotrek był niedojrzałym smarkaczem. Ale jak my się wspaniale razem bawiliśmy! Fajnie jest być razem. Bywa wesoło, a samej smutno, źle”.
Co jeszcze można zrobić, by zakończyć tamten związek?
Terapeuci proponują pacjentom pisanie listów. Pierwszy nazywamy brudnym: wylewamy w nim żale do byłego partnera, obrzucamy obelgami. Piszemy, dopóki smutek i wściekłość nie zostaną przelane na papier. A potem czas na odpowiedź. Piszemy ją w imieniu byłego partnera. Bo nigdy nie jest tak, że jedna strona jest winna. Może my też nie zadbałyśmy o ten związek, też zachowywałyśmy się nie w porządku. No i trzeci list, znowu pisany we własnym imieniu. W nim przebaczamy, prosimy o przebaczenie i żegnamy się na zawsze. Nie ma w nas już tęsknoty, smutku, wściekłości. Jest miejsce na uczucie dla kogoś innego.