Wywiad

Maciej Buchwald: "Okazało się, że całe rodziny oglądały "1670" zamiast Kevina w święta. Serce rośnie"

Maciej Buchwald: "Okazało się, że całe rodziny oglądały "1670" zamiast Kevina w święta. Serce rośnie"
Fot. Janusz Szymański

Maciej Buchwald, reżyser uznanego za kultowy serialu 1670, ma wiele talentów: rapuje, jest stand-uperem, ale... przede wszystkim wprowadza nową jakość w polskim kinie. Inaczej niż wszyscy pracuje na planie. Nie krzyczy, nie strofuje. „Po co brać za mordę? Wolę brać za rękę”, mówi. Efekt? Inteligentny serial, którym bawią się i jego twórcy, i widzowie.

Maciej Buchwald energią do działania mógłby zasilić duże miasto. Potrafi rapować, improwizować na scenie razem z kolegami ze znakomitego teatru Klancyk, nakręcić teledysk, rozśmieszyć publiczność do łez stand-upem. Z wykształcenia jednak jest reżyserem i choć swoim krótkometrażowym debiutem "Nie ma o czym milczeć" zachwycił publiczność i jury festiwalu w Gdyni już 16 lat temu, na pełnometrażowy debiut trzeba było zaczekać. I nie jest to film, ale serial. Dlaczego tak długo? Bo Maciej Buchwald nie lubi kompromisów i chciał zadebiutować na własnych warunkach. A to niełatwe. Udało się dopiero dzięki serialowi "1670", w który włożył serce, duszę i najlepsze pomysły. Powstało dzieło nowatorskie, o którym się mówi i z którego cytaty wchodzą do codziennego języka. Kim jest utalentowany człowiek,  który stoi za tym sukcesem?

Maciej Buchwald o serialu "1670"

Twój STYL: "1670 stało" się hitem. Ludzie mówią tekstami z serialu, wysyłają memy nawiązujące do słynnych scen. Ruszyły prace nad drugim sezonem, ich efekt zobaczymy w 2025 roku. Skąd pomysł na niby-historyczną opowieść, która komentuje współczesną rzeczywistość? 

Maciej Buchwald: Fabułę wymyślił Jakub Rużyłło, scenarzysta "Sexify" i "The Office PL". Długo jednak leżała w szufladzie. Wyciągnął ją jeden z producentów i stwierdził, że to złoto! Producenci: Ivo Krankowski i Jan Kwieciński, odezwali się do mnie, czy chciałbym reżyserować. Niestety, długo nikt nie był scenariuszem zainteresowany. 

Bo...

…mówiono, że to dziwoląg i nie będzie ciekawić młodych ludzi, a oni są głównym „targetem”. Komedie są ryzykowne, a jeszcze historyczne? I z gadaniem do kamery? Wszystkim się wydawało, że coś takiego nie ma szans. Pojawiały się zarzuty, że serial jest obraźliwy i klasistowski, niepoprawny. 

Może dotknęliście jakiegoś tabu?

Raczej nie zrozumiano, o czym mówimy. Jeżeli w serialu rzeczywiście stajemy po czyjejś stronie, to chłopów! A kąsamy zadowoloną z siebie szlachtę. A jednak pojawiły się zarzuty, że są wątki „wyższościowe”. Dla mnie – absurdalne. 

Czytałam w recenzjach, że "1670" prezentuje „inteligenckie poczucie humoru”.

To pewnie miał być komplement, ale nie chcieliśmy tak mówić, bo na tym polega myślenie wyższościowe – że serial jest dla inteligentów. Nie. Chcieliśmy opowiedzieć o ludziach w ogóle, nie tylko o Polakach. Każdy człowiek bywa czasem żenujący, małostkowy czy śmieszny, gdy chce być poważny. Nie ma to związku z klasą społeczną. Chcieliśmy, by serial był uniwersalny, ale rozrywkowy, żeby budził refleksję, wzruszał… Oczywiście można przyczepić nam łatkę – lewicowych, liberalnych – ale nie takie były założenia, nie mieliśmy „agendy ideologicznej”. Wolałbym określenie, że komedia jest inteligentna, a nie inteligencka, bo mam wrażenie, że to drugie słowo dzieli. A nie chcemy antagonizować – humor w "1670" jest rozmaity, czasem dosadny, radykalny, a kiedy indziej subtelny, językowy. Robiliśmy serial zgodnie z tym, co nam się podoba i co sami chcielibyśmy oglądać. 

Jednak mówi się, że to satyra na Polskę.

Bo dotyka polskiej historii. Ale jeśli ktoś chce powiedzieć, że Jan Paweł to Andrzej Duda albo Donald Tusk, to nie myśleliśmy w ten sposób. Nie mieliśmy intencji, by postaci odnosiły się do współczesności. Mam świadomość, że pewne tematy mogą się okazać dla widza z zagranicy niezrozumiałe, jak chociaż liberum veto. Ale jeśli mamy w serialu sejmik, gdzie pada argument „ja panu nie przerywałem”, znany z wywiadów, może to dotyczyć wielu polityków. Nie wydaje mi się, że Polacy różnią się od reszty świata. W europejskim kręgu jesteśmy podobni. Ale oczywiście odnajdziemy w serialu naszą martyrologię, mesjanizm, kłótnie, nielubienie sąsiadów i ideę, że rodzina jest najważniejsza. 

Sukces "167"0 was zaskoczył?

Zaskoczyła jego skala. Sądziłem, że ten pomysł doceni mała grupa widzów. Nie wyobrażałem sobie, że zrobi się taki szum. Że leśnicy będą mówić, że drzewa nie są takie, jakie powinny być, że nie takie ptaki słychać w tle. Zadziwiła nas liczba memów, nawiązań. I firmy, które mniej lub bardziej legalnie zaczęły używać tekstów i odwołań w reklamach… Ale sytuacja, kiedy stoję w kolejce w aptece i ktoś kogoś pospiesza, mówiąc serialowe „hop, hop, hop”, jest wspaniała, bo oznacza, że ludziom się podobało. Czuliśmy się jak w matrixie, gdy okazało się, że całe rodziny oglądały "1670" zamiast Kevina w święta. Serce rośnie. Gdybym odmówił tej reżyserii, żałowałbym wiele lat. 

Ale też możliwe, że inny reżyser nie zrobiłby tego tak dobrze.

Na terapii pracuję nad poczuciem własnej wartości od kilku lat i uczę się uznawać, że sukces serialu jest również moją zasługą. Wybierałem obsadę, ekipę, np. Jerzego Rogiewicza, którego muzyka wyniosła serial na nowy poziom. Cieszę się, że przekonałem produkcję, by to robić po mojemu, czyli drożej. Chciałem, żeby "1670" było dopracowane w szczegółach – stąd scenografia Miecia Koncewicza, kostiumy Kasi Lewińskiej, szyte przez Tomasza Ossolińskiego, koronki robione na zamówienie, dziesiątki detali. Chciałem stworzyć świat, w który uwierzysz. Potraktowałem serial autorsko, jak swój. Wpakowałem najlepsze pomysły – żarty, nawiązania w kadrach do obrazów. (...)

Maciej Buchwald o terapii, lękach i depresji

W wywiadach szczerze mówisz o kompleksach i lękach. Jak to koresponduje z tym, co robisz? Bo teoretycznie powinno przeszkadzać.

Przecież to ludzkie. Jesteśmy słabi, czasem się boimy. Gdy zaczniemy otwarcie mówić, jak trudno polubić siebie, nie bać się innych i przyszłości – co jest uniwersalnym ludzkim doświadczeniem – zaczniemy być empatyczni. Pomoże nam to zrozumieć, że zdenerwowana osoba obok przeżywa coś trudnego, boi się. Może wystarczy zapewnić jej poczucie bezpieczeństwa, a przestanie być niemiła? To nie takie proste, ale szczerość jest fajna. I nie chodzi mi o ekshibicjonizm i opowiadanie intymnych rzeczy w wywiadach, tylko o przyznanie się do ludzkiej słabości. 

Poszedłeś na terapię, bo...

Miałem załamanie nerwowe, stany lękowe, depresję i parę innych rzeczy. Poszedłem w kryzysie, gdy już nie byłem w stanie występować na scenie. 

Terapia cały czas jest ci potrzebna?

Tam idzie się też po to, by lepiej rozumieć siebie i innych. Wszystko, co się z nami dzieje, jest uniwersalne. Sposoby działania ludzkiego mózgu są wspólne dla wszystkich. Terapia jest przeżyciem humanistycznym. Jestem w niej nadal, bo wydaje mi się, że lepiej działa nie w kryzysie, ale wtedy, kiedy nabierzesz dystansu i możesz się spokojnie różnym rzeczom i sobie poprzyglądać. 

Czemu się przyglądasz teraz?

Jestem w nowej sytuacji – sukcesu. I nie chcę, żeby mnie przytłoczył. 

A nie jest tak, że po prostu się cieszysz i jesteś szczęśliwy?

Nie zawsze, bo sukces czasem wydaje mi się dziwny, podważam go, zastanawiam się, czy zasługuję. Myślę, że skoro coś takiego się przydarzyło, zaraz będzie gorzej, bo powodzenie przychodzi tylko raz w życiu… Mózg może masę rzeczy dookoła sukcesu wyprodukować, zamiast po prostu stwierdzić: „fajnie, ludzie docenili to, co zrobiłem”. Dla mnie to trudne  pozwolić sobie na poczucie spełnienia i zostać w nim. Ale pracuję nad tym.

Maciej Buchwald - biografia

Maciej Buchwald urodził się w 1986 roku w Warszawie. Reżyser, aktor, członek Teatru Klancyk. Za swój debiut reżyserski "Nie ma o czym milczeć" otzymał m.in Nagrodę Publiczności i Grand Prix na Europejskim Festiwalu Młodego Kina. Reżyser popularnego serialu komediowego "1670".

Cały wywiad można przeczytać w czerwcowym wydaniu Twojego STYL-u.

MicrosoftTeams-image (38)

 

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również