Małgorzata Ostrowska-Królikowska ma za sobą trudny czas. Po śmierci męża uczyła się życia na nowo i mierzyła z krytyką, która spadła na nią w związku z problemami syna. Małgorzata Ostrowska-Królikowska mówi, co pomogło jej przetrwać trudne chwile i jak uczy się akceptować rzeczywistość bez dokarmiania złudzeń.
Spis treści
Optymizm? To nie cecha wrodzona, tylko postawa życiowa, wybór. Tak uważa. I wymaga go od siebie, szczególnie w chwilach próby. Sama uczyła się pogody ducha od babci, która „miłością przyprawiała wszystko, nawet zupę”. Teraz znana aktorka Małgorzata Ostrowska-Królikowska sama jest matką i babcią, a to... zobowiązuje. Ją skłania do przemyśleń: Na co warto w życiu poświęcać energię? O jakie wartości zawsze trzeba walczyć? A na co lepiej machnąć ręką, zlekceważyć? Bolesne doświadczenia ostatnich lat rozwinęły w niej odporność na krytykę i pewność siebie. Udział w "Tańcu z Gwiazdami" rozbudził apetyt na życie. Nam mówi o swoich sprawdzonych sposobach na samotność, tęsknotę, rozwiane nadzieje, a nawet na hejterów. Bo... życie nie po to jest, by się bać.
Twój STYL: Publiczny występ oznacza wystawienie się na ocenę. Jako aktorka doświadczasz tego od lat. Jak sobie z tym radzisz?
Małgorzata Ostrowska-Królikowska: Mam sprawdzoną metodę. Gdy słyszę krytykę, dokarmiam swoją akceptację dla innych. Nie obrażam się. Rozumiem atawistyczFną potrzebę igrzysk. Tacy jesteśmy. Pamiętam, jak chodziłam po Koloseum. Byłam akurat obrażona na świat z powodu kąśliwego artykułu na mój temat w plotkarskiej gazecie. Tam uświadomiłam sobie, że potrzeba hejtu istnieje od zawsze. Igrzyska w Koloseum to był rodzaj show – wtedy dostępne były takie widowiska, dziś inne, ale chodzi o to samo – wylanie złości na kozła ofiarnego. Hejtem rządzą kaprys i frustracja. A one nie dbają o prawdę o atakowanym człowieku. Udziału w "Tańcu z Gwiazdami" nie żałuję, dał mi energię do życia. To więcej, niż może zabrać hejt, więc uważam się za wygraną, mimo że odpadłam z „igrzysk”. Wróciłam za to na próby do nowego spektaklu z radością, której dawno nie czułam. Podniosłam głowę. Dzięki tej przygodzie wyszłam ze schowka na szczotki. „Chcę poczuć moje życie, dopóki żyję”, jak powiedziała Meryl Streep.
Dlaczego się w nim zamknęłaś?
Musiałam przeżyć swoje traumy tak, by nie upaść pod ich ciężarem. Gdy odszedł Paweł (mąż aktorki, Paweł Królikowski – red.), trudno mi było unieść tę żałobę, ale nie mogłam się załamać. Musiałam być silna dla dzieci. Chwilami czułam, że to ponad moje siły. Ksawery w chwili śmierci Pawła miał 12 lat. Bał się, że umrę jak tata. By go przekonać, że będzie dobrze, uśmiechałam się, choć w sercu płakałam. Do tego doszedł ból, który czułam, gdy mojemu synowi Antkowi rozpadło się małżeństwo. Ludzie pisali okrutne, niesprawiedliwe rzeczy nie tylko o nim, ale i o mnie jako matce...
Cierpiałaś za dwoje.
Antek wyciągnął mnie do kina na film Jana Komasy "Sala samobójców. Hejter". Wszyscy są w nim źli. Czekałam na moment zwrotny, licząc, że w końcu pojawi się dobro, ale tak się nie stało. Ten film mnie zabolał, ale i coś uświadomił. Nie chcę myśleć, że świat jest zły i jednowymiarowy. Jest wielu ludzi okrutnych, małostkowych, ale są i tacy, którzy rozumieją i czują więcej. Oni wiedzą, że jako matka mam obowiązek wspierać syna w trudnym czasie. Nie wolno mi się od niego odciąć, nawet jeśli będę za to atakowana. Nie zawsze umiem być obojętna na to, czego doświadczam, czasem sobie z tym nie radzę, przyznaję. Ale staram się nie zgubić swoich wartości z obawy przed czyimś atakiem. Nie czytam więc nienawistnych wpisów i nie odpowiadam na nie. Nie oceniam ludzi miarą bezwzględności, nawet gdy sama jestem tak oceniana. I nigdy nie myślę, że jestem w czymś lepsza od innych, bo to źródło zła. Wierzę, że fajniej żyje się ludziom, których cieszy cudze szczęście, niż tym, którzy czyhają na potknięcia innych. Gdy rodzi się we mnie pokusa, by oddać cios, mówię sobie: Małgośka, kto rzuca błotem, nie ma czystych rąk. Wolę więc nie rzucać.
Podziwiam, bo w człowieku jest jednak instynkt zemsty, rewanżu. Żeby oddać temu, kto skrzywdził i upokorzył.
Jest taka scena w filmie "Wątpliwość" z Philipem Seymourem Hoffmanem: do konfesjonału przychodzi kobieta i spowiada się, że rozsiała plotkę, która wyrządziła wiele krzywd. Żałuje i chce odpokutować. Ksiądz mówi: „Wybierz najwyższy budynek w mieście, rozedrzyj na dachu poduszkę, rozrzuć pierze na wietrze i wróć”. Gdy kobieta wraca, dumna z wykonanej pokuty, ksiądz mówi: „A teraz idź, pozbieraj wszystkie pióra i zszyj poduszkę”. „Ale jak mam to zrobić? Przecież wiatr już rozwiał pierze!” – żali się kobieta. No właśnie... Tak działają złe słowa. Łatwo się je rzuca, trudniej cofa ich konsekwencje. A potrafią złamać życie. Nie chciałabym mieć czegoś takiego na sumieniu. Dlatego uczę dzieci: nie chowaj urazy, wybaczaj, idź do przodu, rób swoje. Życie mnie nauczyło, że takie podejście potrafi wiele dobrego ocalić. Przed laty dowiedziałam się, że mój mąż Paweł ma we Wrocławiu romans, z którego urodzi się dziecko. Pamiętam tamtą trudną rozmowę i jego wzrok. Nie chciał rozbijać naszej rodziny. Nie wiedział, co robić. Powiedziałam: „Dziecko niczemu nie jest winne. Musimy otoczyć je wspólnie miłością”. Mąż przywoził później swojego syna Maćka do nas. Ułożyliśmy się wszyscy z tą sytuacją, wybaczyłam zdradę. Czy bolało? Tak. Ale gdy po śmierci Pawła nasza córka Julka powiedziała: „Mamo, jestem ci wdzięczna, że wybaczyłaś tacie i przyjęłaś go z powrotem do domu”, wiedziałam, że to była dobra decyzja. Gdybym szukała odwetu, byłabym dziś zgorzkniałą kobietą. Zemsta i złość to niedobrzy doradcy.
Cały wywiad można przeczytać w najnowszym, czerwcowym wydaniu Twojego STYL-u.