Każdemu należy się druga szansa. Czasem jednak trudno ponownie zaufać.
Kiedy zobaczyłam Piotra stojącego z bukietem róż pod moim biurem, zaskoczyła mnie moja własna reakcja. Prawie rok marzyłam o tej chwili. A teraz zamiast spodziewanej radości i wzruszenia, poczułam smutek.
– Cześć – przywitał mnie łamiącym się głosem. – Może miałabyś chwilę na kawę? Moglibyśmy porozmawiać...
Kiwnęłam tylko głową na powitanie i bez słowa ruszyłam w kierunku centrum miasta. Wyraźnie zaskoczony moją rekcją Piotr ocknął się po chwili, dogonił mi i dość niezdarnie wcisnął mi w ręce kwiaty:
– To dla ciebie. Pamiętam, że zawsze uwielbiałaś tulipany.
Prawda. Kochałam subtelną urodę tulipanów. Ale nie potrafiłam cieszyć się kwiatami wręczonymi mi przez Piotra. Nie po tym wszystkim, co się wydarzyło.
To był piątek, właśnie wpadłam do domu z zakupami. W kuchni czekał na mnie Piotr. Siedział przy stole z poważną miną i nawet nie podniósł się, żeby pomóc mi w dźwiganiu toreb.
Przyznaję, byłam tak zmęczona i wściekła, że od razu przeszłam do ataku. Wypomniałam Piotrowi, że nawet nie raczył mi pomóc wnieść zakupów do domu. Zarzuciłam mu też, że Bartek i Marcin są niedorodnymi synami swojego ojca, bo żaden z nich też nie wpadł na pomysł, żeby zejść i mi pomóc, czy chociażby się ze mną przywitać.
– Pewnie znowu siedzą przy konsoli. Mówiłam ci, że trzeba jakoś ograniczyć to ich granie... – denerwowałam się, wkładając produkty do lodówki i szafek.
– Chłopcy są u mojego brata. Chciałem, żebyśmy mieli chwilę spokoju – odpowiedział Piotr.
Sposób w jaki mówił – powoli, jakby z trudem wypowiadając kolejne słowa – sprawił, że porzuciłam wściekłe rozpakowywanie zakupów i przyjrzałam się uważnie mojemu mężowi. Piotr był dziwnie blady.
– Beata, musimy porozmawiać – powiedział po chwili milczenia. – Postanowiłem odejść. Dzisiaj zabiorę ze sobą tylko najpotrzebniejsze rzeczy, a po resztę wrócę za kilka dni. Nie martw się, zadbam o ciebie i chłopców...
– O czym ty mówisz?!? Piotrek, ja naprawdę nie mam siły na głupie żarty... – żachnęłam się zniecierpliwiona.
– To nie są żarty, Beata. Chciałbym, żeby tak było, ale nie jest. Ja po prostu nie widzę innego wyjścia. Postaram się, żeby ten proces być jak najmniej bolesny dla ciebie i dzieci... – mówiąc to Piotr nawet na mnie nie patrzył. Wtedy dotarło do mnie, że to wszystko dzieje się naprawdę. Mężczyzna, z którym byłam od prawie 20 lat, mój mąż, ojciec moich dzieci informował mnie właśnie, że odchodzi.
– Piotrek, wiem, że ostatnio było ciężko, ale miałam zamknięcie budżetu w firmie, Marcin zmieniał szkołę... Postaram się być spokojniejsza i bardziej miła. Nie ma powodu, żeby decydować się na tak skrajne rozwiązania... – mówiłam, czując jak narasta we mnie panika.
– Jest powód! Beata, ja zakochałem się w innej kobiecie. Spotykam się z nią od kilku miesięcy – Piotr przerwał mi gwałtownie. Wtedy też po raz pierwszy od dłuższego czasu oderwał oczy od podłogi i spojrzał na mnie. W oczach miał łzy.
– To nic nie znaczy. Poradzimy sobie z tym. Mamy dom, dzieci, kawał życia razem za sobą i przed sobą. Nie możesz tak po prostu odejść – upierałam się.
Nie pamiętam dokładnie, co działo się przez następną godziną. Był mój krzyk i łzy, jakiś stłuczony kubek i przewrócone krzesło... Miotałam się, na zmianę błagając mojego męża, żeby ze mną został, i wyrzucając go za drzwi. W końcu wyczerpana usiadłam na podłodze i zamilkłam. Wtedy Piotr wstał z krzesła i ruszył w kierunku przedpokoju. W drzwiach kuchni odwrócił się i spojrzał na mnie:
– Przepraszam, Beata. Nie chciałem, żeby tak wyszło – powiedział. – W niedzielę wieczorem przywiozę chłopców. Wcześniej wszystko im wytłumaczę.
Po chwili usłyszałam trzask zamykanych drzwi. Noc z piątku na sobotę spędziłam na podłodze w kuchni, sącząc czerwone wino i przełykając łzy. Następnego zaczęłam nowe życie. Miałam pracę, dwóch synów, dla których odejście ojca na pewno będzie szokiem – musiałam wziąć się w garść.
Przez następne miesiące działałam jak na autopilocie. Ogarniałam dom, pracowałam, spotkałam się nawet z jakimś prawnikiem poleconym mi przez Agnieszkę – moją koleżankę z pracy i najlepszą przyjaciółkę. Najtrudniejsze były weekendy, kiedy dom pustoszał, bo Bartek i Marcin spędzali czas ze swoim tatą.
Wtedy z pomocą przychodziła mi zwykle Agnieszka. Wyciągała mnie do kina, na zakupy. Namówiła mnie, żebym zapisała się na pilates. Dzięki niej zaczęłam też chodzić na lekcje angielskiego organizowane przez naszego pracodawcę. Sześć miesięcy po odejściu Piotra moje życie ustabilizowało się. Nadal cierpiałam, ale przestałam zasypiać z twarzą zalaną łzami.
Teraz, z bukietem tulipanów w wazonie, siedziałam naprzeciwko mojego męża w naszej kuchni i zastanawiałam się, o co może mu chodzić. Każde z nas miało już na tym etapie swojego prawnika i zwykle za ich pośrednictwem załatwialiśmy sprawy związane z podziałem majątku. Umówiliśmy się, że pozew rozwodowy złoży Piotr. Agnieszka namawiała mnie na rozwód z orzeczeniem o winie, ale nie chciałam spędzić kolejnych dwóch lat w sądzie walcząc z ojcem moich dzieci. Zresztą, nie było o co walczyć.
Piotr przez cały ten czas zachowywał się bardzo w porządku. Zostawił mi większość naszego wspólnego majątku, sam zaproponował wysokie alimenty, a jeśli chodzi o opiekę nad chłopcami – nie było tu zbyt wiele okazji do sporów. Bartek miał 18 lat i po zdanej maturze planował studia w Londynie. Marcin zaczął naukę w liceum i nieźle sobie radził. Nasze rozstanie było dla nich przykre, ale byli zbyt zajęci swoim życiem, żeby poświęcać całą uwagę naszemu rozwodowi.
Zaczynałam się niecierpliwić, kiedy mój mąż w końcu oderwał wzrok do blatu dzielącego nas stołu i patrząc mi prosto w oczy powiedział:
– Ja i Ola nie jesteśmy już razem. Zdecydowaliśmy się to zakończyć...
Ola – kobieta, dla której mój mąż mnie zostawił – była 15 lat młodszą, bezdzietną i bardzo atrakcyjną bizneswoman. Od synów dowiedziałam się, że Piotr i jego nowa miłość nie mieszkali razem. Po odejściu z naszego wspólnego domu, Piotr wprowadził się do wynajmowanego mieszkania.
– Uświadomiłem sobie, że to wszystko to był błąd. Może kryzys wieku średniego? Nie wiem! Tak czy inaczej, doszliśmy z Olą do wniosku, że mamy inne potrzeby, inne plany na przyszłość... Okazało się, że tak naprawdę niewiele nas łączy. Za to ciebie i mnie... Tak bardzo brakuje mi rozmów z tobą. Zawsze mądrze mi doradzałaś, podziwiałem twój spokój... – Piotr mówił coraz szybciej tak, jakby próbował dokończyć swoją wypowiedź, zanim mu przerwę.
Ale ja wcale nie miałam zamiaru wchodzić mu w słowo. Chciałam dowiedzieć się, dlaczego po prawie roku traktowania mnie z uprzejmym dystansem, mój prawie były mąż czuje potrzebę, żeby dzielić się ze mną informacjami na temat swojego życia. Słuchając Piotra, nie czułam też satysfakcji. Wręcz przeciwnie – było mi go żal. Choć od jego odejścia minęło tyle czasu, a ja nauczyłam się żyć w pojedynkę, wciąż go kochałam i nadal z sentymentem wspominałam naszą wspólną przeszłość.
I chyba właśnie dlatego tak spokojnie zareagowałam na pytanie, które po chwili padło z ust Piotra:
– Wiem, że strasznie cię skrzywdziłem i zrozumiem, jeśli odmówisz, ale chciałbym cię prosić, żebyś dała mi jeszcze jedną szansę. Nasze małżeństwo, nasza rodzina, to najlepsze, co przydarzyło mi się w życiu. Wierzę, że możemy to jeszcze uratować. Beata, pozwól mi wrócić do domu i wszystko naprawić.
Agnieszka powiedziała, że zwariowałam. Tak samo zareagowali mój brat i rodzice. Ale kiedy tłumaczyłam moim bliskim, dlaczego pozwoliłam Piotrowi wrócić do domu, naprawdę wierzyłam, że to może się udać. Nie przestałam go kochać, spędziłam z nim najpiękniejsze lata mojego życia i chciałam, żeby nasze małżeństwo trwało dalej tak, jakby nic się nie stało.
– Ale przecież coś się stało! – tłumaczyła mi Agnieszka. – On cię zdradzał, a potem porzucił dla innej kobiety. Jak możesz tak po prostu o tym zapomnieć?!
– Aga, prawie 20 lat byliśmy małżeństwem, zbudowaliśmy razem dom, mamy dzieci... – próbował wytłumaczyć swoją decyzję przyjaciółce.
– Nas do tego nie mieszaj! – powiedział wchodzący właśnie do kuchni Bartek.
Mój starszy syn otworzył drzwi lodówki i z uwagą studiując jej zawartość, mówi dalej:
– Kocham tatę i chcę, żeby ułożył sobie życie, ale spójrzmy prawdzie w oczy – zrobił ci niezłe świństwo. I ja i Marcin sobie radzimy i jeśli pozwolisz ojcu wrócić do domu, to zrobisz to tylko ze względu na siebie.
Wiedziałam, że mój syn ma rację. Wbrew rozsądkowi i radom bliskich, chciałam, żeby Piotr wrócił do domu i tak też się stało. Przez pierwsze kilka dni po jego powrocie, czuliśmy się w swoim towarzystwie skrępowani jak obcy sobie ludzie, z czasem jednak wróciliśmy do dawnej rutyny, a wraz z nią wróciła też dawna swoboda.
Dzieliliśmy się domowymi obowiązkami, rozmawialiśmy o dzieciach, zaczęliśmy nawet planować wspólne wakacje... Nie było między nami intymności, ale była przyjacielska zażyłość i wydawało mi się, że to – przynajmniej na razie – wystarczy.
Nie wiem, kiedy zaczęłam nabierać podejrzeń. Może nigdy, nawet na chwilę, nie odzyskałam do niego zaufania. Dość powiedzieć, że, kiedy pewnego dnia Piotrek zostawił telefon na kuchennym stole i wyszedł po coś do garażu, od razu po niego sięgnęłam.
Najpierw zaskoczyło mnie to, że bez trudu odblokowałam urządzenie. Czy zdradzający mąż nie powinien zmienić kodu blokady? Łatwość, z jaką uruchomiłam telefon sprawiła, że od razu pojawiła się nadzieja, że dręczące mnie podejrzenia są nieuzasadnione. Sprawdziłam wszystkie komunikatory i rejestr ostatnich połączeń – nigdzie nie znalazłam śladu Oli, żadnych podejrzanych numerów czy rozmów.
Już chciałam odłożyć telefon na stół, kiedy przypomniałam sobie o folderze ze zdjęciami. Otworzyłam go i... zamarłam. Na niemal wszystkich najnowszych zdjęciach w telefonie mojego męża była jego kochanka. Przeglądałam kolejne portrety Oli – strojącej miny, zaczytanej, jedzącej pizzę... Ostatnie zdjęcie, które zobaczyłam zanim telefon wypadł mi z ręki, zrobił Piotr. W jednej ręce trzymał telefon, drugą obejmował kobietę, dla której mnie porzucił.
Pilnował się. Kasował rozmowy i wiadomości. Zapomniał tylko o zdjęciach...
W momencie, kiedy smartfon upadł na podłogę, do kuchni wszedł Piotr. Widząc leżący na ziemi telefon, mój mąż od razu zorientował się, co się stało:
– Beata, to nie jest tak jak myślisz! Ja cię kocham, naprawdę!
– Chcesz powiedzieć, że kochasz nas obie? – spojrzałam mojemu mężowi prosto w oczy, spokojnie, bez złości: – Piotrek, przykro mi, między nami wszystko skończone.
Kilka dni później Piotr po raz kolejny się wyprowadził. Tym razem obyło się bez przewracania krzeseł i tłuczenia zastawy. Postanowiliśmy, że sprzedamy nasz dom, a za uzyskaną kwotę każde z nas kupi sobie mieszkanie. Zaczniemy na nowo budować swoje osobne życia – bez żalu, złości, ale i bez nadziei.