Wydawać by się mogło, że zdrada przychodzi, gdy miłość się kończy. W rzeczywistości jednak wiele z nas, kochając partnera, nie powstrzymuje się przed romansem. O tym, dlaczego prowadzimy podwójne życie, rozmawiamy z psychoterapeutką, Magdaleną Sękowską.
PANI: To prawda, że wszyscy prędzej czy później zdradzają? Pamiętam scenę z filmu „Zgaga” z Meryl Streep. Ojciec mówi do bohaterki: „Chcesz monogamii, poślub łabędzia”.
Magdalena Sękowska: Prawdą jest, że wszystkim zdarza się myśleć o zdradzie. Ale nie każdy przechodzi do czynu. Hamuje nas przewidywanie konsekwencji, empatia, lęk, że kogoś skrzywdzimy.
A miłość nie jest hamulcem?
Na początku związku, kiedy jesteśmy namiętnie zakochani i skoncentrowani na partnerze czy partnerce – tak, sama chemia miłości sprzyja wierności. Ale ludzkie relacje są jak tygiel gęstych emocji, nie są proste, zerojedynkowe, kocham – nie kocham. Czasem w związku dostajemy tylko część tego, czego potrzebujemy, i żeby doświadczyć pełni, zaczynamy szukać tego gdzie indziej. Mam coraz więcej pacjentów prowadzących podwójne życie. Kochają swoich życiowych partnerów, nie planują odchodzić. Ale mają też drugą relację, która wnosi w ich życie spontaniczność i ciekawość. Przychodzą i mówią: nie chcę wybierać. Nie umiałbym/nie umiałabym.
Po co przychodzą?
Nie radzą sobie z poczuciem winy. Cierpią. Jakoś nie czuję współczucia. Ale moim zadaniem jako terapeuty nie jest osądzenie, tylko zrozumienie. I rozumiem to, że można kogoś kochać, a jednocześnie nie być do końca szczęśliwym w związku. Można cenić więź ze stałym partnerem, czuć odpowiedzialność za dom, dzieci, wspólny biznes, a jednocześnie tęsknić za przekroczeniem granic, w których się żyje. Kobiety mają często poczucie, że zdrada jest czymś, co robią tylko dla siebie. Żeby coś przeżyć, żeby się sprawdzić.
Jednak dla osoby zdradzonej niewierność jest często dowodem końca miłości, ponieważ oznacza zauroczenie kimś innym.
Ale to wcale nie musi być prawda! To może być równie dobrze zauroczenie własnymi możliwościami. Od 30 lat pracuję z parami i wielokrotnie obserwowałam, że ludzie zdradzają po to, żeby się upewnić, czy mogą jeszcze kogoś pociągać. Albo by sprawdzić: czy jestem w stanie zrobić coś, co mi się nie udało w stałym związku. Aby dowiedzieć się czegoś o sobie. Słyszę od pacjentów: to jest dla mnie, a nie przeciwko mojemu mężowi. Albo: nie chciałem jej skrzywdzić, po prostu potrzebuję zrobić coś dla siebie, bo ja siebie wciąż do końca nie sprawdziłem.
Mam znajomą, która mówi, że zdradziła męża, bo przerażała ją myśl, że zestarzeje się, nie wiedząc, jak to jest uprawiać seks z kimś innym.
To właśnie mam na myśli, mówiąc o motywacjach związanych z samym sobą. Chciałam się przekonać, jak to będzie, chciałem sprawdzić, czy mogę jeszcze kogoś zafascynować. Nie o to chodzi, że się w kimś zakochałem, albo że z moim mężem czy żoną jest coś nie tak. Chodzi o mnie.
A nie jest to zwykłe usprawiedliwianie tego, że ktoś nie umiał się oprzeć pokusie?
Na pewno zdrady jednorazowe, pod wpływem pożądania, też się zdarzają, ale sądzę, że seks wcale nie jest najważniejszą przyczyną niewierności. Raczej jest jak soczewka skupiająca w sobie inne aspekty związku i nasze niezaspokojone potrzeby. Na przykład duże znaczenie ma to, że żyjemy w stresie, w pośpiechu, nie dbając o naszą relację. Obiecujemy sobie, że będziemy spędzać razem czas, ale tego nie robimy. Mogłoby pomóc coś drobnego: usiądź ze mną, poczytajmy razem, umówmy się na randkę w tę sobotę. Ale zamiast tego mówimy: znowu zostawiłeś brudną łyżkę; chyba przytyłaś; czemu nie czytasz książek?; czy to tak trudno włączyć zmywarkę? W końcu czujemy się zmęczeni związkiem, niezadowoleni sami z siebie, bo dostrzegamy, że staliśmy się rozdrażnionymi, nieprzyjemnymi, utyskującymi osobami. Poznanie kogoś nowego jest łatwym sposobem na zobaczenie siebie w innym świetle. To nie tylko ekscytujący seks, lecz przypływ motywacji. Nagle jestem interesującą osobą, której chce się uprawiać jogging i trzymać dietę. Mam przestrzeń bez codziennych obowiązków, hałasujących dzieci, narzekającego partnera, który ostatnio mnie denerwował. Mam święto i nową, lepszą wersję siebie.
Nazwała pani wcześniej związek tyglem emocji. W tym tyglu zdarzają się też zdrady z gniewu, zemsty, żeby ukarać partnera?
Zdarzają. Czasami zdradzamy, żeby odreagować złość, a czasami żeby pokazać samym sobie, że nie jesteśmy tacy „do niczego”, jak on czy ona mówi. Jest ktoś inny, kto się mną zachwyca, skoro ty nie chcesz. To są naprawdę trójkąty, w których zdradzany(a) partner(ka) stale kochankom towarzyszy, jest z nimi w łóżku, bo to on(a) jest powodem tego romansu. Do takich zdrad dochodzi, gdy pary nie mają wzorca radzenia sobie z trudnymi emocjami, nie umieją ich okazywać ani o nich rozmawiać. Jeśli nie rozumiemy, że przeżywanie frustracji jest czymś normalnym, jeśli za ujawnianie gniewu karzemy partnera dystansowaniem się czy unikaniem seksu, może dojść do zdrady jako odreagowania złości.
Jest takie powiedzenie: jeden człowiek może sprawić, że drugi będzie nieszczęśliwy. Ale nie może sprawić, że będzie niewierny.
Tak, decyzja należy do osoby, która zdradza. Chodzi jednak o to, że czasem zdrada jest wyjściem awaryjnym. Jeśli ktoś nie umie rozmawiać o emocjach, nie rozumie galimatiasu, który powstał w jego związku, nie pojmuje zachowania drugiej strony, czasem w desperacji szuka wyjścia. Jeden się prześpi z koleżanką czy kolegą, drugi będzie się zapracowywał, trzeci wejdzie w rolę ofiary, czwarty może pić i urządzać awantury. To wszystko są reakcje niedobre dla związku, które wybieramy, zamiast rozwiązać problem. Jeśli my, psychologowie, mówimy, że za zdradę są współodpowiedzialne obie osoby w parze, to właśnie w tym sensie, że nie szukały pomocy, utrzymywały ten stan rzeczy, przeczekiwały, nie przyszły choćby na konsultację do terapeuty. Dobrze jest popatrzeć na zdradę również jako na wynik bierności w związku.
Jest taka legenda, że romans na boku może ożywić małżeństwo. Może niektórzy z nas w to wierzą?
Chyba nie, bo powodem ożywienia jest poczucie winy i są to raczej procesy nieświadome. Niewierny partner chce zadośćuczynić, staje się dostępny emocjonalnie, bierze na siebie więcej obowiązków, zaczyna dbać o wspólne spędzanie czasu. Słyszę o tym w gabinecie: mąż zaczął przynosić mi kwiaty, zabiegać o seks. Myślałam, że przeżywamy odrodzenie, ale przez przypadek odkryłam, że jest inna kobieta. To był szok, upadek po uniesieniu, które wydawało się autentyczne i spontaniczne.
Czy zdrada zawsze niszczy?
Kiedy para na niej utknie, zakotwiczy się w przeszłości przez urazę, poczucie krzywdy i winy. To bardzo niszczące. Ja zawsze mówię, że w zdradzie nie ma winnych - są ludzie, którzy cierpią. Coś zrobiliśmy, przekroczyliśmy jakąś granicę. Co z tym zrobimy? Ważne jest rozumieć, czym jest wybaczenie. Że to nie jest akceptacja, tylko rozstanie z byciem ofiarą, z pretensjami, z szukaniem wytłumaczeń dla swojego cierpienia. Jeśli chcemy iść dalej razem, nie możemy iść jako ofiara i kat. Nie musimy zapominać, jednak nie możemy wracać do wzajemnego obwiniania. To trudne, ale pracuję z parami, które z doświadczenia niewierności zrobiły dobry użytek. Zdrada im pokazała, że czegoś nie wiedzą o sobie, czegoś nie umieją. I oni to spostrzegli.
Jak im się to udało?
To się udaje, kiedy partnerzy próbują się zrozumieć, a nie osądzać. Mówią: to bardzo boli, ale jesteś dla mnie tak ważną osobą, że chcę iść z tobą dalej. Tylko pytanie: czy idziemy jak do tej pory, czy coś zmieniamy? Przez zdradę możemy się zobaczyć na nowo. Co ona nam mówi? Jeśli tyle, że partner jest niegodny zaufania, niewiele można zrobić. Ale może ona mówi, że przestaliśmy się sobą interesować? Że zaczęliśmy omijać niewygodne tematy? Coś zaniedbaliśmy? Wtedy mamy temat do przemyśleń, do wspólnych rozmów. Dla przestrogi opowiem, że miałam na terapii pary, które po zdradzie przeżyły syndrom miesiąca miodowego. Wybaczanie ich upoiło, rzucili się w wir naprawiania związku, zdradzona kobieta weszła w praktyki seksualne, których wcześniej nie akceptowała. Bo ta druga to robiła. Przeżyli uniesienie, ale po pewnym czasie do niej przyszła refleksja: czy ja jestem akceptowana naprawdę? Czy raczej za to, że robię, czego on pragnie. A co ze mną? Czy jeśli przestanę, zdradzi mnie ponownie? I ten miodowy okres zamiast zbliżyć, oddalił ich od siebie. Od uniesień bardziej potrzebne jest mówienie o autentycznych emocjach, umiejętność towarzyszenia sobie w smutku, bo on się pojawi. Jeśli potrafimy bez pretensji mówić: coś mi się przypomniało; smutno mi dzisiaj, ale nie chcę się od ciebie oddalać, więc ci o tym mówię, to dobry znak. Stopniowo żegnamy przeszłość, robimy miejsce na nowe.
Może znaczenie ma również to, w jaki sposób prawda wyszła na jaw? Czy nie poczułyśmy się upokorzone?
Pewnie trochę, ale nie jest to takie ważne. Ważniejsze, by odłączyć się od myślenia, że jeśli ktoś mnie zdradził, to coś mówi o mnie. Zdrada opowiada o tym, czego potrzebuje partner. Co chciał mi nią powiedzieć? Warto próbować to zrozumieć.
A jeśli to my zdradziłyśmy?
Dobrze jest wrócić do swoich płatów czołowych, wyjść z krainy popędów i zapytać: OK i co ja mogę z tym doświadczeniem zrobić? Kim teraz jestem, czego się o sobie dowiedziałam, czego pragnę obecnie? Jeśli nie umiemy zakończyć romansu, wiedzmy, że podwójna rzeczywistość nas nie rozwija, uniemożliwia autentyczność, bo w żadnym ze związków nie jesteśmy do końca. Mam wiele pacjentek w takiej sytuacji. Mówią: nie wiedziałam, że dotyk może być tak niesamowity. Mąż nigdy mnie tak nie dotykał. Ale czy powiedziałaś o tym mężowi, uczyłaś go swojego ciała? Nieraz buksujemy w miejscu, bo dostrzegamy tylko dwie opcje: albo partner, albo kochanek. A może trzeba spojrzeć inaczej? Jak w tym ćwiczeniu, które nazywa się 10 kropek. Żeby je połączyć, trzeba wyjść poza ramkę. To właśnie robimy podczas sesji – łączymy kropki. Zwykle po trzecim spotkaniu konsultacyjnym kobiety mówią: poukładałam sobie w głowie, już wiem, co robić. Na konsultację przychodzą też te, które zostały zdradzone. Zawsze mam poczucie, że już samo to, że dotarły do mojego gabinetu, jest aktem miłości wobec partnera. Może one o tym nie wiedzą, ale zrobiły krok w kierunku wybaczenia. Bez akceptacji zdrady.