Serial "Halston" dostępny na platformie Netflix odkrywa przed nami ekstrawagancki i szalony Nowy Jork lat 70 i świat mody z tamtego okresu. Króluje przepych, hedonizm, a u boku granego przez Ewana McGregora Halstona ujrzymy niejedną ikonę. Jacqueline Kennedy oraz Liza Minnelli to tylko kilka z nich. Czy warto obejrzeć serial? Zapraszamy na recenzję. Uwaga spoiler!
Spis treści
Pięcioodcinkowy serial biograficzny wyprodukowany m.in. przez Ryana Murphy’ego ("Glee", "Pose") opowiada historię Roya Halstona Frowicka, projektanta, który zrewolucjonizował amerykańską modę kobiecą lat 70. Poza Halstonem kluczowe w serialu są szalone lata 70., Nowy Jork, działalność Studia 54 i rozkwitająca kariera Lizy Minnelli, przyjaciółki projektanta. Działalność Halstona przypadła na ten trudny moment w modzie kobiecej drugiej połowy XX w., kiedy konserwatyzm i tradycja zderzały się z dyskotekowymi outfitami.
Halstona (Ewan McGregor) poznajemy w 1961 r., kiedy amerykańska pierwsza dama, czyli Jacqueline Kennedy, założyła zaprojektowany przez niego toczek na zaprzysiężenie prezydentury męża, Johna F. Kennedy’ego. I tak wszystko się zaczęło. Toczki się sprzedawały, aż nastąpił moment rewolucji obyczajowej i seksualnej i kobiety nie chciały już ubierać się tak zachowawczo i elegancko. Warto podkreślić, że Halston, który wymyślił ważny element mody użytkowej, czyli zamszowe sukienki codzienne, nie przeszedł od razu do odważnych i kontrowersyjnych projektów. W jego ofercie, cały czas były sukienki dla kobiet pracujących w biurach. Jednak gdy miał możliwość ubrać Lizę Minnelli albo Elsę Peretti, pozwalał sobie na sporo ekstrawagancji. "Halston" to serial w dużej mierze opowiadany kolorami. Tkaniny i faktury są ważne dla bohatera, więc o jego działalności twórcy serialu opowiadają przy ich użyciu. Widzimy go najczęściej w czerni, czerwieni i bieli. Każdy etap życia opowiadany jest inną barwą.
Serial jest piękny pod względem wizualnym, ogląda się go z wielką przyjemnością, nawet jeśli opowiadana historia wpisuje się w bardzo klasyczny biopic. Brakuje w niej prawdziwego pazura i jazdy po bandzie, mimo że przecież śledzimy losy ludzi, których za chwilę dotknie epidemia AIDS. Duże wrażenie robi epizod przedstawiający Studio 54. Beztroska zabawa, kokaina, najdroższe alkohole, przepych i celebryci, którzy poczuli się panami życia. Dzisiaj wjazd Bianki Jagger na koniu do nocnego klubu budzi niesmak, ale wtedy nikt nie miał nic przeciwko temu. W końcu to żaden problem – koń oślepiony blaskiem fleszy, kto by się tym przejmował. Na pewno nie Bianca Jagger, określająca siebie mianem aktywistki społecznej. Takie "drobiazgi" jak zwłoki w kanale wentylacyjnym desperata, który za wszelką cenę chciał się dostać do Studia 54, żeby zaznać tego wielkiego świata, również nie robiły wrażenia. Ale każda impreza musi się kiedyś skończyć. Halston uzależniony od kokainy, zarażony wirusem HIV i pozbawiony prawa do korzystania z własnego imienia to zupełnie inne oblicze artysty. Obserwujemy schyłek pewnej epoki, nadchodzą nowe czasy, w których nie ma miejsca na niefrasobliwość, jaka przypadła w udziale pokoleniu Halstona. Przychodzi pora zapłaty za beztroskę lat 70. i początku 80.
Halston w wydaniu McGregora jest nieokiełznanym żywiołem, nieco przerysowanym i momentami zbyt przeszarżowanym. Krysta Rodriguez jako Liza Minnelli i Rebecca Dayan jako Elsa Peretti wypadają ciekawie, choć mają niewiele czasu ekranowego, więc trudno te postaci w pełni rozwinąć. Być może doczekamy się serialu, który – dla odmiany – pokazałby Studio 54 oczami kobiet, a nie tylko wpływowych mężczyzn. Przydałoby się więcej opowieści o kobietach tamtych czasów, ale nie dlatego, żeby zadośćuczynić parytetom. Po prostu wiele historii wciąż czeka na opowiedzenie. Póki co poznajemy je na drugim planie. Historia życia Halstona także mogłaby być mniej zachowawcza, przydałoby się więcej filmowego "mięsa", pozwalającego nam poznać bohatera na wskroś. Trochę brakuje jakiejś prawdy o dekadzie lat 70., którą spodziewałam się odkryć wraz z serialem. jednym zdaniem Produkcje Murphy’ego nigdy nie zawodzą, ale czasem rozczarowują, gdy spodziewamy się więcej niż tylko uczty wizualnej.