Relacje

Jak niszczą nas ukrywane uczucia i niewypowiedziane słowa? Pytamy psychoterapeutkę

Jak niszczą nas ukrywane uczucia i niewypowiedziane słowa? Pytamy psychoterapeutkę
Fot. 123 rf

"Dlaczego nie mówimy o tym, co nas boli otwarcie", śpiewa Stanisław Soyka i dotyka jednego z największych problemów w komunikacji. Przełknąć przykrość, zamilknąć, ukryć - to częste rozwiązanie. Niestety, przemilczane sprawy w nas rosną i gniją. Co nam to robi mówi terapeutka Maia Lasota.

Skąd w nas ten nawyk, żeby nie mówić, co boli – ktoś nas tego nauczył?

Ha, nawet nie wiem od czego zacząć! Mam wiele refleksji na ten temat, trochę lepszych i trochę bardziej gorzkich. Pierwsza rzecz, która przychodzi mi do głowy to role i oczekiwania społeczne, które przekazywane są od pokoleń. Banał, który zna każdy z nas - chłopcy mają nie płakać, bo przecież trzeba być twardym i męskim, a dziewczynki, bo mają być grzeczne i nie robić problemów. Obecnie w społeczeństwie widać ogromny nurt walki z tymi uproszczeniami i szufladkami, jednak jest to widoczne bardzo mocno w naszych najgłębszych przekonaniach, czasem jest takim że na logikę się z tym nie zgadzamy, ale na jakimś wewnętrznym poziomie nadal czujemy przymus by te standardy spełniać. Druga rzecz, to coś o wiele bardziej przykrego do uświadomienia sobie - czyli brak społecznej tolerancji dyskomfortu emocjonalnego. Myślę, że ogromna ilość sytuacji, gdy mówimy do dzieci czy do dorosłych "uspokój się, nie rób sceny, ludzie patrzą, ogarnij się, nie jest tak źle" i inne te fantastyczne teksty, wynika z naszej nieumiejętności do tolerowania trudnych emocji, własnych oraz cudzych oraz brak umiejętności udzielania wsparcia emocjonalnego. W uproszczeniu - nie wiemy jak reagować oraz boimy się oceny społecznej, więc lepiej tłumić i skrywać, niż wystawić się na zranienie.

Dlaczego napominamy dzieci w stylu zachowuj się, bądź grzeczna, czyli "nie mów, co myślisz", a potem dziwimy się, że jako dorośli nie umieją się komunikować?

Pracowałam kilka lat z dziećmi i ich rodzicami i gdy wracam wspomnieniem do tych czasów, mam poczucie, że na rodzicach spoczywa ogromna presja. Na dzieciach więc jeszcze większa. Jako dorośli powszechnie komentujemy i oceniamy zachowania dzieci w przestrzeni publicznej, wnioskując po nich o jakości ich wychowania. Krzywo patrzymy na dzieci płaczące w sklepie, czy robiące awanturę o samochodzik przy kasie. Używamy słów typu "niewychowany bachor" i oceniamy młodych rodziców za niedostateczna dyscyplinę. Dochodzi do tego niestety nasz skostniały system edukacji, który okropnie mnie frustruje. Uległość i ugodowość są w nim na wagę złota, indywidualizm jest natomiast zabijany już na poziomie przedszkola. No więc jasne, że napominamy dzieci "nie wychylaj się, bądź grzeczny/a" bo wiemy przecież, że w ten sposób będą lubiane, chwalone i przyniosą nam dumę. Będzie im łatwiej i przyjemniej. Do czasu aż nie przyjdą konsekwencje ciągłego ulegania i tłumienia prawdziwych uczuć …

Dlaczego wolimy tłumić słowa i reakcje zamiast po prostu od razu powiedzieć, co naprawdę nas gryzie? Czego się boimy?

Kiedy rozmawiam o tym z pacjentami, to głównym argumentem za tłumieniem jest lęk przed odrzuceniem, oceną oraz przed zranieniem drugiej osoby. To, że tłumimy prawdziwe emocje to często po prostu efekt empatii i lęku, potrzeba wiele kroków w terapii, aby dostrzec na własnej skórze, że autentyczność i ekspresja emocji w zdrowy sposób pomaga budować relacje, nie zaś niszczy. Druga kwestia… bardzo przykra - wiele osób, które doświadczało nieprawidłowej więzi w domu rodzinnym nie czuje, aby ich uczucia w ogóle były ważne… nigdy nikt nie nauczył ich, że kogokolwiek może obchodzić co czują i myślą i że mogą otrzymać akceptację i wsparcie. Część osób odczuwa zaś paraliżujący lęk przed odsłonięciem swojej wrażliwej strony, bo wielokrotnie została zraniona, ośmieszona i odrzucona, gdy miała odwagę podzielić się swoim delikatnym kawałkiem.

Co się dzieje z ciałem, kiedy zamykamy usta, ale w głowie krzyczymy?

To bardzo ważny aspekt i wiem, że to zabrzmi trochę szarlatańsko, ale wierzcie mi, bardzo daleko mi do tego typu klimatu. Nauka potwierdza, że niewyrażane emocje tkwią w ciele i powodują w nim nieprzyjemne skutki - między innymi zauważamy to w zjawisku zwanym somatyzacją - mowa o wszelkiego rodzaju dolegliwościach bólowych spowodowanych psychosomatyką, a więc o podłożu psychicznym. Do psychiatrów i psychoterapeutów trafia masa osób z problemem potencjalnie nie do końca o naturze psychicznej - czyli pacjentów z różnymi dolegliwościami fizycznymi, wysłanymi przez innych lekarzy po wykluczeniu wszelkich przyczyn. Uczymy się wówczas w terapii odczytywać sygnały płynące z ciała i wpływać na nie od strony myśli i emocji, obserwacja efektów tej pracy jest niesamowita. Ciało komunikuje nam bardzo dużo, zatrzymane i niewyrażone emocje bardzo je obciążają.

Czy to kobiety częściej milczą w imię "spokoju"?

Nie mogę tego jednoznacznie stwierdzić, nie znam też żadnej statystki czy badań, które by to potwierdzały. Obserwacja społeczeństwa jednak rzeczywiście nasuwa takie refleksje. To głównie dziewczynkom wpaja się takie wartości jak bycie "grzeczną, ugodową, miłą". Od kobiet wielokrotnie oczekuje się, by nie zabierały głosu lub nie wypowiadały głośno swojego zdania, tylko przytakiwały i pełniły rolę swego rodzaju ozdoby… Kiedy myślę o statystykach ofiar wszelkiego rodzaju przemocy i o wszystkich kobietach, które "w imię spokoju" lub ze wstydu i lęku nie zgłaszają tej przemocy, nigdy nie szukają i nie otrzymują pomocy… to czuję przejmujący smutek i złość. Mówię o tym, choć nie jest to wygodny i pierwszostronicowy temat, bo chcę pokazać, jaka droga prowadzi od zwykłego, niewinnego "lepiej nic nie mów, bo się narazisz, bądź grzeczna" w dzieciństwie do dorosłej kobiety, która w najważniejszym momencie życia, automatycznie zastosuje się do tych standardów.

Chłopcy od wczesnych lat dziecięcych mają w społeczeństwie o wiele więcej przyzwolenia na "gorsze" zachowanie czy stopnie w szkole, przymyka się oko na ich bójki lub używa się jakichś eufemizmów typu że muszą się "wyszumieć". I żeby była jasność, chłopców spotyka także wiele krzywdy i ograniczeń ze strony kultury i społeczeństwa, jednak jeśli chodzi o milczenie i niezabieranie głosu w sprawie swoich emocji, to rzeczywiście nasuwa się taka wizja, że to dziewczynki i później kobiety są tym bardziej obciążone. Chłopcom i mężczyznom z kolei dajemy o wiele mniej przyzwolenia i przestrzeni na wrażliwość, płacz, poczucie zrezygnowania czy słabości, co dramatycznie odbija się na odsetku mężczyzn popełniających skutecznie samobójstwa. To tylko pokazuje bezlitosność tych standardów…

 

Czy milczenie to czasem forma zemsty?

Tak, milczenie czy karanie ciszą to jedna z metod komunikacji zaliczanych do biernej agresji. Nie zawsze stosujemy to świadomie i z rzeczywistym celem by kogoś zranić, jednak zawsze efekt będzie taki, że emocjonalnie porzucamy drugą osobę, zostawiamy ją w poczuciu bycia zignorowaną, nieważną, odrzuconą, z ogromnym uczuciem niepewności co do relacji i intencji.

Czy mężczyźni mają łatwiej z wykładaniem wprost pretensji i emocji na stół?

Tak i nie - jak to w psychologii - to zależy. Z jednej strony, mężczyznom społecznie wolno się złościć. I to tak… no naprawdę z przytupem. Często jestem bardzo zdziwiona nadal, jakie intensywne akty złości, czasem już zakrawające o przemoc, tolerujemy i usprawiedliwiamy społecznie. Mam na myśli także sceny z udziałem chociażby polityków, obserwowane codziennie w telewizji. No więc wolno im krzyczeć, żądać, upominać się o swoje, kłócić się o swoje racje. Z drugiej strony jednak… na tym kończy się przyzwolenie na emocje dla mężczyzn w społeczeństwie i to widać w gabinetach terapeutycznych. Jakbym miała to uogólnić, to w większości mężczyzna na fotelu terapeuty zapytany o emocje w trudnej sytuacji będzie mówił, że czuje złość albo obojętność. Nie pozwalamy i nie uczymy mężczyzn kontaktu z wrażliwymi, delikatnymi emocjami, takimi jak smutek, zawód, wstyd, czy lęk. Oceniamy ich, gdy je okazują, oczekujemy, że trudne sytuacje mają po nich spływać a jedne co ewentualnie mogą, to się wściec, bo to męskie przecież…

A gdyby wreszcie się odważyć i wyłożyć wszystko, co leży na sercu – ulga czy katastrofa?

Wszystko zależy od formy. Możemy okazać uczucia tak, że zadzieje się niezwykły przełom w nas i w relacji, a możemy zaprzepaścić budowaną więź, jeśli nie weźmiemy odpowiedzialności za sposób wyrażenia i ukierunkowania trudnych emocji. Dlatego fajnie jest najpierw zacząć od kontaktu z własnymi emocjami jeden na jeden. Uruchamiając ciało, próbując wypowiedzieć coś na głos w samotności, uruchamiając to, co w nas bolesne i przelać to chociażby na kartkę a potem decydować co z tego chcę przekazać osobie, z którą chcę odbyć rozmowę. Często polaczenie i skonfrontowanie się z naszą "czującą" stroną budzi przerażenie, wstyd i poczucie słabości. Warto wtedy zadbać o profesjonalne wsparcie, zajmowanie się swoimi emocjami to skomplikowana i trudna sprawa! Wypowiedzenie ich to tak naprawdę dopiero początek, potem dopiero przychodzi próba zrozumienia i REGULACJI tych emocji, a także nauka poprawnej ich komunikacji i ekspresji.

Czy w ogóle da się funkcjonować między ludźmi mówiąc szczerze, co czujemy?

Jasne, choć pewnie szczególnie na początku jest to w odczuciu trudniejsze niż ciągłe podporządkowanie. Ludzie będą reagować różnie na naszą autentyczność, jedni nas ocenią i się zdystansują, inni będą próbowali nas zdominować i przywrócić do formy wygodnej społecznie a inni obdarzą nas za to niespotykanym dotychczas szacunkiem. Moim zdaniem jest to warte tego ryzyka.

Jak długo można trzymać język za zębami, zanim zje nas to od środka?

Jest to bardzo indywidualna sprawa, ludzie mają też różne sposoby rozładowywania tej frustracji - czasem przemieniają niewypowiedziane słowa w sztukę taką jak muzyka, piosenki, ruch, taniec lub obraz…to pomoże nam dłużej wytrzymać i nie wybuchnąć jednak tak czy siak nie doświadczymy w ten sposób pełnej i szczerej relacji, której większość z nas pragnie i potrzebuje. Prędzej czy później dotrze to do nas, chociaż czasem potrafi zająć to naprawdę wiele lat.

 

Czy milczenie przy toksycznych ludziach to głupota?

Nie do końca wiem jak rozumieć termin „toksyczni ludzie”, bo nie jestem fanką tak dużych etykiet. Myślę jednak, że powstrzymywanie się od pokazywania swojej wrażliwości przy niektórych osobach, przy których nie czujemy się bezpiecznie, to wcale nie taka zła strategia, o ile nie tkwimy z taką osobą w jakiejś bardzo bliskiej relacji. Jednak okazyjnie, będąc w towarzystwie, w którym nie ze wszystkimi dobrze się czujemy a jesteśmy zmuszeni z nimi przebywać ze względu na kontekst (praca, spotkania rodzinne…) umiejętność zadbania o siebie poprzez dystans i nie odsłanianie się może być zdrową strategią, zamiast iść na noże lub wystawiać się na niepotrzebny atak. Jeśli jednak jesteśmy z kimś takim w bliskiej relacji i regularnie czujemy, że musimy przemilczeć swoje uczucia - to warto postawić tu duży czerwony wykrzyknik i rozpatrzeć czemu ta relacja służy.

Jak wygląda reakcja na zbyt dużo stłumionych słów?

Na pewnym etapie ciągłego tłumienia uczuć będzie nam towarzyszyć dużo rezygnacji, pustki lub smutku. Czasem będzie nas roznosiło z rozdrażnienia, ciężko będzie nam zinterpretować. Nadmierne tłumienie będzie też się objawiało ogólną wrogością i złym nastawieniem wewnętrznym do ludzi, którym nie wyrażamy prawdziwych emocji, aż po nagłe wybuchy i niestabilność, chwiejność emocji - z czasem zaczniemy izolować się społecznie by doznać ulgi. W innych przypadkach dopadną nas zaburzenia lękowe, zaburzenia snu - bo głowa będzie nam pękała od przemyśleń i gonitwy myśli… ten obraz może wyglądać więc bardzo różnie.

Maia Lasota jest psycholożką i psychoterapeutką oraz autorką podcastu "Zielona wstążka".