Czym jest dziedziczona trauma? Zdjęcie z odciętą postacią – kto tam stał? Imię, na dźwięk którego wszyscy milkną. Tematy tabu... W rodzinach rani nie to, o czym rozmawiamy, ale to, o czym milczymy. Sekrety, nieraz przekazywane z pokolenia na pokolenie, są jak duchy przeszłości, które burzą spokój. Jak go odzyskać? Pytamy dr Galit Atlas, psychoterapeutkę i wykładowczynię z Uniwersytetu Nowego Jorku, autorkę książki "Emocjonalne dziedzictwo". Wywiad magazynu Twój STYL.
Spis treści
Twój STYL: Po tacie mam nos, po mamie uśmiech, włosy po babci. Nie ulega wątpliwości, że dziedziczymy po przodkach cechy wyglądu, charakteru, inteligencję. Pani twierdzi, że coś jeszcze: wspomnienia, szczególnie te traumatyczne.
Galit Atlas: Nie do końca chodzi o dziedziczenie wspomnień. Nie jest tak, że dostaje pani w genetycznym pakiecie film z wojennych przeżyć babci i odtwarza go w głowie. Jednak jako dzieci mimowolnie doświadczamy lęku rodziców. Każdy pamięta, że o czymś się nie mówiło w domu, jakiegoś tematu się unikało. To bywa wielopokoleniowy łańcuszek. Jako terapeutka mogę powiedzieć, że w rodzinach problemem nie jest to, o czym się mówi, ale to, o czym się milczy. Psychoanalitycy Maria Torok i Nicolas Abraham napisali: „Nawiedzają nas nie zmarli, ale puste miejsce pozostawione w nas przez ich sekrety”. Ludzie, którzy nie potrafią poradzić sobie z trudnymi doświadczeniami, o nich milczą. W przeświadczeniu, że skrywanie tajemnic izoluje nieprzyjemne wspomnienia od świadomości i oszczędza bólu. Pozornie.
Przypomina mi się znajoma, która wygumkowała ze swojej historii ojca – porzucił rodzinę, gdy miała 10 lat. Twierdziła, że dla jej dzieci to normalne, że mają dwie babcie i tylko jednego dziadka. Nigdy nie zapytały o drugiego.
A może zapytały raz, ale widząc reakcję matki, nauczyły się, że tego tematu poruszać nie należy, bo mama robi się smutna. Tak uczymy się omijania „raf” w rodzinnej historii. Ja i moje rodzeństwo wiedzieliśmy, że nie wolno pytać rodziców o śmierć. Oboje przeszli w dzieciństwie śmiertelnie groźną chorobę, mama straciła w tragicznych okolicznościach brata. Te wydarzenia położyły się cieniem na historii rodziny. Tak dzieje się, gdy nie radzimy sobie z trudnymi wydarzeniami, milczymy o nich, aż wspomnienia ulegają zatarciu. Ale wciąż w nas są, tylko wyparte. Gdy zostałam terapeutką, postanowiłam, że będę zgłębiać te wyparte sekrety. Wraz z pacjentami analizuję ich rodzinne historie, słuchając nie tylko słów i faktów, które opowiadają mi świadomie, ale pauz. Ciszy. Przeoczeń i niedopowiedzeń. Staram się dowiedzieć: co się stało w rodzinie? Komu? O czym ten człowiek milczy?
A musiało się coś stać? To tylko domysły, nie mylę się?
Często punktem wyjścia są domysły. Bywa, że ludzie, którzy przychodzą, nie mają kogo zapytać o przeszłość, ale coś ich w związku z nią dręczy, niepokoi. Zostali z garstką in formacji, pudełkiem zdjęć i znakami zapytania. Opowiadamy w gabinecie jakąś wersję historii – co mogło się wydarzyć i komu. Czasem nie ma pewności, że to prawda. Ale okazuje się, że dla tego człowieka ma znaczenie samo za głębienie się w rodzinną tajemnicę, rozmowa o niej. Nawet hipotetyczne wytłumaczenie niezrozumiałych sytuacji z przeszłości. To wypełnia luki w psychice, buduje poczucie spójności wewnętrznej. Z terapeutycznego punktu widzenia nie jest tak istotne, czy historia, do której dochodzimy, to idealne rozwiązanie rodzinnej tajemnicy. Nie idziemy z tym do sądu. Ważne, że dominującym uczuciem u pacjentów, którzy rozwikłali rodzinny sekret, jest ulga, która pozwala pójść dalej bez balastu. To potrafi wiele zmienić. Jednym z fundamentalnych pytań nurtujących każde go człowieka jest – kim jestem i skąd przychodzę. Jeśli w twojej rodzinnej historii są luki, nie wiesz w pełni, kim jesteś. Zaczynasz odczuwać lęk, że może te niewypowiedziane sekrety obarczają i ciebie jakąś winą i wstydem.
Przypomina to dążenie do prawdy osób, które dowiadują się, że zostały adoptowane. Niektórzy wiele są w stanie poświęcić, by poznać biologicznych rodziców. Z tym pytaniem przychodzą do pani pacjenci: kim jestem?
Przychodzą, bo np. zachłannie pną się po szczeblach kariery i niezależnie, jak wysoko się znaleźli, nie czują satysfakcji. Inni rozpaczliwie pragną miłości, a nie potrafią jej znaleźć ani dać. I też zastanawiają się, co z nimi nie tak. Rachel, o której piszę w książce, spierała się z mężem o dzieci. On ich chciał, ona nie. Ale sama nie rozumiała dlaczego.
Interesuje panią zrozumienie powodów, dla których pacjenci dokonują takich lub innych wyborów?
Pod chęcią posiadania lub nieposiadania czegoś: dzieci, kariery, domu, męża – kryje się nieświadoma warstwa i to w niej należy szukać siły kształtującej nasze życie. Dziadkowie Rachel przeżyli Holokaust. Opowiedziała mi o śnie, który nawiedzał ją w dzieciństwie: biegnie z niemowlęciem i musi się ukryć, ale widzi tylko pustą przestrzeń po horyzont. Zastanawiałam się, kim jest dziecko ze snu. Dzięki naszym spotkaniom Rachel zgłębiała rodzinną historię i odkryła, że jej dziadek miał żonę i córkę, zanim poznał babcię Rachel. Zginęły, a imię tamtej dziewczynki było wypisane na świecy, która paliła się w domu dziadków w święta. Rachel i jej matka wiedziały, że z imieniem „Ruth” wiąże się tajemnica. Nie zapytały nigdy, kim była Ruth. Za to w snach Rachel kontaktowała się z okrucieństwem świata, przed którym nie umiałaby obronić swojego dziecka. I to wzbudzało w niej lęk przed macierzyństwem. Rozwikłanie tej tajemnicy pomogło pacjentce stać się troskliwą matką, świadomą niebezpieczeństw, ale i radości płynącej z życia. Uznała, że może zaopiekować się córką, która nie powieli losu Ruth.
Zastanawiam się, w jaki sposób emocje związane z trudną historią są przekazywane kolejnemu pokoleniu?
To subtelne sygnały, często niewerbalne. Na komodzie stoi zdjęcie i gdy widzisz minę babci spoglądającej na fotografię, wiesz, że nie możesz zapytać, tak jak Rachel nie mogła pytać o imię na świecy. Mój pacjent Jon mówił ze śmiechem, że jest „dzieckiem bez historii”. W jego wspomnieniach rzadko pojawiali się rodzice i starsi bracia, którzy wyjechali na studia, gdy był mały. Jonowi wydawało się, że traumą, którą w sobie nosi, jest tragiczna śmierć siostry, która zginęła w wypadku. Ale on miał wtedy kilka miesięcy. Dopiero będąc w terapii, od starszego brata dowiedział się, że ciąża, z której się narodził, była przypadkowa. Matka otwarcie mówiła, że nie chce piątego dziecka. I wtedy doszło do śmiertelnego wypad ku siostry. Dzieci zostało czworo, a matka Jona nigdy nie wybaczyła tego sobie ani... najmłodszemu synowi. Smutna historia, ale paradoksalnie Jona ucieszyło odkrycie tych faktów. „Byłem dzieckiem bez historii. Teraz ją mam”, wyznał. Zrozumiał, dlaczego matka w dzieciństwie ignorowała jego potrzeby, ale przede wszystkim, że nie jest za to odpowiedzialny. Niełatwo zaakceptować fakt, że rodzice nie kochali nas tak, jak na to zasługiwaliśmy. Ale znacznie gorzej myśleć: jestem chyba tak zły, że nie kochała mnie nawet matka.
Jak sprawdzić, czy i ja niosę ze sobą emocjonalne trudne dziedzictwo przodków? Po czym można to poznać?
Warto przyjrzeć się wiedzy, którą mamy na temat rodziny. Wszystko jest jasne? Wie pani, gdzie się urodzili i kim byli pani dziadkowie? Rodzice? Może pani odtworzyć kolejne okresy ich życia? Wielu moich pacjentów ze zdumieniem odkrywa, że w ich rodzinnej historii są luki. Ojej, nie ma ani jednego zdjęcia taty z czasów studenckich. Nigdy nic nie mówił o tym okresie. Albo: mama była późnym dzieckiem, babcia miała 43 lata, gdy przyszła na świat, i w ogóle nie są do siebie podobne. Szukajmy takich białych plam, wyjątków, dziwnych zdarzeń. Powinny wzbudzić naszą ciekawość. Dopóki żyją bliscy, można podjąć temat rodzinnego sekretu. Wybadać. Nie zawsze się to udaje. Starsi ludzie, którzy długo skrywali tajemnicę, często sądzą, że nie są w stanie się z nią zmierzyć. Moja mama nigdy nie potrafiła mówić o śmierci brata. Do czasu, gdy na świat przyszło moje trzecie dziecko, córka Mia – miałam już dwóch synów. Zastanowiła mnie wówczas reakcja mamy. Rozpłakała się: „Mia będzie miała starszego brata!”. To, że jej wnuczka została młodszą siostrą dwóch chłopców, pozwoliło mamie przypomnieć sobie emocje, które żywiła do zmarłego brata. I je wyjaśnić.
Czy trzeba te drzwi otwierać. I po co? Może lepiej zostawić zamknięte za nimi tajemnice z przeszłości. Często trudne.
Taka sugestia w dzisiejszych czasach oburzy każdego terapeutę. Kiedyś uważano, że to, czego nie wyciągniemy na światło dzienne, nie będzie nas ranić. Dziś wiemy, że to właśnie rani najgłębiej. Nikt z psychologów już nie kwestionuje faktu dziedziczenia traum. Co więcej, badania prowadzone przez dr Rachel Yehudę dowodzą, że trauma dziedziczona jest nie tylko psychologicznie, ale i biologicznie – zmienia profil hormonów stresu u dzieci i wnuków osoby z nieprzepracowanym problemem, sprawiając, że następne pokolenia są częściej narażone na zaburzenia lękowe. I nie mają świadomości, co jest prawdziwym źródłem problemu. Częściej też rozwija się u nich PTSD (syndrom stresu pourazowego), gdy sami staną się ofiarami lub świadkami traumatycznego wydarzenia. Maria Torok i Nicolas Abraham, na których już się powoływałam, nazwali dziedziczone rodzinne traumy fantomami – są jak ból po czymś, czego już nie ma i czego nie widać. Słusznie nawiązała pani do upiorów – fantom to coś na kształt ducha, już nie żywe wspomnienie, ale jeszcze nie martwe. Poznanie przeszłości i wy pełnienie luk to pierwszy krok do uzdrowienia. Pożegnanie upiorów przeszłości pozwala nam pełniej żyć. Wykorzystać więcej szans, realizować więcej naszych, nie cudzych potrzeb. Istnieć według własnego scenariusza, nie tego pisanego przez poprzednie pokolenia.