Bywamy dla siebie i innych wymagający, surowi. Brakuje nam w życiu czułości, o której Olga Tokarczuk mówi, że jest najskromniejszą odmianą miłości. Pozwala zobaczyć w drugiej istocie kogoś z własnym planem, programem działania, godnością. Tą istotą nie musi być wyłącznie człowiek! Alicja Długołęcka, psychoterapeutka i edukatorka seksualna, mówi nam, jak nauczyć się czułości i dlaczego warto to zrobić.
Twój STYL: Ważniejsze jest, by mieć co zjeść, czy żeby mieć się do kogo przytulić? Psycholog Harry Harlow to sprawdzał. Malutkie makaki wpuszczał do klatki, w której nie było matki, a jedynie dwie udające ją kukły: jedna miękka, druga druciana. Miękka „mama” nie dawała jeść, ale za to małpka mogła się do niej przytulić. Drucianą wyposażono w butlę z mlekiem. Okazało się, że małpiątka jadły niechętnie i wybierały tulenie się do miękkiej „mamy”. Potrzeba czułości wygrała z głodem. U ludzi też tak jest?
Alicja Długołęcka: To była okrutna procedura, na którą dziś nikt z pewnością nie wyraziłby zgody. Przypomina mi się podobny eksperyment deprywacyjny sprzed kilkuset lat, przeprowadzony na ludziach: cesarz Fryderyk II nakazał odebrać kilkoro dzieci matkom i przekazać na wychowanie innym kobietom, które miały się do swoich podopiecznych nie odzywać. Cesarz chciał w ten sposób odkryć, jakim językiem pierwotnym posługują się ludzie. Tego się nie dowiedział, za to pozbawione matczynej czułości dzieci szybko zmarły, choć je karmiono. W wielu innych eksperymentach dowiedziono, że ludziom czułość jest niezbędna – nie tylko do przeżycia, ale i rozwoju. To ona zapewnia nam fizyczne i psychiczne poczucie bezpieczeństwa, będące bazą do kształtowania się postawy zaufania wobec świata i chęci jego eksplorowania. Człowiek odkrywa i kształtuje swoją tożsamość poprzez interakcje z otoczeniem. Bez poczucia bezpieczeństwa nie będziemy mogli w pełni wykorzystać własnego potencjału. Jak nieszczęsne makaki Harlowa, u których po zakończeniu eksperymentu zaobserwowano liczne rozwojowe zaburzenia emocjonalne i poznawcze. Czułość, zwłaszcza w pierwszym okresie życia, to otwarta komunikacja wzrokowa, werbalna i przede wszystkim dotyk. Badania pokazują, że nie tylko u niemowląt, ale u dzieci nawet do 12. roku życia, stymulacja sensoryczna, czyli między innymi czułość, wyrażana ciepłym dotykiem, wpływa na prawidłowy rozwój mózgu. Okazuje się, że również u dorosłych jest niezaprzeczalnym czynnikiem zachowania zdrowia. Dziś wiemy, że ta zasada działa po kres życia!
Wobec dzieci i małych zwierzątek czułość jest łatwa, w pewnym sensie automatyczna. Zdaniem psychologów niezawodnym „wyzwalaczem” czułości jest czyjaś kruchość. Płacząca dziewczynka, smutny piesek, mały kotek wzbudzają falę czułości i wywołują wzruszenie. Zastanawiam się więc, czy czułość nie jest protekcjonalna. Jak litość, uważana za gorszą siostrę współczucia.
Jeśli jest protekcjonalna, przestaje być czułością, a staje się nadużyciem władzy. To ważne, żeby rozróżniać te dwie rzeczy. Odnoszę wrażenie, że nam, współcześnie żyjącym, trudno jest być łagodnymi, zwłaszcza wobec samych siebie. Często, pozostając nieświadomie pod wpływem społecznych oczekiwań, tych płynących od rodziców, równolatków, ale też kulturowych, stajemy się nadmiernie wymagający, krytyczni, nieraz surowi. Gdy w dzieciństwie nie doznaliśmy czułości od rodziców, będzie nam bardzo trudno w dorosłości być czułymi dla siebie i innych. W takiej sytuacji możemy się wstydzić własnej czułości, obawiać się ją okazywać, bo ona wymaga od nas „zmiękczenia”, czyli zwiększa naszą podatność na zranienie. Przy małych dzieciach i zwierzątkach mniej ryzykujemy, łatwiej sobie wtedy pozwolić na czułość.
Czy w czułości jest niebezpieczeństwo bycia protekcjonalnym? Czytam w internecie ogłoszenia ludzi, którzy przyjęli gości z Ukrainy i szukają dla nich pracy. Często znikają informacje o kompetencjach danej osoby, pojawiają się zapewnienia, że to „miła pani”, „pogodny mężczyzna”.
To nie jest czułość, bo brakuje w tym działaniu wczucia się w potrzeby i emocje osoby, o której piszemy. Czy my sami chcielibyśmy być opisywani, biorąc pod uwagę tragiczne, wojenne okoliczności, jako „uprzejma”, w domyśle – nie zgłaszająca potrzeb i emocji, osoba? W czułości nie ma miejsca na ratownictwo, tylko na pomaganie. Przez „ratownictwo” rozumiem decydowanie i robienie czegoś za kogoś, bo wtedy mamy poczucie, że jesteśmy tacy dobrzy, fajni, szlachetni i „wszechmocni”. Natomiast pomagając, stwarzamy możliwości, wzmacniamy sprawczość tej osoby, szanujemy jej kompetencje. Warto wczuć się w potrzeby Ukrainek i Ukraińców, którzy szukają w Polsce schronienia. W porywie serc powinno być miejsce na prawdziwą czułość.
Podam przykład właściwej czułości: koleżanka, która przygotowywała paczkę dla Ukrainek, postanowiła włożyć do niej lokówkę. Pomyślała, że każda kobieta, kiedy poczuje się bezpiecznie, zechce ładnie wyglądać. Wkładając lokówkę do kartonu, zaczęła płakać. Uzmysłowiła sobie, że kobieta, która czeka na tę paczkę, ma te same potrzeby, co ona. Jest jak ona...
To, co zrobiła koleżanka, nazywamy mentalizacją. Zobaczyła w Ukrainkach nie „ofiary” czy „uchodźczynie”, ale kobiety. Umiała dostrzec czyjeś potrzeby. To, że ktoś ucieka przed wojną, nie znaczy, że ma się wyrzec potrzeb wyższego rzędu, zadowalać byle czym i czuć wdzięczność. Myślę, że taka lokówka jest ważna, bo czasami pozwala zachować godność. Czule pomagając, dbamy o poczucie godności drugiego człowieka, widzimy go w jego niepowtarzalności. Nie trzeba wojny, by poczuć się wtłoczonym w rolę ofiary. Pracuję z ludźmi z traumą szpitalną. To osoby, które nie doświadczyły w trakcie leczenia troski, czułości. Były potraktowane jak „kawał mięsa”, w którym coś trzeba wyciąć, zszyć i wtłoczyć kroplówkę. Zabrakło odzwierciedlenia uczuć, podmiotowego traktowania. Niestety, tak często działają systemy „opieki” zdrowotnej, ale też instytucje powołane do zajmowania się dziećmi i osobami starszymi. Nie tak powinna wyglądać opieka i coraz częściej to rozumiemy.
Kobietom chyba łatwiej jest być czułymi. Istnieje przyzwolenie na czułą matkę, ale zbyt czuły ojciec uchodzi za uległego, mało wymagającego, zniewieściałego. Czy czułość w ogóle jest wpisana w model współczesnego mężczyzny?
Jest powoli w nią wpisywana. Coraz więcej mężczyzn przychodzi na terapię w sprawie „miękkiego brzucha” i „otwartego serca”, czyli z gotowością odsłonięcia się, otwartością na innych i potrzebą czułości. Mężczyźni pragną odzyskać ten aspekt siebie. Trening społeczny chłopców jest nadal skoncentrowany na zadaniowości, rywalizacji, nieokazywaniu uczuć, co więcej, maskowaniu ich. W patriarchalnym świecie, w którym wciąż żyjemy, męską czułość uznawano za żenującą. Na szczęście to się powoli zmienia. Do czułości trzeba dorosnąć. Mężczyźni, którzy to robią, ryzykując emocjonalne zranienie, podejmują jednocześnie ważną decyzję o samorozwoju, poszerzaniu własnej tożsamości. Odkrywają, że też potrzebują czułości, by dobrze się czuć, rozwijać świadomość i realizować w pełni swoją męskość. Otwierają się na łagodność. Jako terapeutka staram się patrzeć na czułość uniwersalnie, bo ona nie ma płci. Czuła postawa oznacza uważność, akceptację, współodczuwanie. Nie tylko do ludzi, ale i zwierząt i roślin.
Czy rośliny też potrzebują naszej czułości, bliskości i dotyku?
Czułość to więcej niż dotyk. Chodzi o to, by wspierać rozwój, sprzyjać, towarzyszyć. Czule pielęgnując roślinę, jesteśmy obecne, ale nie narzucamy jej tej obecności, a więc podlewamy, odżywiamy, mówimy, przyglądamy się z zaciekawieniem, usuwamy chore, uschnięte części, ale nie przycinamy, żeby miała idealnie symetryczny kształt, nie podwiązujemy jej gałęzi, żeby stworzyły łuk doskonale pasujący do naszych wyobrażeń. W tej małej roślince dostrzegamy jej potencjał – to ona rośnie, nie ja. Wspieram, ale nie ingeruję. Taka jest czułość. Wobec roślin, ale też wobec ludzi. To trudne. Wymaga akceptacji i otwarcia się na otoczenie, pogodzenia z faktem, że ono nie jest i nigdy nie będzie dokładnie takie, jak bym sobie je wymyśliła.
Postawa, o której pani mówi, może być trudna do wypracowania, gdy dotąd tkwiliśmy we wzorcu wysokich wymagań wobec innych i surowego rozliczania ich z efektywności. Od czego zacząć zmianę podejścia?
To jasne, że zaczynamy od siebie. Szukamy sposobów, które pozwolą dojść do głosu swojemu „ja wrażliwemu”. Zatrzymujemy się i robimy miejsce na refleksję, subtelne przeżycia, kontaktowanie się z innymi na głębszym niż zadaniowy poziomie. Właśnie o tym mówiła Olga Tokarczuk, wspominając o „czułym przewodniku”. Czułość uniwersalna to łagodne podejście do faktu własnej niedoskonałości, przyznanie sobie i innym prawa do popełniania błędów. Obserwuję, że coraz więcej osób chce dziś rozwijać ten wrażliwy aspekt siebie.
Nawet będąc nieczułym barbarzyńcą, można się nauczyć czułości?
Deficyty z przeszłości można przepracować. Zawsze możemy rozpocząć drogę w stronę czułego ja. Ona jest otwarta w każdej fazie naszego życia. Ale, powtórzę, zaczynamy od siebie. Mam klientki, które odkrywają czułą siebie przez troskę wobec innych stworzeń. Jedna z pacjentek, kobieta robiąca karierę, uważana za „twardą”, wzięła ze schroniska starego psa. Kontakt z bezbronną istotą stał się jej rozwojowym otwarciem na czułość. Wiele klientek odkrywa czułość do siebie, gdy pojawia się u nich refleksja nad tym, jakimi są matkami lub jaką relację mają z własną starzejącą się matką. Czasem to jest moment, gdy odkrywają, że nie dostały na starcie tyle czułości, ile potrzebowały, by czuć się w świecie bezpiecznie. Przyjmują, że już jej nie dostaną z zewnątrz – więc rośnie w nich łagodność wobec samych siebie. Pracują nad tym, bo same chcą być bardziej czułymi matkami dla swoich dzieci. Nie chcą powielać błędów z przeszłości. Mężczyźni również przychodzą z potrzebą uruchomienia „trybu serca”, często po rozstaniach z ukochaną kobietą, odsunięciu się emocjonalnym dzieci, postawieniu przez bliskie osoby granic. Taka motywacja pojawia się również w fazie świadomego ojcostwa i chęci odcięcia się od raniących, sztywnych schematów z przeszłości pozbawionych empatii i czułości.
Jak mówić czule i czule dotykać w czasach, gdy... zbytnia bliskość fizyczna jest na cenzurowanym. Szef widzi płaczącą sekretarkę. Jeśli ją obejmie, może to być odczytane jako niezręczne, choć to ludzki odruch w takiej chwili.
Czułe gesty i słowa, jeśli są szczere, są potrzebne. Oczywiście, mogą być narzędziem manipulacji, ale wtedy nie są tak naprawdę czułe. Uczciwa czułość ma moc budowania bliskości, wynika z połączenia, kiedy gest, słowo są obustronnie chciane i przyjmowane. Dlatego tak ważne jest rozpoznawanie i poszanowanie granic w okazywaniu czułości. Rozgraniczam to, co czułe i wynikające z szacunku dla drugiego człowieka, z tanimi, manipulującymi chwytami. Podam przykład: mężczyźni uczą się w szkołach podrywania odpowiednio dotykać kobiety w trakcie rozmowy, by przesunąć ich granice i wywołać wrażenie intymności. Taki podryw nie ma nic wspólnego z czułością, jest wyrachowaniem, manipulacją. Z dotykiem łatwo przesadzić, gdy nie bierzemy pod uwagę zgody drugiej strony. Podanie zupy osobie chorej lub głodnej jest czułym gestem, ale wymuszanie zjedzenia tej samej zupy na świątecznym obiedzie jest przemocowe. Czuły dotyk to gest nieprzekraczający czyjejś granicy. Niesie ukojenie i poczucie bezpieczeństwa. Leczy duszę. Z czułością jest jak z miłością. Możemy ją udawać, ale wtedy przestaje nią być.
Niektórzy uważają czułość wobec siebie za nieuzasadnione rozczulanie się nad sobą. Gdzie przebiega granica?
Gdy boimy się zranienia, tworzymy takie teorie. Twardością bronimy się przed wyobrażonym albo zapamiętanym z przeszłości zagrożeniem, uważając, że gdy pokażemy swoją wrażliwą stronę, ktoś to uzna za słabość i wykorzysta. Na szczęście z wiekiem przychodzi refleksja i dystans, które pozwalają na większą zdolność odróżniania i wyboru sytuacji, w które chcemy się angażować i pozwalać sobie na większą czułość. Ludzie dojrzali wiedzą, że życie jest skomplikowane, że każdy popełnia błędy, patrzą wtedy łagodniej na siebie i innych, już tak nie cisną, nie gonią, nie oceniają. Czas nas uczy czułości. Możemy czerpać mądrość z naszych doświadczeń. Pamiętajmy tylko, by nie mylić czułostkowości z czułością, reszty nauczy nas życie, jeśli mu zaufamy.