Gotowałaś się kiedyś ze złości? Zwykle staramy się wtedy schłodzić emocje, żeby nie wybuchnąć. Tak nas wychowano. Ale to nie zawsze jest dla nas dobre. Bywa, że uwolnienie emocji jest początkiem zmian. Zobacz, jakie korzyści może ci dać mądre wyrażanie złości.
Twój STYL: Babcia, gdy się na coś wściekałam, mówiła „Złość piękności szkodzi”. Miała rację? Lepiej złości nie okazywać, tłumić?
Ewa Jarczewska-Gerc: Złość, jak każda emocja, poza wymiarem psychologicznym ma też składnik fizjologiczny: wpływa na działanie układu nerwowego. To, że jesteśmy źli, widać choćby na twarzy: zaostrzają się rysy, zaciskamy szczękę, wydaje się więc, że złość może piękności trochę szkodzić, ale nie da się jej uniknąć. Jako emocja jest wszechobecna. Od wieków zapewnia nam przetrwanie. Człowiek, złoszcząc się, informuje otoczenie: uważaj, robisz coś, co mi się nie podoba, zacznę się bronić, a może cię zaatakuję. Już Darwin przekonywał, że złość spełnia w życiu istotną rolę. Jednak jeżeli spojrzymy na złość z innej perspektywy niż tylko sam moment, gdy wykrzywiamy twarz, okaże się, że wyrażana złość... pomaga piękności. Kiedy dajemy sobie przyzwolenie na złość i potrafimy pokazać, że jesteśmy sfrustrowani, ta emocja szybciej nas opuści. Nie ma osób, które się nie złoszczą, są tylko takie, które mają kontrolę nad sobą i kiszą tę emocję w środku, nie przyznają się do niej. Przyjdzie jednak moment, gdy duszony gniew i rozgoryczenie ujawnią się na naszych twarzach w postaci zmarszczek. Są ludzie, którzy niezależnie od sytuacji mają twarze pełne złości.
TS: Amerykański naukowiec Paul Ekman od dawna badał naturę emocji. Uważał, że jedynie człowiek– wśród wszystkich stworzeń, próbuje ukrywać swoje emocje, co wynika z nałożonych norm społecznych. Czy to znaczy, że musimy się nauczyć złościć na nowo?
EJG: Żeby wyrazić złość, nie trzeba krzyczeć ani tłuc talerzy. Ważne, by uświadomić sobie, czego złość dotyczy. To może nas skłonić do działania, by na przykład powiedzieć komuś „nie!”. Albo odejść z pracy, w której coś budzi nasz sprzeciw i gniew. Złość niesie ze sobą dużą ilość energii, która może być źle spożytkowana na autoagresję albo agresję wobec innych. Ale może też być wykorzystana pozytywnie: wzbudzić motywację i siłę, by przeprowadzić zmiany w życiu. Złość, jeżeli jest dojrzała i uświadomiona, może stać się pomocna.
TS: Ostatnio spieszyłam się na spotkanie, zaparkowałam auto i okazało się, że parkometr jest zepsuty. Miałam ochotę kopnąć maszynę. Gdzie tu szansa na korzyść dla mnie?
EJG: Wspomniałam, że złość ma komponent fizjologiczny, towarzyszy jej wydzielanie się hormonów stresu: kortyzolu i adrenaliny, ale też testosteronu. Stąd to silne pobudzenie i skłonność do agresji. Na szczęście ma też komponent poznawczy: czyli „co ja myślę o tej sytuacji?”, oraz komponent behawioralny: „co ja zrobię?”. Mogę kopnąć parkometr i pojawi się agresja. Mogę też zastanowić się nad tym, jak ważne jest spotkanie, czy muszę się tak spieszyć, albo zaplanować inny scenariusz działań na przyszłość (np. że następnym razem przyjadę wcześniej, aby mieć chwilę na ogarnięcie nieprzewidzianych sytuacji, jak zepsuty parkometr). Tak wykorzystana złość pozwala działać, dojść do celu inną drogą, ustalić nowe priorytety.
TS: Dwulatek rzuca się na ziemię, bije pięściami w podłogę i krzyczy. Ja powstrzymuję się od kopania parkometru, nawet gdy złość mnie rozsadza. W procesie socjalizacji uczymy się zarządzania złością.
EJG: Inaczej okazujemy złość na każdym etapie rozwoju. Dwulatek złości się, jak umie. Nie rozumie natury tej emocji, nie wie, jak sobie radzić, musi ją wyładować. Dopiero około 25. roku życia kora przedczołowa, która odpowiada za procesy poznawcze i regulację emocji, staje się dojrzała. Dlatego dorośli inaczej okazują złość niż dzieci, ale... nie zawsze. Powiedzenie „krew mnie zalewa” jest prawdziwe również z fizjologicznego punktu widzenia. W czasie gwałtownego przypływu emocji „zwierzęce”, czyli pierwotne obszary mózgu, przejmują kontrolę. Na szczęście zazwyczaj wystarczy kilka oddechów, chwila przerwy i fizjologia się wycisza. Krew odpływa i „chłodniejsze”, bardziej „cywilizowane” obszary mózgu wracają do działania. Dwulatek nie ma takich możliwości jak dorosły, bo ma niedojrzały mózg. U niego proste wyładowywanie złości jest naturalne. Jeżeli będziemy blokować energię złości u dziecka, zgromadzi się i w końcu wybuchnie. Przychodzi mi na myśl przykład z Hollywood. Wrogiem filmowego Batmana był Joker, który wyrządzał wiele krzywd. W dzieciństwie matka wychowywała małego Jokera w specyficzny sposób: nie pozwalała mu się złościć, miał być wesoły, mieć uśmiech przyklejony do twarzy. Nie miał zezwolenia na negatywne emocje. Joker oszalał, bo... nie mógł okazywać naturalnej emocji, jaką jest złość. Nie nauczył się jej wyrażać w zdrowy sposób, więc zamieniła się w niszczycielską siłę.
TS: Dzięki badaniom wiadomo, że kultura i socjalizacja mają wpływ na sposób okazywania złości. Inaczej złości się Azjata niż Europejczyk?
EJG: Tak. W Japonii złość na siebie, poczucie wstydu prowadziły przecież kiedyś do rytualnego samobójstwa. W azjatyckich, kolektywistycznych kulturach nie ma takiego przyzwolenia na publiczne okazywanie złości jak w krajach zachodnich. Jeśli ktoś to robi, traci godność. Na szczęście i to się powoli zmienia. W europejskiej, indywidualistycznej kulturze jest więcej przyzwolenia na okazywanie emocji.
TS: Czy kobiety złoszczą się inaczej niż mężczyźni?
EJG: Konsekwencją złości jest często agresja i pod tym względem można obserwować różnice płciowe. Kobiety częściej dają sobie przyzwolenie na werbalizację, powiedzenie sobie, że są złe, a mężczyźni odczuwają złość, ale rzadziej o niej mówią, tylko wentylują ją poprzez zachowania agresywne. Po części jest to związane z różnicami hormonalnymi między płciami, głównie poziomem testosteronu, który przeciętnie u mężczyzn jest wyższy. Warto tu odwołać się do teorii ewolucji. Historycznie dopiero od niedawna mężczyźni opiekują się małymi dziećmi. Wcześniej była to rola kobiet – dlatego poziom testosteronu jest u nas niższy. W uproszczeniu chodziło o to, by nasze przodkinie nie wyrażały agresji wobec potomstwa, gdy dojdą do kresu cierpliwości. Każda kobieta wie, jak frustrująca może być czasem opieka nad dzieckiem, a jednak traktujemy ją jak powinność. Tak ukształtowała nas ewolucja przez tysiące lat. Mężczyzna ponosił odpowiedzialność za zdobycie pożywienia. Miał walczyć i polować, a to oznacza, że jego mózg był zalewany testosteronem, by w chwili konfrontacji nie uciekł, tylko podjął walkę. Dziś jest inaczej. Dwoje rodziców wychowuje dziecko, pracuje – czyli „poluje”, a ewolucyjna pozostałość, większa skłonność mężczyzn do agresji, stanowi źródło problemów. Mężczyźni często nie wiedzą, jak konstruktywnie, czyli bez agresji, okazywać złość, a testosteron w tym nie pomaga. Dziś nie ma już przyzwolenia na przemoc, więc temat stał się gorący. Ale jest i druga jego strona. Przez lata kobietom odbierano prawo do okazywania złości. Jeśli to robiły, traktowane były pobłażliwie: „Czemu się tak wydzierasz?! Masz okres!”, „Co jej się stało, przechodzi menopauzę czy co?!”, „Co za histeryczka”. Nikt nie pytał, o co kobiecie chodzi, jaki problem sygnalizuje złością, jej emocje były lekceważone. Dlatego część kobiet wciąż nie wyraża złości i wstydzi się, że jej doświadcza.
TS: Czy to, jak wychowujemy dzieci, wpływa na sposób, w jaki będą się złościć? Czy może ich model przeżywania emocji jest biologicznie wpisany w temperament?
EJG: Natura czy wychowanie? To pytanie jest oczywiście źle zadane – czy natura, czy wychowanie, bo te obie sfery się przenikają, wzajemnie na siebie wpływają. Pamiętajmy natomiast, jak rewolucyjna zmiana zaszła w ostatnich latach. Wcześniej dzieci po prostu były w rodzinie. Nikt ich nie wychowywał, nie pytał, co czuje dziecko. Jeszcze nasze prababcie uznałyby ten pomysł za nieadekwatny. Rodzice zapewniali jedzenie, ubranie, troszczyli się o zdrowie dzieci i już. Miejsca na rozmowę o emocjach nie było. Nie wynikało to ze złej woli, raczej z wzorców wyniesionych z domu rodzinnego. Dzisiaj oczywiste jest istnienie emocji i ich rola w życiu. Ale ponieważ sami nie rozmawialiśmy o uczuciach z rodzicami, musimy się tego uczyć.
TS: Negatywne emocje, jak złość, kojarzą się z destrukcją. Gdy chcemy załagodzić kłótnię, prosimy, żeby druga osoba się na nas już nie złościła.
EJG: Obecnie w psychologii nie mówimy o złości jako o emocji negatywnej, tylko nieprzyjemnej. Przestajemy traktować złość jak coś nagannego. Możemy dać sobie przyzwolenie na odczuwanie złości, bo tylko wtedy jesteśmy w stanie odpowiedzialnie kierować swoim życiem. Jeżeli kogoś denerwuje teściowa, niech nie zamiata tego pod dywan, tylko zastanowi się, co z tym zrobić. Może przez pewien czas warto unikać spotkań rodzinnych? Takie zachowanie zapewni czas na refleksję: „o co tu chodzi?”. Dlaczego teściowa aż tak denerwuje? Dlaczego akurat ta sprawa jest dla mnie problemem?
TS: Przegadanie sprawy samemu ze sobą coś realnie zmienia?
EJG: Przełożenie złości na wewnętrzną refleksję to krok we właściwym kierunku – złość zmienia się w paliwo do zmiany. Może być i tak, że złości koleżanka, która jest szczupła i biega maratony. A ja siedzę na kanapie i tyję. Jak wyjdę z „ależ ona mnie wkurza!” i dotrę do „a dlaczego ja tak się na nią złoszczę?”, jest szansa, że zajdzie we mnie zmiana. To nie musi znaczyć, że zacznę biegać. Mogę zaakceptować siebie taką, jaka jestem. Powiem: „OK, ona woli sport, ja czytanie książek, jedno i drugie jest w porządku!”. To ważne, by zrozumieć, że złość sama w sobie nie jest zła. Wszystko zależy od tego, co z nią robimy.
TS: Złe skutki rodzi wypieranie jej, zaprzeczanie?
EJG: Załóżmy, że ktoś nam mówi, np. jakaś znajoma matka, że nigdy nie krzyknęła na dziecko. Trudno uwierzyć, prawda? Od razu pojawia się złość na rozmówczynię, bo przecież nam zdarza się podnieść głos na ukochane osoby. Nie lubimy tego u siebie. Można zatrzymać się na tym, że „ta kobieta jest irytująca”. Albo dojść do refleksji: „Zezłościłam się na nią, bo dotknęła mojego czułego punktu. Pokazała mi coś, czego wolałabym nie widzieć”. Wtedy mogę powiedzieć: „Chcę nauczyć się panować nad sobą, żeby moje dziecko się nie bało”. Widzi pani różnicę? Akceptujemy własną niedoskonałość, ale przyjmujemy postanowienie, że będziemy nad sobą pracować. Złość na siebie pomogła nam zdefiniować problem. Można na nią spojrzeć jak na detektor do wykrywania nieuświadomionych problemów.
TS: Warto się złościć... na siebie?
EJG: Jeżeli mamy stabilną samoocenę, złość na siebie daje motywację do zmiany: nie odpowiada mi, że utyłam, więc zmobilizuję się, poćwiczę i wrócę do formy. Jednak jeżeli złość kieruję wyłącznie na siebie i nic z tym nie robię, pojawia się destrukcja: zamiast działać, usprawiedliwiam sytuację, tonę w żalu, pretensjach do siebie i innych. Myślę: nie mam dobrej pracy ani porządku w domu, bo jestem do bani, nic nie osiągnę. To uzasadnianie i podtrzymywanie bierności. Ważne, by umieć się złościć się na siebie i na innych, a nie tylko na siebie albo tylko na innych. Przykładem patologicznego braku złości na innych jest kobieta godząca się na życie w przemocowym związku. Cierpi jednego dnia, drugiego daje się oprawcy przeprosić i przykrywa złość wiarą, że partner się zmieni. Choć tę sytuację przerabiali oboje już dziesiątki razy. Gdyby naprawdę dopuściła do siebie złość i przeżyła ją w pełni, miałaby szansę dotrzeć do tego, że jest naiwna, że żyje z łajdakiem, a powinna odejść. Złość jest sprawiedliwa, wie, kto powinien oberwać i nam to komunikuje, tylko nie zawsze chcemy słuchać. Zachęcam, by świadomie wsłuchać się w to, co chce nam powiedzieć złość.