Krzyki i obelgi to nie jedyne formy przemocy psychicznej w związku. Równie bolesne może być odtrącanie i ignorowanie partnera.
Mam dość. Ile można? Walę pięścią w ścianę, na nią kieruję swój gniew i frustrację, bo przecież męża nie uderzę. Zawsze brzydziłam się przemocą, ale dłużej tego nie zniosę. Tak czy inaczej niech to się wreszcie skończy. Wszystko lepsze niż ta zabójcza cisza.
Kiedy wychodziłam za mąż, wszyscy powtarzali, że dobraliśmy się idealnie. Para, która nigdy się nie kłóci. Istotnie, nie kłóciliśmy, przynajmniej nie w typowy, głośny sposób. Jesteśmy piętnaście lat małżeństwem, przed ślubem znaliśmy się trzy, i przez cały ten czas nie odbyliśmy ani jednej porządnej kłótni. Nigdy na siebie nie krzyczeliśmy. Nie tłukliśmy talerzy ani nie używaliśmy obraźliwych epitetów. To nie było w naszym stylu.
U nas królowała cisza. To wniósł w posagu mój mąż. Znałam go, wiedziałam, że w taki sposób okazuje niezadowolenie, ale sądziłam, że z czasem „wyrośnie” z tego, dziecinnego moim zdaniem, upartego milczenia. Niestety… Niezadowolony Konrad przestawał się odzywać. Zamiast kłótni mąż po prostu zamierał, zamykał oczy i głęboko oddychał, jakby chciał się uspokoić. Już wiedziałam, co to oznacza. Kiedy unosił powieki, jego spojrzenie stawało się nieobecne i omijało mnie, jakbym była niewidzialna. Co gorsza, nigdy nie wiedziałam, jak długo tym razem będzie traktował mnie jak powietrze. Kilka minut, godzin, parę dni, tydzień...
Latami bagatelizowałam problem. Przecież to nic takiego. Mężczyźni – z pozoru doskonali partnerzy – za zamkniętymi drzwiami domu potrafią zmienić życie kobiety w gehennę. A Konrad tylko przestawał się odzywać. Dobrze zarabiał, nie był ani rozrzutny, ani przesadnie oszczędny. Potrafił coś ugotować, nie unikał prac domowych. No, owszem, był pedantem, jedną koszulę prasował godzinę, a swój pokój sprzątał cały dzień, ale to w końcu jego czas. Miał poczucie humoru i był interesującą rozmówcą, o ile… nie zmieniał się w milczący głaz.
Tym razem milczał już ponad tydzień. Powód? Nie wiem… Byliśmy na imprezie, którą organizowała jego firma. Dobrze się bawiliśmy, przynajmniej tak mi się wydawało, a nazajutrz – cisza. Nie wyjaśnił, o co się obraził. Miałam się domyślać? Zgadywać, przeprowadzać ciągłą samokrytykę, bić się w pierś i przepraszać za wyimaginowane winy? Przecież to absurd! Im dłużej to trwało, tym gorzej to znosiłam. Czułam się winna całej sytuacji, choć nie wiedziałam, gdzie dokładnie popełniłam błąd.
Starałam się, próbowałam…
– Może zrobię herbatę? – pytałam, idąc do kuchni. Kultura wymagała zapytać.
Cisza. Konrad nie raczył podnieść wzroku znad komputera, przy którym siedział. Ożywał tylko wtedy, gdy zadzwonił do niego telefon. Nagle stawał się rozmowny aż nadto. Śmiał się i żartował, w nieskończoność przedłużał konwersację.
– On to robi po to, żeby cię ukarać, wiesz o tym, prawda? – tłumaczyła mi mama, kiedy nie wytrzymałam i jej się pożaliłam. – Nie chce niczego wyjaśnić, nie chce kłótni, która oczyści atmosferę, chce być górą i chce być obłaskawiany. Tak samo postępował mój ojciec. Inteligent, prawnik, dżentelmen, a tygodniami potrafił się nie odzywać, tylko po to, żebyśmy się z mamą źle czuły i żebyśmy go przepraszały. Obiecałam sobie, że w moim domu cichych dni nie będzie. I nie było. Niestety ciebie nie udało mi się uchronić, bo mój zięć zachowuje się tak samo jak mój ojciec. Rozważ to i zastanów się nad sensem takiego toksycznego małżeństwa...
– Mamo, proszę cię, jestem dorosła, nie możesz rozwiązywać za mnie moich problemów z mężem.
– A rozwiązujesz je? Czy tylko ustępujesz?
Nie znałam dziadka, zmarł, zanim się urodziłam, a babci się kiedyś wyrwało:
– Nie masz czego żałować, skarbie.
Myślałam, że się przesłyszałam, ale chyba nie. Mój dziadek i mój mąż byli chyba podobni. Mieli się za dobrze wychowanych, kulturalnych ludzi, a zadręczali swoje rodziny milczeniem. Mama opisała mechanizm, który znałam aż za dobrze. Cisza. Cisza tak głośna, że huczała w uszach. Tak przygniatająca, że kajałam się i przymilałam, byle tylko Konrad zaczął mówić.
– Czy jego to bawi? – zastanawiałam się.
Próbowałam odpłacić mu tą samą monetą. Nie chciał się do mnie odzywać, proszę bardzo. Też umiem być uparta, też umiem milczeć. Niestety Konrad za każdym razem wygrywał. Może i byłam uparta, ale nie miałam w sobie zawziętości. Mój dom rodzinny był gwarny i wesoły. Dlatego przedłużające się milczenie przynosiło efekt. Poddawałam się bardzo szybko, nie mogąc znieść wszechobecnej ciszy.
– Konrad, proszę cię, mam już dosyć. Mówię poważnie – próbowałam mu grozić.
Równie dobrze mogłabym mówić do ściany.
Ciche dni były dla mnie niczym tortura. Może inna kobieta umiałaby z Konradem prowadzić grę w „kto dłużej wytrzyma”, ale nie ja. Karząca cisza stawała się dla mnie do zniesienia. Coraz bardziej. Wtrącała mnie to w stan permanentnego rozdrażnienia. Byłam zła, a jednocześnie przerażona, bo nie wiedziałam, ile to jeszcze potrwa.
– Proszę, porozmawiajmy… – zaczęłam tym samym, błagalnym tonem co zawsze.
Spojrzałam na dłoń, którą chwilę wcześniej uderzałam w ścianę, zobaczyłam zaczerwienie i coś we mnie pękło.
– Dobrze. Nie chcesz rozmawiać, to nie. Przynajmniej wysłuchasz, co ja mam do powiedzenia.
Stanęłam naprzeciwko kanapy, na której leżał i oglądał film. Wyłączyłam telewizor i zasłoniłam sobą ekran.
– Od lat znoszę twoje fochy. Karzesz mnie ciszą, jak kiedyś karało się krnąbrne dzieci. Znoszę to, bo mimo wszystko chcę wierzyć, że się kochamy i że obojgu nam zależy na tym małżeństwie. Dlatego jeśli coś się psuje, powinniśmy o tym rozmawiać. I od teraz tego od ciebie oczekuję: rozmowy. Albo wnoszę pozew o rozwód. Wolę się kłócić zamiast słuchać twojego obrażonego oddechu. Albo wykażesz wolę pracy nad sobą, albo idę do prawnika. To jest moja ostatnia prośba do ciebie, Konrad. To jest ostatnia cisza między nami. Albo się zmienisz, albo możesz milczeć na kanapie w domu swojej matki. Masz czas do jutra.
Wymaszerowałam z pokoju, chwyciłam torebkę i wyszłam. Pojechałam do hotelu, w którym wynajęłam pokój na jedną noc. Zamówiłam sobie masaż w centrum spa i poszłam na elegancką kolację. Tak chciałam żyć. Z przyjemnością. Jeśli dla Konrada przyjemnością było karanie mnie ciszą… Nie ustąpię. Teraz on musi się postarać, uderzyć w pierś i zrobić rachunek sumienia. Inaczej powiemy sobie: żegnaj.