Wywiad

"Nikt nie marzył piękniej od Leopolda Tyrmanda". Historię pisarza opowiada autor jego biografii

"Nikt nie marzył piękniej od Leopolda Tyrmanda". Historię pisarza opowiada autor jego biografii
Fot. Muzeum Literatury/East News

Leopold Tyrmand? Mówiono o nim bikiniarz, podrywacz, buntownik i arogant. Pisarz dorobił się gombrowiczowskiej "gęby". Propaganda PRL-u zamknęła go w bańce stereotypu. A przecież kierowała nim wrażliwość, ambicja, niezgoda na socjalistyczny minimalizm. Rozmawiamy z Marcelem Woźniakiem, autorem biografii Tyrmanda - "Moja śmierć będzie taka, jak moje życie".

Leopold Tyrmand - dlaczego określa się go jako kultową postać?

Twój STYL: Popularna wiedza na temat Tyrmanda: autor książki "Zły", kolorowe skarpetki, fikuśne marynarki, grube okulary, kobiety, jazz. To kompletny obraz?

Marcel Woźniak: Pewnie, że nie, choć przeszedł do historii jako człowiek, który miał szyk, był ekstrawagancki. Ale nie pstrokaty. Wyróżniał się, a to nie było dobre w czasach, kiedy lepiej było się nie wychylać, żeby nie zostać posądzonym o bycie „wrogiem ludu, wrogiem systemu”. Barbara Hoff, druga żona Leopolda, mówiła, że to nie Tyrmand był kolorowy, tylko ludzie wokół szarzy, skuleni, przestraszeni. A on? Obieżyświat z głową pełną marzeń, przed wojną studiował i mieszkał w Paryżu, wiedział, jak się ubierać, by wyglądać szykownie. Miewał kolorowe skarpetki, ale częściej nosił spokojniejsze, w miętowo-białą kratkę.

Dziś przez wielu jest uznawany za postać „kultową”. Pisze się o nim książki, kręci filmy. Dlaczego?

Miał styl i odwagę. Napisał książki, które zostały zapamiętane. Dziennik 1954 to świetna kronika z czasów komunizmu, ciekawa do dziś. Ale niewielu wie, co się z nim działo przedtem i potem. Kto pamięta, że za działanie w konspiracji był skazany przez NKWD na Syberię, a w czasie wojny pływał na statku jako marynarz? Przed Niemcami udawał Francuza – on, Żyd o charakterystycznej urodzie!

 

Leopold Tyrmand - jego historia to gotowy scenariusz na film

Czytając o jego wojennych losach, myślałam: Cud, że przeżył.

Bo to był akrobata! Nie chciał, jak wielu innych Żydów, siedzieć pod podłogą albo w szafie i czekać na wyrok. Z Warszawy uciekł do Wilna. Ale Kresy w czasie wojny to nie był dobry pomysł – naziści spotykali się z bolszewikami, Litwinami, Żydami, Tatarami, Cyganami, Białorusinami. Niebezpieczny tygiel. A on – polski Żyd, bez rodziny, kraju, obywatelstwa. A jednak wchodzi do getta rozdawać ulotki, które drukuje z kolegą. I z niego wychodzi – oczywiście nielegalnie, tajnymi przejściami. Pracuje w komunistycznych gazetach, ale to tylko przykrywka, bo działa w ruchu oporu. Ukrywa się w lasach. Zgłasza do niemieckiej administracji i prosi, żeby mu wystawili lewy dowód. Mówi, że jest Francuzem, architektem z Warszawy. Idzie do biura robót w Wilnie i wyjeżdża do Niemiec. Żyd dobrowolnie jedzie na roboty do Niemiec! Bo uważa, że tam będzie bezpieczniejszy. Pracuje w hotelu, ale chce uciec. Tylko dokąd, skoro wszędzie wojna? Może statkiem do Szwecji? Oczywiście niemieckim.

Historia jak z filmu!

Statek zmienia kurs i płynie do Norwegii okupowanej przez Niemców. Aresztują go, ale ucieka. Tylko że nie ma dokąd, więc znów go aresztują. Trafia do obozu koncentracyjnego pod Oslo. Czerwony Krzyż pomaga mu się stamtąd wydostać. I – uff, wojna się kończy.

A on postanawia wrócić do Polski. Dziwne.

A dokąd ma jechać? Współpracuje z polskim rządem w Londynie, pomaga ściągać do kraju jeńców wojennych. Ma znajomości, jest obrotny, zna języki – rosyjski, litewski, norweski, niemiecki, duński, francuski. Liczy na posadę przy ambasadzie. Ale rząd się zmienia i Tyrmand z faworyta staje się podejrzanym – za kontakty z polskim rządem na obczyźnie.

UB się na niego uwzięło.

Ma niezałatwioną sprawę karną, jeszcze z Wilna, która się za nim ciągnie – za działalność antyradziecką. Do późnych lat 60. z Moskwy są przesyłane teczki w tej sprawie. Od 1949 roku Tyrmand jest śledzony i podsłuchiwany. W latach 50. ma już swój ogon (kogoś, kto go śledzi, red.)

Dlaczego?

Bo przyjaźni się z dyplomatami. Na imieninach bawi się z ambasadorem USA. Jeszcze z obozu w Norwegii zna Einara Gerhardsena, który potem trzykrotnie jest premierem tego kraju. Kiedy Barbara Hoff robi w latach 80. remont w domu, w którym wcześniej mieszkała z Tyrmandem, wypruwa ze ścian metry kabli. Przez wiele lat są podsłuchiwani. W IPN można dziś przeczytać w aktach, kto robił striptiz na imieninach, kto i ile wypił, na jaki temat żartował. Kiedy i ile razy Barbara i Leopold uprawiali seks. Tyrmand ma zbyt wpływowych „przyjaciół”, by można było się go po prostu pozbyć, ale próbuje się go wykończyć na wiele sposobów. Nie może znaleźć pracy, nie chcą mu wydawać książek. Nie stać go na nowe koszule, sztukuje przetarty materiał na kołnierzyku z tej części, którą chowa się w spodniach.

W 1953 roku umiera Stalin i sporo się zmienia.

Zmieniają się wytyczne cenzury, nikt nie wie, co puszczać, a czego nie. Karnawał! Tyrmandowi wydają wtedy Złego – w styczniu 1956 roku. Ależ on się z tą książką wstrzelił! Wszyscy chcą czytać pierwszą niesocrealistyczną powieść kryminalną z bohaterem, który niczym Superman walczy o lepszy świat. W księgarniach sprzedają po jednej na osobę! Sypią się tłumaczenia, Tyrmand zaczyna zarabiać. Kiedy w ZSRR wydają Złego w 200 tysiącach egzemplarzy, Tyrmand może liczyć na konkretne pieniądze – przypuszczam, że wystarczyłoby na kilka lat dobrego życia. Ale trzeba jechać do Związku Radzieckiego w delegację te pieniądze odebrać. Papiery na wyjazd podpisane, wszystko gotowe, a nagle się okazuje, że niestety, nie pojedzie. Dopiero po jakimś czasie się dowiaduje, że w delegację jedzie za niego jakiś sekretarz. I przywozi pralkę! Ale w Polsce Tyrmand ma już za co żyć. Nie musi chodzić po zasiłek do Związku Literatów Polskich. Kupuje mieszkanie. I samochód, zagraniczny – opla rekorda. Lubi się nim przejechać wolniutko Nowym Światem, żeby wszyscy widzieli.

Niezbyt skromnie.

Ma swoje słabości, jak każdy. Ale ten „pyszałek” zaczyna przygotowywać festiwal Jazz Jamboree i drukuje artykuł Sprawa Piaseckiego. O przedwojennym przywódcy Falangi i ONR-u, wówczas cenionym przez władze. A Tyrmand pisze, że Piasecki mordował Żydów! Rozpętuje burzę. I mówi Barbarze, że ma materiał na dziesięć takich artykułów o rozmaitych ludziach rządzących Polską i zamierza o nich napisać, bo teraz może. I się nie boi.

Rzeczywiście się nie bał?

Chyba nie. Może gdyby miał dzieci, myślałby inaczej. Na Piaseckiego rusza nagonka, za kilka miesięcy jego syn zostaje w okrutny sposób zamordowany. A Tyrmanda uznają za jednego z prowodyrów tego morderstwa. Dostaje telefony z pogróżkami, wzywają go na przesłuchania. Niedługo po aferze ojciec Barbary Hoff, szanowany mecenas, zostaje aresztowany, a potem popełnia samobójstwo w więzieniu. Sprawa wygląda podejrzanie, więc Tyrmand zaczyna się tym interesować. Ale dostaje wyraźne sygnały, żeby odpuścić – w nocy odwiedzają go panowie w płaszczach, są przekonujący. Barbara Hoff ciężko choruje, chce wyjechać za granicę na specjalistyczną kurację, ale odmawiają jej paszportu. Wtedy Tyrmand pierwszy i ostatni raz idzie na układ z władzą i godzi się wydać fragment najnowszej książki, Życie towarzyskie i uczuciowe w warszawskim tygodniku „Kultura” – przypuszczam, że chce w ten sposób pomóc Barbarze. A ponieważ szydzi w niej z „warszawskich salonów”, a bohaterów łatwo rozpoznać – w środowisku literackim, które już wcześniej za nim nie przepadało, wybucha skandal. Kłóci się ze wszystkimi. Władze znów go gnoją – zamawiają książkę, której nie mają zamiaru wydać, scenariusz filmu, którego nikt nie nakręci, nie ma co liczyć na oparcie w środowisku. Dopada go depresja, czuje się bezsilny.

 

Mówi się, że był bufonem.

A może chodzi o to, że nie chce siedzieć cicho i być grzecznym? Może i bywa nadęty, ale też nieukładny. Mówią mu: „Chłopie, system jest jaki jest, trzeba się urządzić. A on na to: „Mnie nie obchodzi, jaki jest system, tak nie można robić”. I czasem mu to w życiu przeszkadza. Barbara Hoff wspominała, że siedząc w centrum miasta w kawiarni potrafił głośno, tak żeby wszyscy słyszeli, narzekać na rozmaitych oficjeli, głośno wymieniając nazwiska. Doświadczenie życiowe przekuwał w siłę, a nie w strach. Typ niski, ale głośny. (śmiech) Wcale nie najprzystojniejszy, ale zwraca uwagę kobiet.

Leopold Tymand - żony. Jak układało się prywatne życie pisarza?

Miał trzy żony: Małgorzatę Rubel-Żurowską, Barbarę Hoff i w Stanach Mary Ellen Fox. Oprócz nich – sporą ilość kochanek. Pisze pan o albumie ze zdjęciami kobiet, z którymi miał do czynienia.

Nie wiem, jakie demony siedziały w jego głowie i skąd się brały. Ale sprowadzanie opowieści o Tyrmandzie wyłącznie do jego słabości do kobiet, wyciąganie romansu z nieletnią Krystyną Okólską (w Dzienniku 1954 nazwaną Bogną, red.) przy okazji każdej rozmowy dotyczącej Leopolda już mnie męczy. Nie chcę go usprawiedliwiać, ale ten człowiek był kimś więcej niż tylko podrywaczem.

Wiązał się z dużo młodszymi kobietami, które i tak potem zdradzał. Może nie umiał stworzyć dojrzałego związku?

Może nie miał wzorców? Zakochiwał się, ale w infantylny sposób. Szarmancki, kobieciarz w starym stylu. Chociaż Barbara Hoff była dla Tyrmanda najlepszą przyjaciółką. Ona z dobrego domu, z zasadami. Nie umawia się z nim, dopóki nie nastąpi rozwód z Małgosią. A kiedy on się oświadczy, każe mu to przemyśleć. Potem, kiedy ona choruje, Lepold staje na głowie, by jej załatwić wyjazd – najpierw do Izraela, potem do Stanów. Barbara może tam zostać, ułożyć życie, ale wraca, żeby on mógł wyjechać. Wie, że dla niego to być albo nie być – Tyrmand nie może żyć w Polsce. Są razem siedem lat. Rozwodzą się korespondencyjnie, choć im się to utrudnia – listy i dokumenty giną. Komuś zależało, żeby pamiętać go w jak najgorszym świetle.

Co ma pan na myśli?

Kiedy w 1965 roku wyjeżdża do Stanów Zjednoczonych i jest pewne, że nie wróci, powoli „gumkuje się” go z historii. Jego książki nie trafiają do kanonu lektur, ich fragmenty nie pojawiają się na konkursach literackich czy w podręcznikach. Pisze się o nim: pajac, bo nosił kolorowe skarpetki, szmonces, bo był Żydem, dziwkarz, bo się łatwo zakochiwał, alkoholik – nie wiem czemu, bo miał chorą wątrobę i nie mógł pić. Ale kłamstwo wielokrotnie powtarzane się utrwala. Nie ma go na miejscu, nie może się bronić.

Nie czuje się samotny?

Indywidualiści zawsze są samotni. Tyrmand widzi świat na opak, po swojemu. Bywa obrazoburczy, cyniczny, przechwala się, bo ma kompleksy – jego ojciec był biednym Żydem, kleił buty w domu. A Leopold? Chciał podróżować, poznać świat, być kimś! Dzieciństwo spędził w czytelniach i bibliotekach, a potem załatwił sobie w ambasadzie francuskiej stypendium na naukę w Paryżu, bo ładnie rysował. Pojechał tam w 1938 roku, studiował architekturę, miał zajęcia z Le Corbusierem. To dlatego mógł potem udawać Francuza. Stracił dom, rodzinę, przodków, kulturę. Potem również Polskę. W Nowym Jorku znów musi zaczynać od nowa. Nikt go tam nie zna.

Leopold Tyrmand próbuje ułożyć sobie życie na nowo w USA

A mierzy wysoko.

Jak to on. Stany dobrze pokazują, jak działa Tyrmand. Płynie tam statkiem, żeby przybyć do kraju jak prawdziwy emigrant. Załatwia sobie stypendium z Departamentu Stanu, by mieć za co żyć. Nie zna angielskiego, ale chce pisać do tamtejszych magazynów i gazet. Oczywiście najlepszych: „New Yorkera”, „New York Timesa”, „Washington Post”. Drukuje też w paryskiej „Kulturze”. Intensywnie uczy się języka, angażuje w romans z młodą dziennikarką z „New York Timesa”. Przypadek? To ona pomaga mu tłumaczyć teksty na bardziej literacki język. Minie rok, zanim odezwie się do niego naczelny „New Yorkera”, William Shawn. Pisze, że jest zainteresowany jednym z artykułów. Drukują. Tyrmand jest pracowity, pisze non stop, publikuje dużo. W dokumentach zachowały się listy do redakcji, w których ludzie się zachwycają: „Kim jest ten facet! Macie więcej jego artykułów?”.

Czyli Tyrmand się w Stanach odnalazł?

I to jak! Poznaje Mary Ellen Fox, dziewczynę z dobrej, żydowskiej rodziny, doktorantkę iberystyki na Uniwersytecie Yale. Młodziutką, 23 lata – on ma wówczas 50. I chociaż jej matce się to nie podoba, biorą ślub. Mary Ellen twierdzi, że to ona uwiodła Leopolda. W latach 70. Ameryka się liberalizuje. W związku z wojną w Wietnamie pojawiają się silne ruchy lewicowe. Na antywojennych protestach ludzie rysują sobie czerwone gwiazdy na twarzy, krzyczą: „W komunizmie wszyscy są równi”. A Tyrmand? Zbyt dobrze wie, jak wygląda komunizm w praktyce. Polski liberał w Stanach staje się konserwatystą! U nas oskarżany o pornografię, tam zarzuca deprawację magazynowi „Playboy”! Jego teksty przestają być dla „New Yorkera” ciekawe, bo... są za bardzo antykomunistyczne! Redaktorzy mówią: „popraw to i to, a tekst pójdzie”. Tyrmand jest w szoku – uciekł z Polski, bo mu nie pozwalano pisać, jak chce, a teraz tu, w Ameryce, też nie może? Mówi: „Nie”. Na tym punkcie jest tak przeczulony, że jeśli ktoś chce mu zmienić przysłowiową kropkę, zabiera tekst i wychodzi.

Leopold Tyrmand - dzieci. Pisarz ojcem zostaje po 60.

Ale konserwatyzm w Stanach trzyma się całkiem nieźle.

Tak, choć raczej na prowincji. Tyrmand pisze świetny artykuł o współczesnych mediach, które stają się czwartą władzą i zamiast mówić, jak jest, kreują rzeczywistość. Tym tekstem zachwyca się John Howard z konserwatywnego Rockford College w Illinois i składa Tyrmandowi propozycję poprowadzenia własnego miesięcznika. To jedno z marzeń Leopolda. Nie przeszkadza mu, że uczelnia jest na prowincji. Wyjeżdżają z Mary Ellen, Leopold buduje pierwszy dom. Dla niego nigdy na nic nie jest za późno.

Przychodzą na świat bliźnięta, Rebecca i Matthew, a 4 lata później Leopold umiera nagle na zawał serca. W czasie pierwszych od lat wakacji w posiadłości Rockefellerów na Florydzie. Ma zaledwie 65 lat.

Po tym jak poznał Rockefellerów, pisał, że nareszcie jest w miejscu, o którym marzył – wśród bogatych amerykańskich elit. Być może w duszy zawsze czuł się kimś gorszym, niedocenionym. Przyjaźnił się z Mrożkiem, Kisielewskim, Konwickim, ale żeby być w elitach literackich jak Iwaszkiewicz, trzeba było być z szacownej rodziny i mieć posiadłość w Stawiskach. A on nie miał pochodzenia, znajomości, do wszystkiego doszedł sam. Parł przez życie jak taran – nikogo i niczego się nie bał, nic go nie hamowało. Nie doczekał upadku komunizmu; nie doczekał, aż mu dzieci podrosną. Dlatego napisałem, że jego śmierć była taka, jak jego życie – kolejnym gwałtownym zwrotem akcji.

 

Dlaczego zajął się pan jego biografią?

Tyrmand wydawał się niezwykłym elementem rzeczywistości. Oryginalny, magnetyczny, a jednocześnie z twardym kręgosłupem wartości. Myślę, że był dobrym człowiekiem dla świata, uważnym. Widział i czuł więcej niż inni. Był takim „bytem narracyjnym”, swoje życie traktował jak powieść. W każdej jego książce są zaszyte jakieś fragmenty biografii. Mrożek napisał kiedyś, że nikt nie marzył piękniej od Tyrmanda. Może dlatego, że w środku pozostał dzieckiem? Społecznie to nieakceptowalne, bo oznacza niedojrzałość. A Tyrmand, kiedy w 1971 otrzymał za Zapiski dyletanta dyplom pasujący go na rycerza Marka Twaina, oprawił go w ramkę i umieścił na honorowym miejscu. Stary facet!

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również