Oboje po przejściach i z długą przeszłością – razem. Bardzo się kochali, a teraz… jakby się pogubili, odsunęli jedno od drugiego. Dlaczego? I co z tym zrobić? Zapytaliśmy Andrzeja Wiśniewskiego, doktora filozofii, terapeutę.
Mam znajomych, małżeństwo od piętnastu lat, dwoje dzieci, dom, firma. Ostatnio każde z nich powiedziało mi w rozmowie w cztery oczy: „Wiesz, coś się między nami wypaliło. Nie wiem, czy my się jeszcze kochamy”. A przecież pobrali się z wielkie miłości! Co się stało?
Andrzej Wiśniewski: Nic SIĘ nie stało. To jest proces. Odsuwali się od siebie zapewne latami. Ale jeśli chcemy wiedzieć, jak ten proces odwrócić, musimy znaleźć odpowiedź na pytanie: co takiego zaszło? Od czego to się zaczęło? Na czym to odsuwanie się polegało?
A na czym polegało?
Spróbuję to wyjaśnić. Każdy związek się rozwija, przechodzi przez kolejne fazy. Jest zakochanie, potem on i ona zaczynają razem mieszkać, pojawiają się dzieci, dorastają i tak dalej. Oczywiście to są naturalne stadia, ale my, terapeuci, mówimy o nich często: kryzysy rozwojowe. Bo każda zmiana, nawet na lepsze, jest kryzysem. Kobieta i mężczyzna muszą wejść w nowe role. Nie zawsze łatwo się w nich odnaleźć. Jeśli na taki kryzys rozwojowy nałoży się ten w osobistym życiu któregoś z partnerów, ona i on zaczynają się od siebie odsuwać.
Wina rozkłada się równo po obu stronach.
Nie nazwałbym tego winą. Trudno jest jednak ludziom zrozumieć, że są współodpowiedzialni, razem tworzą tę rzeczywistość. Im bardziej jedno się wycofuje, tym mocniej to drugie jest sfrustrowane. Mechanizm negatywnego interpretowania słów i zachowań partnera jest bezlitosny. Nawet próby ratowania związku będą w tych trybach mielone: przyniósł bukiet czerwonych róż? Wcześniej by na to nie wpadł, pewnie ma kochankę. Zaproponowała, żebyśmy poszli do psychologa? Idiotę chce ze mnie zrobić, jak zawsze. Ci ludzie w ogóle nie widzą, że w ten sposób piłują gałąź, na której siedzą.
Czasem dzwonię do przyjaciółki o opowiadam rozeźlona: „A bo on zrobił to i to, on mnie w ogóle nie szanuje, nie kocha, to już koniec”. Ona na to: „Czekaj, ja to widzę inaczej”. I w tym miejscu przedstawia mi alternatywną wersję rzeczywistości.
Bardzo mądra jest pani przyjaciółka. Nie definiuje przyjaźni jako bezmyślnego potakiwania. Niestety, większość z nas próbuje pomagać bliźnim w taki właśnie sposób, zamiast łagodnie ich skonfrontować z „alternatywną wersją rzeczywistości”. To rzeczywiście jest bezcenne. Jeśli więc mamy w swoim otoczeniu kogoś, kto chce dla nas dobrze, możemy zapytać: „Słuchaj, ja uważam, że on jest świnia i odwrócił się ode mnie. A teraz ty zostań adwokatem diabła i podaj mi dwie wiarygodne, ale zupełnie odmienne od mojej, wersje wydarzeń”. To jest właśnie to, co robią dobrzy terapeuci. Poszerzają horyzont i nagle okazuje się, że może on wcale się ode mnie nie odwrócił, może to ja go porzuciłam.
To robią pary na terapii? Mówią, co im leży na sercu? Nie da się tego zrobić bez pomocy terapeuty?
Świetnie by było, jednak wiele osób ma z tym trudność. Powiedzieć: „Złości mnie, gdy… Smutno mi, bo… Czuję żal o to, że…” jest trudno.
Nie ma pan wrażenia, że te pozytywne komunikaty o stanie naszych uczuć: „Smutno mi, gdy dzwonisz, żeby powiedzieć, że wrócisz później z pracy” – trochę dziwacznie brzmią?
No tak, nikt normalny nie mówi z namaszczeniem: „Kocham cię, ale złości mnie, że nie wyrzuciłeś śmieci. To w druku faktycznie głupio wygląda, ale to nie jest dokładny instruktaż, tylko idea. I teraz tę ideę każdy z czytelników musi przełożyć na język, którym porozumiewa się na co dzień. Chodzi o to, żebyśmy potrafili powiedzieć partnerowi, że nie podoba nam się, że nie wyrzucił śmieci, chociaż miał to zrobić, i w głowie musimy mieć cały czas zdanie: „Kocham cię”. I on musi to wyczuć.
A może dobrze byłoby o naszych sprawach, żalach, problemach rozmawiać regularnie, jak na terapii, np. raz w tygodniu?
Idealnie, jeśli te rozmowy odbywają się w sposób zupełnie naturalny. Wirginia Satir, znana terapeutka, powiedziała, że każdy członek rodziny powinien móc powiedzieć o tym, co czuje, co myśli, czego oczekuje i że ujawnienie tego nie może powodować krytyki czy odrzucenia. Do tego ideału dążymy.
Zna pan dużo takich par?
Trochę znam. Wie pani, psychologia jest bezradna wobec fenomenu udanych związków. Zdaje nam się często, że nie ma lepszego sposobu rozwiązywania konfliktów niż kompromis. A ja z doświadczenia wiem, że w pełnych złości parach jest mnóstwo kompromisów. Na przykład on chce nad góry, ona nad morze, więc jadą do Kielc. Włóczą się po tych Kielcach naburmuszeni i w głowach mają pytanie: „Co ja tutaj robię?”. Dlatego ważne jest, by umieć powiedzieć: „Kochanie, dla ciebie pojadę nad morze. Mój drogi, dla ciebie spędzę urlop w górach”. I nie ma to być wezwanie do zapłaty z odroczonym terminem: że w przyszłym roku on ma się na wszystko zgodzić, bo przecież teraz ja się poświęcam. Trzeba umieć sobie nawzajem ofiarowywać prezenty i je przyjmować. Te dwie umiejętności, prezenty i konfrontacje, pozwalają ludziom bezpiecznie oddalać się i zbliżać jedno do drugiego bez potrzeby rezygnowania z „ja”.