Czy piękna suknia od projektanta to tylko rzecz i symbol próżności czy impuls do poszukiwania tego co sprawia, że nasze życie jest piękne? Pretekstem do rozważań jest uroczy film "Paryż Pani Harris" w reżyserii Anthony Fabiana, który w kinach pojawi się 7 października.
„Paryż Pani Harris” to idealny film na jesień z kategorii „feel good”, filmów które mają sprawić, że zrobi się nam cieplej na sercu. Film powstał na podstawie powieści Paula Gallico z 1958 r. i jest już trzecią adaptacją książki.
Historia pani Harris to nietypowa historia jak w Kopciuszku, która dzieje się w 1957 roku. Tytułowa pani Harris (Lesley Manville, znana m.in. z roli księżniczki Małgorzaty w serialu "The Crown") pracuje jako sprzątaczka w domach zamożnych londyńczyków. Nie tylko sprząta po nich, ale również jest przyjaznym ramieniem do wypłakania się czy to dla początkującej aktorki czy dla zubożałej arystokratki. To właśnie w domu tej drugiej ( w tej roli Anna Chancellor, pamiętna jako Kaczy Dziób z "Czterech weseli i pogrzebu"), migającej się od płacenia za sprzątanie milady, Ada znajduje piękną suknię. Jak się dowiaduje, suknia została kupiona w domu mody Dior przy Avenue Montaigne w Paryżu za niewyobrażalną dla Ady kwotę 500 funtów (w przeliczeniu na obecne stawki to kwota około 10 tys. funtów - ok. 50 tys. zł).
500 funtów za sukienkę? - mówi pani Harris.
Kiedy ją wkładam, nic nie ma znaczenia - odpowiada milady.
Od tej pory wyobraźnią pani Harris zawładnie haute couture i po wielu perypetiach, które śledzimy obgryzając paznokcie, oraz wyrzeczeniach (nawet takich jak odcięcie ogrzewania) udaje jej się pojechać na stolicy mody. Plan jest prosty: rano samolot, w południe zakup sukni, zaś wieczorem powrót do Londynu. Na miejscu okazuje się, że jednak nabycie sukni u Diora nie jest takie łatwe, zaś na drodze stoi nie tylko czas i pieniądze, ale również madame Colbert ( Isabelle Huppert), którą myśl o sprzątaczce w sukni Diora głęboko razi. Mamy więc złą macochę, ale zamiast dobrej wróżki dostajemy modelkę Diora (urocza Alba Bapstista), która marzy o wyzwaniach intelektualnych oraz księgowego z wizją rozwoju domu mody Dior, który gości panią Harris na czas szycia sukni. Razem pomogą pani Harris osiągnąć cel.
To właśnie nieśmiały księgowy, grany przez jak zawsze uroczego Lucasa Bravo ("Emily w Paryżu", "Bilet do Raju"), wprowadza drugi ważny wątek filmu, czyli miłości do mody, a może precyzyjniej byłoby rzec - do rzemiosła i kunsztu, do ręcznie zdobionych guzików i najlepszych materiałów. Pani Harris marząc o sukni od Diora chciała tylko tego – cudownego ubrania. Nie był to dla niej symbol statusu ani droga do osiągnięcia celu czy awansu społecznego (jak to było pokazane chociażby w "Diabeł ubiera się u Prady"). Jej zachwyt nad suknią jest prosty, ale nie prostacki. Kostiumografka filmu Jenny Beavan ("Mad Max: Fury Road", "Gosford Park" czy "Cruella") pracowała nad projektami sukien wykorzystując archiwum Diora i współpracę z domem mody, aby stworzyć dwie olśniewające kreacje.
Madame Colbert walczy w filmie, aby dom mody Dior funkcjonował jak do tej pory: zamknięte pokazy dla wybranych członków elity, pojedyncze egzemplarze robione na zamówienie przez oddaną załogę pracującą w eleganckiej kamienicy w centrum Paryża. Wszystko to za cenę utrzymywania się na granicy opłacalności i zwolnień pracowników. W skrócie: sztuka dla sztuki. Film podpowiada nam, aby natomiast kibicować pomysłom André Fauvel (Bravo), który chce wprowadzić Diora pod strzechy, po to aby kobiety takie jak pani Harris nie musiałaby jechać aż do Paryża po wymarzoną suknię i aby każdy bez względu na zasobność portfela mógł mieć coś z monogramem CD. Jak wiemy to marzenie się spełniło i w każdej większej drogerii możemy zakupić chociażby pomadkę od Diora. Jednak przecież kibicujemy pani Harris, aby zdobyła wymarzoną suknię nie dlatego, że jest to proste i łatwo dostępne, ale dlatego że należy jej się coś wyjątkowego i pięknego. To właśnie trud wniesiony w zdobycie tej sukni (zarówno odłożenie potrzebnej kwoty, jak i jej zakup), powodują że staje się ona tak ważna. W tym wątku zatem film zjada swój ogon, bo jednocześnie karze nam podziwiać kunszt i rzemiosło, a zarazem kibicować marzeniom o masowej produkcji.
Całość jednak to uroczy film, dzięki któremu poczujemy, że nasze marzenia się na wyciągnięcie ręki. I z takim uczuciem warto wychodzić z sali kinowej.