Dobry związek to lekcja życia. Uczy być we dwoje i w pojedynkę, pomaga zrozumieć partnera, ale przede wszystkim siebie. By go jednak stworzyć, warto trzymać się ważnych reguł. Opowiada nam o nich Susanna Abse, psychoterapeutka i psychoanalityczka, która od trzech dekad pracuje z brytyjskimi parami, autorka książki Opowiedzcie mi o miłości.
Twój STYL: Pani książka zaczyna się cytatem „Czynimy, co nam uczyniono”. Napisał to brytyjski psychoanalityk John Bowlby. Naprawdę tak prosto można wytłumaczyć nasze problemy w bliskich związkach?
Susanna Abse: Nie tak prosto, chociaż uważam, że na sposób, w jaki kochamy, bardziej niż cokolwiek innego wpływa styl przywiązania. Jednym z twórców teorii stylów przywiązania był właśnie Bowlby. Jego zdaniem podejście rodziców, a głównie matki, do dziecka, modeluje sposób, w jaki ono, już po osiągnięciu dorosłości, będzie wchodzić w relacje. Czy zaufa drugiemu człowiekowi, czy się otworzy, odsłoni emocjonalnie, czy będzie mieć z tym problem. Nasze najwcześniejsze doświadczenia to wspomnienie bezbronności i tego, jak z nią obchodzili się inni. Nie musimy być tego świadomi, ale tamte przeżycia rozbrzmiewają echem przez całe życie, czasem dręczą nas w trudnych chwilach, w kryzysach, gdy znika gdzieś dorosłe ja. Człowiek jest istotą społeczną, związki są wpisane w jego DNA. Bliscy ludzie są jedyną ochroną przed własną kruchością i nieprzewidywalnością świata. Wiemy to i dlatego tych relacji pragniemy. A jednocześnie pamiętamy chwile, gdy czyjeś ramiona nie obejmowały nas delikatnie, nie chroniły, ale ograniczały. Dlatego każdy związek to dążenie do bliskości i jej unikanie w zależności od tego, co nam kiedyś zaserwowano.
Nic nie da się później zmienić?
Da się zmienić styl przywiązania w dorosłym życiu i są na to dziesiątki badań. Moja praca nie miałaby sensu, gdyby powodował nami taki determinizm. Czasem ludzie, będąc w związku, czują, że nie potrafią się zachowywać wobec partnera tak, jak by sobie życzyli, i podświadomie wiedzą, że powinni to zmienić. To jest sedno motywacji zachęcającej do podjęcia terapii. W tym aspekcie przypomina ona trochę baśń, w której bohater po pokonaniu wielu przeciwności losu dociera do celu. Jedna korekta: dzięki psychoterapii nie da się zamienić żaby w księcia, ale da się czasem zrozumieć, że… ropucha i królewicz to w istocie ta sama osoba. A naszą pracą jest zaakceptować ten fakt. Bywa, że pacjenci są rozczarowani, bo wierzyli, że sesje, jak magia, odmienią partnera, ich samych i wspólne życie, a to tak nie działa.
W miłości nie ma ideałów?
Nie tylko w miłości, w ogóle w życiu. Kluczem do szczęścia jest… obniżenie oczekiwań. Ale niektórzy nie chcą lub nie potrafią przyjąć tej prawdy. W książce opisuję przypadek pary, nazwałam ich „dziećmi we mgle”. W tego typu relacjach każde z partnerów stara się być dla drugiego rodzicem idealnym, odczytywać wszystkie jego, nawet niewypowiedziane, myśli i pragnienia i zaspokajać je. Niemal każdy związek na etapie romantycznych początków tak się zaczyna. Ale potem czas zejść na ziemię. Dostrzec, że nie żyjemy z ideałem, ale człowiekiem, który ma różne nastroje, momenty chwały i upadku, potrzeby, które nie zawsze nam się podobają. „Dzieci we mgle” nie pokazują przed sobą nawzajem prawdziwego, nie zawsze pięknego i pożądanego oblicza. Żaby pozostają ukryte, a królewicze i księżniczki są coraz bardziej zmęczeni. Wcale nie jest to takie dobre rozwiązanie, jak mogłoby się wydawać. Długoterminowe relacje pomagają nam w rozwoju. Dojrzewamy dzięki trosce i czułości, ale też frustracjom. Moment zejścia związku na ziemię, upadku ideałów, odbieramy jako stratę i ciężko jest nam ją przeboleć. To jedno z największych wyzwań dojrzałego życia.
Co będzie dalej, na kolejnym etapie?
Mniej romantyzmu, ale czasem większa bliskość i intymność, które są owocami szczerości i autentyczności. To ważne czuć się rozumianym i docenianym, także… gdy przestajemy być królewiczami, a zamieniamy się w żaby.
Czytając pani książkę, miałam wrażenie, że żaby są w związku ważniejsze od książąt. Zaskoczyło mnie pani pozytywne podejście do roli kłótni. Dobrze jest się kłócić?
Bez kłótni nie da się długo żyć razem. Nie ma możliwości, by między partnerami nie zaistniała różnica zdań. Gdy konfrontujemy odmienne stanowiska i opinie, powstaje kłótnia. To może być pierwszy krok do zmiany, a więc – rozwoju. Ale czasem partnerzy wybierają milczenie. Zostali nauczeni, że spierać się jest źle. Nie potrafią tego robić, boją się. Poczucie niezgody, frustracja, gniew nie znikają, muszą znaleźć ujście. Para, o której wspominałam, „dzieci we mgle”, tak bała się różnic zdań, że żadne z partnerów ich nie wyrażało wobec drugiego. Zamiast tego angażowali się w konflikty ze wszystkimi wokół: rodziną, przyjaciółmi, sąsiadami… Inna unikająca sporów para uczyniła swoje dziecko kimś w rodzaju „depozytariusza kłopotów”. Oni sami byli zawsze ze sobą zgodni, a ich dziecko wdawało się w bójki, brało narkotyki i wyżywało frustrację na kim popadło. Można powiedzieć, że rodzice swoją złość przenieśli na dziecko. Myślę, że dla miłości ważniejsze jest nie to, żebyśmy się nie spierali, ale byśmy umieli się godzić i naprawiać wyrządzone w trakcie kłótni szkody.
Jak możemy tego dokonywać?
To nie muszą być wielkie przeprosiny, wystarczy drobny codzienny gest: przyniesienie komuś, na kogo się wcześniej nawrzeszczało, kubka herbaty. Czasem wielu lat pracy wymaga zrozumienie prostej prawdy: ty nie jesteś mną, ja nie jestem tobą. Nie muszę być taka jak ty. Ty nie musisz być taki, jak ja. Jesteśmy razem, co czasem bywa ekscytujące i ciekawe, a czasem – irytujące.
Opisuje pani wiele nieuświadomionych mechanizmów, między innymi identyfikację projekcyjną. Na czym polega?
Projekcja zawsze polega na tym, że bliskiej osobie, partnerowi, przypisujemy cechę, której u siebie nie akceptujemy. W identyfikacji projekcyjnej ten proces jest dwustronny: jedna strona „pozbywa się” niechcianej cechy, druga zaś ją przyjmuje. To nieświadomy mechanizm. Wielokrotnie pracowałam z parami, w których jedno z partnerów, najczęściej mężczyzna, nie czuło wcale lęku i niepokoju, a drugie, przeważnie kobieta, martwiło się nieustannie i nadmiarowo. W takiej relacji kobieta „przechowuje” obawy partnera i je uzewnętrznia, bo on nie potrafi tego zrobić. Ten mechanizm bywa pomocny w rozwoju: w kochającym się związku ludzie się uczą, że można lubić cechy czy zachowania, których u siebie samych nie cierpią, u drugiej osoby. Oswajają się z nimi i bywa, że z biegiem lat przestają się ich obawiać czy wstydzić.
Przez barwne opowieści z gabinetu, historie autentycznych par formułuje pani pewne zasady dobrego związku. Jedną z nich jest, by nie obwiniać partnera, nie oskarżać go: „Bo ty zawsze… To przez ciebie!”.
Czasem w gabinecie pozwalam sobie na żarcik. Mówię: wysłuchałam uważnie obu stron i niniejszym obwieszczam… Często, zwłaszcza na początku terapii, partnerzy przerzucają się argumentami, jakby byli na sali sądowej. Każde z nich obawia się, że wydam werdykt: to ty jesteś winna czy winny, a ty – nie. To zupełnie na opak. Prawda jest taka, że razem nawarzyliście piwa i razem będziecie musieli je wypić. Z orzekaniem o winie jest tak, jak z przyklejaniem etykiet – ludzie to uwielbiają. Chcą pozbyć się części odpowiedzialności za własne życie i podejmowane wybory. Dlatego obserwuję, że wielu pacjentów w terapii próbuje schować się za swoją diagnozą. „Robię tak, bo mam ADHD”, „Nie mogę inaczej, choruję na depresję”, słyszę. Nie neguję diagnoz, ale wiąże się z nimi ryzyko: odbierają nam ciekawość. Jeśli zakładam, że konkretne moje zachowanie wynika z ADHD, nie muszę już pytać siebie: dlaczego to robię właśnie teraz, w relacji z najbliższą mi osobą? Co jest prawdą na mój temat? W filozofii prawda jest rzeczywistością, ale w psychoterapii rzeczywistość jest subiektywna. W moim gabinecie wiele osób odkrywa, że nie tylko zatajały coś przed innymi, ale że okłamywały siebie. Być szczerym wobec siebie to umieć zmierzyć się z tym, co bolesne, czego się wstydzę i boję. To zawsze trudniejsze, niż zrzucić winę na partnera.
Historie pacjentów w książce podzieliła pani na trzy sekcje: pierwsza dotyczy kruchości i wrażliwości, druga zdrady małżeńskiej, a trzecia… dzieci. Czy dzieci stanowią jeden z głównych problemów w związku?
To zawsze problem, gdy są, ale także kiedy ich nie ma. Większość z nas chce mieć dzieci, ale nie ma świadomości, że ich wychowanie jest niezwykle absorbujące i stanowi najbardziej wymagający aspekt związku. By być dobrym rodzicem, trzeba we wspólnym życiu zrobić miejsce na kogoś nowego, kogoś z zewnątrz. Zaakceptować fakt, że ramiona partnera będą być może częściej otwierały się dla dziecka niż dla mnie, zwłaszcza z początku. I potrwa to wiele lat. Tu wracamy znowu do stylów przywiązania: ta obserwacja, że „mój” człowiek, czyli partner, bardziej należy teraz do kogoś innego, uruchamia wiele niełatwych wspomnień, zmusza do spotkania z tymi częściami „ja”, które wciąż tkwią w dzieciństwie. Jeśli wpisze pani w wyszukiwarkę frazę „satysfakcja w małżeństwie a dzieci”, wyświetli się pani mnóstwo wykresów z krzywą w kształcie litery U. To znaczy, że po pojawieniu się dzieci zadowolenie z relacji gwałtownie spada, potem długo szoruje po dnie, a potem – zaczyna się bardzo powoli podnosić. Moim zdaniem warto zaczekać na ten moment.
Zaskoczyło mnie w pani książce, że dzieci – w kontekście relacji – to nie tylko nasze córki i synowie, ale czasem… my sami wobec partnera.
Wiele par jest szokująco dziecinnych. To wcale nie jest złe. Proszę zauważyć, że bliski związek to jedyna relacja w dorosłym życiu, w której pozwala się nam na… regres rozwojowy. Możemy mówić dziecinnym głosem, tytułować się „pysiaczkami” i „misiaczkami”, pryskać na siebie nawzajem wodą w łazience, rzucać w żartach jedzeniem. Bycie parą to bilet wstępu do świata zabawy: przytulania, głaskania, łaskotania, który dla nas, dorosłych, jest już zamknięty. Na wakacjach obserwowałam parę – robili zawody, kto dłużej wytrzyma łaskotanie trawą po nosie. Patrzyłam na ich radość, byłam zachwycona tym dziecinnym sposobem wyrażania uczuć i bliskości. To ważne momenty, warto, by było ich jak najwięcej – będą budować fundament miłości, przydadzą się w czasach kryzysów i frustracji, które żadnej parze nie zostaną oszczędzone.
Susanna Abse - psychoterapeutka i psychoanalityczka, pracuje z parami od ponad 30 lat. Wieloletnia przewodnicząca British Psychoanalytic Council.