Rozwój

Dlaczego 35-letnia wnuczka Johna F. Kennedy'ego ujawniła, że umiera? Terapeutka wyjaśnia

Dlaczego 35-letnia wnuczka Johna F. Kennedyego ujawniła, że umiera? Terapeutka wyjaśnia
Fot. Getty Images

Tatiana Schlossberg, wnuczka byłego prezydenta USA John F. Kennedy, ujawniła w listopadzie 2025 roku, że zmaga się z ostrą białaczką szpikową z rzadką mutacją genetyczną. Lekarze dają jej rok życia. Jak ważne jest świadectwo Tatiany dla wszystkich, mówi psychoterapeutka Marlena Ewa Kazoń.

Diagnoza zapadła niedługo po narodzinach jej drugiego dziecka – kobieta określiła chorobę jako „terminalną”. Tatiana przeszła przeszczep komórek macierzystych pobranych od siostry, a także uczestniczyła w badaniach klinicznych, co przyniosło chwilową remisję. Niestety, choroba powróciła — lekarze szacują, że pozostał jej najwyżej rok życia. W eseju opublikowanym w magazynie „The New Yorker” opisała swoją diagnozę i trudności, z jakimi mierzy się cała rodzina; zwróciła uwagę na wsparcie, które otrzymała od rodziny, zwłaszcza po ponownym ataku choroby.

Człowiek między życiem i śmiercią

Ta historia porusza tak głęboko, bo pokazuje człowieka dokładnie w tym miejscu, w którym nikt z nas nie chciałby się znaleźć — w przestrzeni pomiędzy życiem, które wciąż pulsuje, a świadomością, że może go zabraknąć. W jej słowach czuć coś, co trudno ubrać w definicje: to mieszanka bólu, tęsknoty za przyszłością, która miała być oczywista, i wielkiej, bardzo ludzkiej potrzeby bycia zapamiętaną.

To, co wypływa z jej wyznań, to nie tylko strach przed śmiercią. To strach przed zniknięciem. Przed tym, że dzieci będą rosły dalej, a jej już nie będzie w ich wspomnieniach. To bardzo pierwotny, bardzo ludzki lęk — lęk, że nie zostanie po nas ślad. Że nasza miłość nie będzie miała komu się przypomnieć.

Radość życia w obliczu strachu

Jednocześnie widać, jak ogromnie kocha swoje życie. Jak bardzo jest przywiązana do zwyczajnych chwil: do dziecięcych rączek, do codziennych rozmów z mężem, do tego wszystkiego, co składa się na dom. Ten rodzaj miłości, który w obliczu tragedii nie znika — wręcz przeciwnie, staje się jeszcze bardziej wyraźny.

W jej zachowaniu jest ogromna delikatność i siła, które idą obok siebie. Nie ma tu udawania, nie ma twardej maski. Ona mówi o swoim cierpieniu wprost, bo wie, że jedynym sposobem, by je unieść, jest nazwać je po imieniu. To bardzo terapeutyczne podejście — pozwala nie zakopywać bólu pod warstwami pozorów, tylko go widzieć i uznać.

Jest w niej też wielka wdzięczność. Mówi o mężu, jego obecności, o tym, jak trzyma ją za rękę w szpitalu. To zdaje się być jej punkt zaczepienia — coś, co nie pozwala jej rozpaść się do końca. Widać, jak bardzo człowiek w takim momencie potrzebuje drugiego człowieka. Nie po to, by naprawiał, ale by był.

Moment, kiedy wiemy co jest najważniejsze

Cała ta opowieść ma w sobie cichy, ale bardzo mocny przekaz: że kiedy życie nagle zwalnia i zaczyna boleć, najważniejsze stają się relacje. Dotyk, obecność, spojrzenie. Nie sukcesy, nie nazwisko, nie historia rodziny. Tylko to, że ktoś jest.

I pod tą warstwą bólu widać coś jeszcze — coś, co często pojawia się u osób mierzących się z chorobą śmiertelną. Pewien rodzaj wewnętrznego pogodzenia, które nie oznacza poddania się, ale zrozumienie, że nie wszystko da się kontrolować. To moment, w którym człowiek zaczyna trzymać życie nie rękami, a sercem.

To wszystko razem tworzy obraz kogoś, kto walczy, choć jest zmęczony. Kogoś, kto kocha, choć boi się odejść. Kogoś, kto mówi prawdę o swoim cierpieniu, bo nie ma już siły udawać, że jest inaczej.

To bardzo ludzka, bardzo krucha i bardzo odważna opowieść — taka, która uczy, że nawet w największym bólu można pozostać blisko siebie i blisko innych.