Czasami nie umiemy radzić sobie z ich naporem. Źle zarządzane skłaniają do impulsywnych decyzji i komplikują życie. Nie musi tak być. Uczucia są jak fale. Nie można ich powstrzymać, ale warto nauczyć się po nich surfować, mówi Anna Cyklińska, psycholożka i autorka "Przewodnika po emocjach" oraz edukacyjnego profilu na Instagramie. Co w praktyce oznacza mądre obchodzenie się z emocjami?
Spis treści
Twój Styl: Lubię film animowany o emocjach "W głowie się nie mieści". Jest właśnie druga część. Do bohaterów, czyli emocji podstawowych: radości, smutku, strachu, odrazy, gniewu, dołączyły kolejne, bardziej skomplikowane. Ile człowiek może ich mieć?
Anna Cyklińska: Teoria, że istnieje pięć emocji podstawowych, uniwersalnych dla wszystkich, jest nieaktualna. Emocje to stany subiektywne, niepoliczalne. Grupujemy je i nazywamy, by móc o nich rozmawiać. Każdy przeżywa je na własny, niepowtarzalny sposób. „Czuję radość” – dla jednej osoby to oznacza delikatną przyjemność, dla drugiej triumf zabarwiony podnieceniem. Emocje to spektrum – jak tęcza. Przenikają się, przechodzą jedna w drugą. W głowie nie siedzi żółta radość z niebieskim smutkiem, rządzące naszymi myślami i życiem, jak w filmie "W głowie się nie mieści", pouczającej animacji, dzięki której dorośli dowiedzieli się sporo o uczuciach. A brak nam tej wiedzy.
Każdy przeżywa emocje, jednak niektórzy zdają się doświadczać ich bardziej. Od czego to zależy?
Najbardziej – od temperamentu. Ale ważne jest też wychowanie, czyli socjalizacja. Dziewczynki edukuje się tak, by dostrzegały emocje innych, i daje im się przyzwolenie na przeżywanie własnych, może poza gniewem. A chłopcy nie bardzo mogą okazywać smutek. Nawet zabawki, które dostają dzieci, wspomagają okazywanie jednych i tłumienie innych uczuć. Zabawkowa kuchenka zachęca do przeżywania radości z innymi, dzielenia się, współpracy. Zabawkowy samochód to zaproszenie do wyścigów po dywanie, rywalizacji, a więc też złości.
Seksuolog Andrzej Gryżewski opowiadał o pacjentach, którzy mylą emocje ze stanami fizjologicznymi, na przykład głodem, pragnieniem seksualnym. W terapii trzeba czekać, by taki ktoś wyznał, że coś czuje, i wiedział co.
W gabinecie często rozmawiam o emocjach, ale dopiero od niedawna mam tyle samo pacjentów kobiet i mężczyzn. Nie wszystkie kobiety mają „doktorat z uczuć”, ale z reguły są bardziej od mężczyzn zaawansowane w ich rozpoznawaniu. Praca terapeutyczna jest łatwiejsza, jeśli pacjent wie, co przeżywa: rozumie, że jest wściekły, a nie głodny czy niewyspany. Gorzej, gdy przychodzi i jedyne, co przychodzi jemu czy jej do głowy, to: „Czuję się okej” albo „Jest mi źle”.
Zastanawiam się, czy niektórzy z nas nie są bardziej emocjonalni z natury. Popularna jest teraz koncepcja wysokiej wrażliwości emocjonalnej. WWO – wysoko wrażliwe osoby – mają czuć mocniej i głębiej niż reszta.
Dla mnie koncepcja wysokiej wrażliwości jest kontrowersyjna. Jej popularność zaczęła się od książki Elaine Aron "Wysoko wrażliwi", napisanej na podstawie obserwacji autorki. „Dorobiono” do niej teorię i ideologię. Pamiętajmy jednak, że WWO to jedynie popularne w kulturze masowej określenie, nie kryterium diagnostyczne. Bywa krytykowane choćby dlatego, że wiele dorosłych osób w spektrum autyzmu posługuje się tym terminem, tłumacząc nim swoje trudności, zamiast uzyskać profesjonalną diagnozę. Dzięki niej mogliby zyskać dostęp do wiedzy o własnej neuroróżnorodności i strategii radzenia sobie. Ale prawdą jest, że sposób przeżywania emocji zależy od właściwości układu nerwowego, czyli temperamentu. I tu pomocna jest teoria prof. Jana Strelaua, zgodnie z którą różnimy się reaktywnością emocjonalną, wrażliwością sensoryczną i wytrzymałością. Dlatego jedni z nas „zapalają się” emocjonalnie jak pochodnia i szybko gasną, wracając do równowagi, a inni potrzebują czasu i bodźców, by osiągnąć „punkt wrzenia”. I ich emocje stygną powoli.
Znamy ludzi skorych do wszczynania awantur, o których szybko zapominają. Ale i takich, którzy długo emocje gromadzą i rozpamiętują.
Te cechy są w miarę stałymi składnikami temperamentu. Osoba reagująca z natury gwałtownie raczej nie złagodnieje, a człowiek opanowany nie zamieni się w gwałtownego. Ale można pracować, by nasze cechy nie były źródłem problemów. Ważniejsze, byśmy umieli zaobserwować i zastanowić się: dlaczego szybko wybucham? Dlaczego przez kilka tygodni coś rozpamiętuję? Na sposób wyrażania emocji wpływa temperament, ale i perspektywa, przemyślenia, poziom świadomości oraz doświadczenie życiowe. Ktoś w dzieciństwie miał psa, więc na widok podbiegającego kundelka czuje radość. A inna osoba w tej sytuacji – lęk, bo kiedyś została pogryziona. Prosty przykład pokazuje, jak wielki wpływ na emocje ma nasza historia. Doświadczenia psychologów dowodzą jednak, że jesteśmy w stanie kształtować naszą odpowiedź emocjonalną na wydarzenia świadomie. To znaczy, że gdy minie pierwsza instynktowna reakcja i jej nie ulegniemy nawykowo, możemy wybierać, jakie emocje chcemy podtrzymywać, a jakie wygaszać. Ktoś reagujący z natury gwałtownie w pierwszej chwili poczuje silną falę emocji, ale to nie znaczy, że musi za nią pójść i wybuchnąć. A człowiek mało emocjonalny może uczyć się wyrażania tego, co czuje. I nabierać w tym wprawy.
Chodzi też o to, by koncentrować się na przeżywaniu emocji pozytywnych?
Kiedyś mówiło się o emocjach pozytywnych i negatywnych, ale w życiu i psychoterapii lepiej sprawdza się określenie emocji jako użytecznych bądź nieużytecznych – dla danej osoby w konkretnej chwili. Nie ma niepotrzebnych emocji: trudno wyobrazić sobie kogoś, kto ciągle się cieszy i nigdy nie czuje strachu. Może wśród naszych przodków byli i tacy, ale nie przetrwali i nie przekazali swoich genów dalej. Strach pomaga unikać zagrożeń. Złość daje silę, by walczyć o to, co dla nas ważne. Smutek jest sygnałem, że potrzebujemy zregenerować siły, coś zmienić. Z pacjentami rozmawiam o tym, na ile emocja działa na ich korzyść lub odwrotnie. Czy pomaga mi, że złoszczę się na kałużę, w którą niechcący weszłam, lub na deszcz? Albo że dokarmiam strach przed złośliwym kolegą z pracy, opowiadając o tym, jak wszystkim dokucza? Jakie konsekwencje ma sycenie tych emocji naszą uwagą? Gniewanie się na pogodę zepsuje mi dzień, a nie wpłynie na poprawę nastroju. Podsycanie strachu przed agresywną osobą sprawi, że będę się źle czuła, zamiast zmobilizować się do stawiania jej granic. Jedną z najczęstszych emocji, z którymi uczę sobie radzić moich pacjentów, jest lęk. Strach pojawia się automatycznie, jest związany z czymś konkretnym i zwykle szybko mija. Lęk towarzyszy wiele dni, bo nie dotyczy „tu i teraz”, ale przyszłości. Lękam się tego, czego jeszcze nie ma, jest hipotetyczne i może nigdy się nie urzeczywistni. Istnieje w moich obawach, wyobrażeniach. Jako społeczeństwo przeżywamy teraz dużo lęków, w tym poważnych – jak choćby o wojnę.
Doskonale ten lęk rozumiem. Wiele miesięcy nie dawał mi spać. Zorganizowałam nawet „plecak ucieczkowy”. Mam nadzieję, że się nie przyda. Ale mniej się boję, gdy wiem, że coś zrobiłam.
Przerodziła pani lęk w działanie, to skuteczny sposób. Zamiast się zamartwiać lub lęk tłumić, stawiła mu pani czoło i przeszła do akcji. Najgorszy jest lęk, który długo trwa, bo pożera mnóstwo energii i czasu. Pacjenci z taką emocją próbują w terapii ten stan „sprowadzić do parteru”, czyli przyjrzeć się, na ile jest on racjonalny, i wyregulować układ nerwowy. To da się zrobić.
W jaki sposób pomaga pani ludziom dostrzegać i rozumieć emocje?
To pacjent jest ekspertem od własnego doświadczenia. Jedynie on wie, czy w danej chwili czuje się smutny, zaniepokojony czy rozczarowany. Dla zewnętrznego obserwatora te emocje mogą wyglądać podobnie. Ale pytając: „Co pan/pani czuje?”, mogę zastanawiającemu się pacjentowi skomplikować zadanie i dodać: „Czy ta emocja bliższa jest rozczarowaniu, frustracji czy żalowi?”. Ludzie znają te nazwy, ale nie potrafią ich przyporządkować do własnych stanów psychicznych, bo nikt ich tego nie uczył. By mieć kontakt ze swoimi emocjami, muszą stworzyć „instrukcję obsługi siebie”. I tym wspólnie się zajmujemy. Ktoś odkrywa, że u niego smutek nie objawia się płaczem, ale poczuciem pustki i bezradności. Ktoś inny, że czuje panikę, gdy doświadcza krytyki, i to go paraliżuje. Warto doprecyzować opisy swoich stanów. Wtedy nie tylko umiemy je rozpoznawać, ale i radzić sobie z nimi konstruktywnie. Terapeuta wiele wie o emocjach w ogóle, ale tylko pacjent może identyfikować własne stany uczuciowe. I odkrywać, z czym się łączą.
Niektórzy, gdy proponuje im się rozmowę o emocjach, mówią: ale po co to robić?
Choćby dlatego, że nierozpoznane i niezrozumiałe uczucia prowadzą do kłótni, krzywdzenia siebie nawzajem. Brak kompetencji w tym zakresie skutkuje rozmaitymi problemami. Stąd fala rozwodów, konfliktów w pracy. Pracownik, który nie zauważy, że przełożona jest zirytowana jego słowami, ryzykuje porażkę zawodową. Bo szefowa uzna, że się nie dogadują, i awansuje kogoś innego. Jeśli nie zauważamy emocji innych osób i ich nie identyfikujemy, postępujemy nieadekwatnie do nich, a to komplikuje życie. Ktoś jest smutny, a my opowiadamy mu o tym, jak się czymś cieszymy. Ta osoba uzna, że brak nam empatii, i nas nie polubi. Z czasem będziemy bardziej samotni, wykluczeni z różnych środowisk – zawodowo lub prywatnie. Będziemy czuć się izolowani, niezrozumiani. Dlatego warto się w tej kwestii podszkolić.
Iść do „szkoły uczuć” – ale… gdzie?
Czasem wystarczy poczytać, poprzyglądać się sobie i swoim reakcjom. Zobaczyć, jak objawiają się u nas złość, wstyd, radość, duma, czułość, zazdrość. A gdy ktoś nie jest w stanie rozeznać się w swoim świecie wewnętrznym, z pomocą może przyjść psychoterapeuta. Zdecydowanie warto o uczuciach rozmawiać. Tylko bez założeń, że wiemy, co dana osoba czuje. Postrzegamy emocje innych przez pryzmat własnych przeżyć. Ktoś ma inne doświadczenia i jego łzy nie muszą świadczyć o tym samym co moje. Dlatego zamiast zgadywać, co czuje pacjent, opowiadam mu, jakich emocji doświadczam, gdy słucham jego historii. Jest takie powiedzenie: emocje są jak fale. Nie możemy ich powstrzymać, ale możemy nauczyć się na nich surfować. I to jest właściwy kierunek! Wtedy relacje z emocjami mogą być źródłem dobrych przeżyć.