Kultura

Niezwykła historia sukni ślubnej królowej Elżbiety II. Plus fragment nowej książki "Suknia" Jennifer Robson

Niezwykła historia sukni ślubnej królowej Elżbiety II. Plus fragment nowej książki "Suknia" Jennifer Robson
Historię powstanie ślubnej kreacji Elżbiety II przedstawia książka "Suknia" Jennifer Robson
Fot. -/AFP/East News

Podobno jej uszycie zajęło 350 kobietom aż siedem tygodni. Inspiracją do jej stworzenia ślubnej sukni Elżbiety był pewien słynny obraz, a z historią jej nabycia wiąże się pewna niezwykła ciekawostka. Historię jednej z najsłynniejszych kreacji XX wieku przypomina dziś Jennifer Robson, autorka książki "Suknia". Przedstawiamy fragment tej powieści przetłumaczonej przez Katarzynę Makaruk.

Gdy księżniczka Elżbieta stanęła na ślubnym kobiercu, miała zaledwie 21 lat. Swojego ukochanego, starszego o pięć lat Filipa Mountbattena poznała, gdy była młodą dziewczyną. Następczyni tronu szybko zakochała się w przystojnym oficerze. Ku niezadowoleniu swojego ojca, króla Jerzego VI. Ojcu przyszły zięć niezbyt przypada do gustu, matce Elżbiety tym bardziej. Królewskiej parze przeszkadzały przede wszystkim bliskie relacje rodziny Filipem z reżimem nazistowskim, brak gruntownego wykształcenia Filipa oraz jego pretensjonalność. Ostatecznie króla Jerzego przekonuje stanowczość i upór ukochanej córki, którą pieszczotliwie nazywa "Lilibet". Król wydaje zgodę na małżeństwo.

W 1946 roku młodzi zakochani w tajemnicy przed światem zaręczają się. Dozgonną miłość ślubują sobie 20 listopada 1947 roku w Westminster Abbey. Księżniczka Elżbieta do opactwa przybyła w zamkniętej karecie w towarzystwie ośmiu druhen, m.in. swojej młodszej siostry Małgorzaty.

 
 
 
 
 
Wyświetl ten post na Instagramie.
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

Post udostępniony przez Arab Life Critics (@arablifecritics)

Piękny gest Brytyjczyków

Dla zmęczonych wojną i powojennym kryzysem Brytyjczyków królewski ślub okazał się wielkim wydarzeniem. I choć nie brakowało krytycznych głosów, które zarzucały królewskiej rodzinie nadmierną rozrzutność w ciężkich dla narodu czasach, zaślubiny spotkały się z ogromnym zainteresowaniem społeczeństwa. A nawet przy jego wsparciu!

Ponieważ ślub odbywał się dwa lata po II wojnie światowej, księżniczka za swoją suknię musiała zapłacić kuponami na ubrania. Setki przyszłych panien młodych z najdalszych zakątków kraju postanowiło wesprzeć ją w tym zakupie i wysłało do przyszłej monarchini swoje kupony. Ponieważ jednak rodzina królewska upominków od poddanych przyjmować nie może, wszystkie co do jednego zostały zwrócone, a Elżbietę w zakupie sukni wsparł brytyjski rząd, udostępniając jej dwieście nadprogramowych talonów. 

Ślubna suknia Elżbiety II - satyna, perły i koronki

Uszyta przez 350 kobiet suknia Elżbiety w dniu jej ślubu znalazła się w centrum uwagi zgromadzonych w opactwie mediów oraz ponad dwóch tysięcy zaproszonych na ceremonię gości. Ozdobiona 10 tysiącami pereł i srebrną nicią kreacja wykonana została z satyny z dodatkiem koronek, czyli elementu obowiązkowego każdej sukni ślubnej w rodzinie królewskiej.  Jej twórca Normana Hartnell podczas projektowania inspirował się słynnym obrazem "Wiosna" Sandro Boticellego. Kreacja zwieńczona była 4-metrowym welonem w kolorze kości słoniowej.

 
 
 
 
 
Wyświetl ten post na Instagramie.
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

Post udostępniony przez Royals and History (@culturedessert)

Co ciekawe, suknia, jak na standardy królewskie powstała w rekordowo szybkim czasie siedmiu tygodni. Tak proces jej tworzenia i szycia wspomina Betty Foster, jedna z z czterech szwaczek, które w 1947 roku pomogły wykonać suknię ślubną księżniczki Elżbiety: - Nie miałyśmy zbyt wiele czasu, ale nie pamiętam, żebym miała poczucie, że się spieszymy. Oczywiście byłyśmy przyzwyczajone do zamówień dla gwiazd filmowych, które chciały mieć suknię na przykład na premierę, i to często w ostatniej chwili. Ale nie przypominam sobie, żebym była kłębkiem nerwów. Szyłyśmy suknie królowej – no wie pani, królowej matki – od zawsze i przywykłyśmy do pracy przy ważnych toaletach - wspomina Foster i dodaje, że całego procesu tworzenia sukni doglądała sama królowa matka, która kilkukrotnie odwiedziła szwaczki w pracowni w towarzystwie swojej szwagierki Marii Windsor. - Chciały zobaczyć, gdzie powstaje. Kiedy się dowiedziałyśmy, że mają przybyć, zaczęłyśmy ćwiczyć dyganie. Pamiętam, że kiedy weszły, a my dygnęłyśmy, zrobiłyśmy to strasznie nierówno, każda w swoim tempie. Pan Hartnell przyprowadził je do naszego stołu i powiedział, że tu właśnie powstała suknia, a potem zaczął opowiadać, że jacyś Amerykanie wynajęli lokal po drugiej stronie ulicy, żeby móc na nią rzucić okiem. Wyjaśnił, że musiał w związku z tym zasłonić okna, a wtedy królowa Maria tym swoim niskim głosem oznajmiła: „Co za nudziarze!” - mówi Foster. Zgodnie z panującą na dworze królewskim tradycją, Elżbieta nie przymierzała sukni aż do dnia swego ślubu. Przedwczesna przymiarka kreacji mogła bowiem przynieść przyszłej pannie młodej pecha w małżeństwie!

 

Słynna kreacja w nowej powieści Jennifer Robson

Niezwykłą historię jednej z najsłynniejszych sukni ślubnych XX wieku postanowiła na nowo opowiedzieć Jennifer Robson. Kanadyjska autorka w swojej nowej książce "Suknia" zabiera czytelników Londynu lat 40. i pracowni, w której powstała jedna z najsłynniejszych kreacji ślubnych wszech czasów. Poniżej przedstawiamy fragment nowej powieści „Suknia” Jennifer Robson, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Literackiego:

Następnego ranka wciąż była w marzycielskim nastroju. Gdy wróciła do domu, Miriam już spała, więc dopiero przy śniadaniu mogły omówić wczorajsze menu – samo wspomnienie ostryg wystarczyło, żeby odstawiła owsiankę – opowiedziała też przyjaciółce, jak dziwnie się czuła, spotkawszy kobietę ubraną w sukienkę, przy której pracowała.

Tydzień wcześniej suknia ślubna księżniczki, czy raczej jej części składowe, trafiła do pracowni krawieckiej obok i teraz cała uwaga była skupiona na liczącym piętnaście stóp trenie. Ann i Miriam zostały umieszczone na samym końcu krosien, na wprost siebie, przy najważniejszych elementach wzoru.

Wystarczyło, że usiadły, a już po pięciu minutach Ann całkowicie pochłonęła praca, nie zwracała uwagi na trajkoczące dziewczęta i dopiero gdy wpół do dziesiątej do pracowni wpadła panna Duley, uniosła wzrok.

 – Biegła pani? – spytała, bo panna Duley z trudem łapała powietrze, twarz miała purpurową, a z eleganckiego koka wysunęły się włosy.

 – Tak – wysapała panna Duley. – Właśnie się dowiedziałam.

Ann pospieszyła do niej i ujęła ją pod ramię.

 – Proszę, niech pani usiądzie. Głęboki wdech. Dobrze. Jeszcze jeden. A teraz proszę powiedzieć, co się stało.

 – Królowa. Po południu. Tutaj.

 – Królowa przyjedzie na przymiarkę?

To nie miało sensu. Ani Jej Wysokość, ani księżniczki nigdy nie zjawiały się przy Bruton Street. Zawsze to pan Hartnell i Mam’selle udawali się do pałacu.

 – Nie. Zobaczyć suknię. Królowa, księżniczka Elżbieta. I księżniczka Małgorzata. A także królowa Maria i diuszesa Gloucester. – Biedna panna Duley wciąż nie mogła złapać tchu.

 – Żeby zobaczyć suknię? – powtórzyła Ann.

 – Tak. Chcą odwiedzić pracownię. I zobaczą to miejsce w takim stanie... Co my poczniemy?

Ann nie musiała się rozglądać, żeby wiedzieć, o co chodziło pannie Duley. W pracowni panował bałagan. Tam, gdzie to miało znaczenie, a więc w tej chwili przy długim krośnie, na którym rozpięto tren, było schludnie i czysto, reszta pomieszczenia jednak wyglądała jak po przejściu kataklizmu.

 – Pan Hartnell dostanie apopleksji, jak zobaczy pracownię w takim stanie – ciągnęła panna Duley. – A królowa?

 – Niczego nie zobaczy. Zaraz tu posprzątamy – obiecała Ann. – Jeśli wszystkie się do tego weźmiemy, zabierze nam to tylko chwilę.

 – Gdzie my to położymy? – Panna Duley machnęła ręką na sterty pustych ram, poskładane byle jak tkaniny, pudła, z których wylewały się lamówki, i wstążki porozrzucane po kątach.

 – Schowamy.

 – Mam pomysł – powiedziała Miriam. – Weźmiemy puste krosna, te w rogu, postawimy tu, przy ścianie, i to, co trzeba ukryć, schowamy pod spód, a potem wszystko przykryjemy, ach…

 – Są te stare prześcieradła, które miałyśmy zawiesić, gdyby ktoś chciał robić zdjęcia z okien naprzeciwko. – Ann przyszła do głowy jeszcze jedna myśl. – Czy próbki haftów wróciły już z pałacu?

 – Tak – odparła szybko panna Duley. – Są u pana Hartnella w gabinecie. Widziałam wczoraj.

 – Zobaczmy, czy uda się nam je odzyskać. Mogłybyśmy położyć je na stole przy schodach razem ze szkicami. Na wypadek, gdyby pan Hartnell zechciał je zademonstrować paniom.

 – Dobrze. Tak, to znakomity pomysł – stwierdziła panna Duley. – Dziękuję, Ann.

 – Lepiej się pani czuje? Proszę tu chwilę posiedzieć. My się wszystkim zajmiemy.

Doprowadzenie pracowni do ładu zajęło im jedynie godzinę, choć żeby się upewnić, że wszędzie panuje porządek, musiały zrezygnować z przerwy na śniadanie. W dodatku gdy tylko skończyły, wybuchła kolejna panika, tym razem w związku z wyglądem dziewcząt. Ale panna Duley, która tymczasem zdążyła już dojść do siebie, była nieprzejednana. Nie, absolutnie żadnych szminek, i nie, królowa i pozostałe panie z rodziny królewskiej na pewno nie zwrócą uwagi, w co dziewczęta są ubrane.

 – Nie mogę uwierzyć, że ma do nas przyjść królowa, a ja mam na sobie jakieś stare łachy – marudziła Ruthie.

Ann, która pod fartuchem miała wyjątkowo nielubianą bluzkę i spódnicę, rozsądnie milczała.

 – Wyglądałybyście śmiesznie, gdybyście się wystroiły w najlepsze sukienki – próbowała przekonywać panna Duley. – Poza tym panie nie przychodzą oglądać nas, tylko suknię. My będziemy częścią scenerii, to wszystko.

Kiedy pracownia był gotowa na inspekcję, kierowniczka wyjęła swój skrzynkowy aparat fotograficzny marki Brownie, co sprawiło, że Ann zaczęła się zastanawiać, czy przypadkiem nie liczyła się z możliwością takiej wizyty, i jedna z dziewcząt ze szwalni zrobiła im zdjęcie z podestu u szczytu schodów. A potem była już pora na obiad i Ann pobiegła do szatni modelek, żeby oddać Carmen sukienkę i płaszcz.

 – Obiecuję, że później ci wszystko opowiem. Muszę szybko wracać, czekamy na wizytę królowej.

 – Słyszałam. Powodzenia! I nie zapomnij swojego płaszcza.

Gdyby tego popołudnia ktoś w pracowni hafciarskiej upuścił szpilkę, zabrzmiałaby pewnie jak spadające kowadło. Ann postanowiła skupić się wyłącznie na pracy i udało jej się to do tego stopnia, że aż podskoczyła, kiedy na biurku panny Duley rozdzwonił się telefon.

 – Tak, pani Price. Dziękuję. Będziemy gotowe. – Panna Duley odłożyła słuchawkę na widełki i wstała. – Będą za pięć minut. Drogie panie, ustawcie się, proszę, w szeregu przed krosnami i uważajcie, żeby nie zrzucić przykrycia.

Gdy wszystkie zastosowały się do jej prośby, zmarszczyła brwi i gestem przywołała do siebie Ann i Miriam.

 – Chciałabym, żebyście stanęły przy swoich krzesłach. Na wypadek, gdyby panie zażyczyły sobie demonstracji.

Nerwowo poprawiając włosy, spytała z niepokojem Ann:

 – Jak wyglądam?

Do zwykłej czarnej sukienki przypięła dziś biały koronkowy kołnierzyk, a włosy miała ściągnięte w jeszcze ciaśniejszy kok niż zazwyczaj.

 – Bardzo dobrze – odparła Ann. – A teraz proszę już iść. Przypilnuję, żeby wszystko było gotowe.

Gdy panna Duley zniknęła, zajęły swoje miejsca i do Ann powoli zaczęło docierać, jak bardzo sama była zdenerwowana. Musiała nawet kilka razy wytrzeć dłonie w fartuch. Po kilku minutach nieznośnej ciszy młodsze dziewczęta zaczęły chichotać, ale wystarczyło surowe spojrzenie, żeby przywołać je do porządku.

Wreszcie usłyszały głosy na korytarzu. Drzwi otworzyły się ze skrzypieniem i królowa, księżniczka Elżbieta, królowa Maria, a za nimi księżniczka Małgorzata i diuszesa Gloucester wkroczyły do środka. Zatrzymały się na podeście i królowa spojrzała na dziewczęta, uśmiechając się olśniewająco.

Ann dygnęła, a reszta podążyła za jej przykładem, ale nie równocześnie, co dało dość komiczny efekt, bo ich głowy podskakiwały w różnych odstępach. Jej Wysokość jednak zdawała się tego nie dostrzegać, albo raczej była zbyt grzeczna, żeby to zauważyć, i razem z pozostałymi paniami zaczęła schodzić po schodkach.

W ślad za nimi ruszyli panna Duley, Mam’selle i pan Hartnell, który zatrzymał się przy stole, pokazał paniom próbki zrobione przez Ann i Miriam i wyjaśnił, że suknia jest w tej chwili w szwalni obok.

 – Skończyliśmy już główne zdobienia na sukni księżniczki Elżbiety i teraz zajmujemy się trenem. Panna Hughes i panna Dassin to moje dwie starsze hafciarki, wiodące w pracy zarówno nad suknią, jak i trenem. Czy Ich Królewskie Mości i Ich Wysokości zechciałyby zobaczyć je przy pracy?

 – Z wielką przyjemnością – odparła królowa, znów uśmiechając się olśniewająco. Miała chabrowe oczy, patrzyła tak przyjaźnie i ciepło, że Ann usiadła na krześle, wzięła igłę i zabrała się do wyszywania.

 – Hafciarki zaczynają od naszycia satynowych aplikacji na tiul, a następnie nanoszą perły i pozostałe ozdoby, cały czas bardzo dbając, żeby żaden szew nie był widoczny – wyjaśnił pan Hartnell swoim najpoważniejszym głosem.

Królowa i księżniczka Elżbieta przystanęły obok Ann. Świadomość, że są tak blisko, sprawiła, że ręce zaczęły jej drżeć, choć na szczęście nie na tyle, żeby mogły to dostrzec. Ann udało się umieścić kilka pereł pośrodku jednej z róż Yorków, gdy królowa pokiwała głową i powiedziała:

 – Bardzo dziękuję. Jesteśmy ogromnie wdzięczne za pani ciężką pracę.

Ann nie była pewna, czy wolno jej się odezwać, ale brak odpowiedzi wydawał się niegrzeczny.

 – Dziękuję, Wasza Królewska Mość – odparła i kątem oka spostrzegła, że pan Hartnell i panna Duley kiwnęli z aprobatą głowami.

Panie wróciły na górę, Ann i Miriam wstały, na podeście królowa zatrzymała się i odwróciła, żeby powiedzieć wszystkim do widzenia. Dziewczęta dygnęły ponownie, nadal straszliwie nierówno, po chwili drzwi się otworzyły i goście zniknęli.

 – No proszę – odezwała się panna Duley. – Przeżyłyśmy. Dobra robota, dziewczęta. A teraz usiądźmy i odetchnijmy. Tylko pamiętajcie, żeby nie zacząć gadać, dopóki nasi goście nie opuszczą atelier. Potem możecie wcześniej iść na przerwę.

Kiedy panna Duley opadła ciężko na krzesło przy biurku, Ann podeszła do niej i zapytała:

 – I co pani myśli?

 – Myślę, że były bardzo zadowolone. Chociaż nigdy nie mówią zbyt wiele. Tylko królowa, i to zawsze coś miłego. A przy okazji muszę powiedzieć, że to był bardzo dobry pomysł, żeby wyłożyć na stole próbki.

 – Mam je odnieść panu Hartnellowi? Pewnie będzie ich potrzebował przed ślubem.

 – Tak, odnieś. Tylko postaraj się, żeby nasi goście cię nie zobaczyli.

Aby nie przeszkadzać paniom z rodziny królewskiej, Ann postanowiła pójść naokoło. Dłuższa droga do gabinetu pana Hartnella prowadziła przez salon sprzedaży, który powinien być pusty, bo gdy królowa oznajmiła, że chce odwiedzić atelier, wszystkie wizyty z pewnością odwołano.

Tylko że nie był pusty. Na wyściełanych krzesłach, które zwykle zajmowali klienci, siedziało trzech młodych mężczyzn w swobodnych pozach i przyjacielsko gawędziło. Słysząc jej kroki, zerwali się gwałtownie.

Jednym z nich był Jeremy.

Postąpiła w jego stronę krok, potem drugi. Chciała się wytłumaczyć, powiedzieć, że nie miała zamiaru go oszukiwać. Chciała… „Nie”, jego usta poruszyły się bezgłośnie, a oczy rozszerzyły.

 – Ja, ach… Nie spodziewałam się, że, e, kogoś tu zastanę – wyjąkała, przyciskając do piersi pudełko z próbkami. Jakby coś równie eterycznego mogło ją ochronić przed tym, co miało nastąpić. – Bardzo przepraszam.

 – Nic się nie stało – odparł lekko jeden z nich. – Jakaś pilna sprawa?

 – Tak, muszę to zanieść panu Hartnellowi.

– Nie chce pani wiedzieć, co tu robimy? – spytał drugi mężczyzna, a ona zorientowała się, że widziała go w Astorii tego wieczoru, gdy poznała Jeremy’ego. Clark Gable z cofniętym podbródkiem.

Robson_Suknia_m
'Suknia. Opowieść o królewskim ślubie' Jennifer Robson, tłum. Katarzyna Makaruk, Wydawnictwo Literackie
mat. prasowe
Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również